Darren Aronofsky - Requiem dla snu
Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Esensja w cyklu "Do sedna".
Niedługo zobaczą mnie miliony ludzi! Dlatego chce mi się wstać rano, chudnąć, przymierzać czerwoną sukienkę. Mam powód, żeby się uśmiechać. Wiem, że jutro będzie lepiej. Bo co mi zostało?
„Requiem dla snu”, drugi film Darrena Aronofsky’ego, jest ekranizacją powieści Huberta Selby’ego Jr o tym samym tytule. Książka ta wywarła tak silny wpływ na reżysera, że realizacja filmu stała się tylko kwestią czasu. W roku dwutysięcznym na ekrany kin wchodzi jeden z najbardziej przytłaczających, kontrowersyjnych i oszałamiających filmów w historii.
Obsesja Maxa Cohena z „Pi” pchała go mocno do przodu, prosto do środka chaosu. Naukowiec próbował go oswoić i zdefiniować. Bohaterowie „Requiem dla snu” idą w przeciwnym kierunku – uciekają przeczuwając, że taka konfrontacja nie może skończyć się dobrze. Ucieczka od rzeczywistości niesie jednak inne zagrożenia i obsesje.
Troje młodych, dwudziestoletnich ludzi prowadzi swoją nudną, monotonną egzystencję, mierząc się na co dzień z ogromem otaczającego ich świata – niezmiennie obojętnego na ich pretensje, ignorującego ich marzenia i przytłaczającego swym chaosem. Harry ma dziewczynę z dobrego domu, z którą snuje plany otworzenia sklepu z odzieżą. Tyrone, chce udowodnić sobie, że jest nadal tym samym dobrym synkiem swojej mamy, a nie zaćpanym ulicznikiem. Cała trójka ma bowiem jeden sposób na eskapizm – heroinę. Potwornie uzależnieni od narkotyku, postanawiają pewnego dnia zająć się jego dystrybucją – zarobione w ten sposób pieniądze posłużą kiedyś do realizacji marzeń.
Harry ma też samotną matkę, Sarę, która całe dnie spędza w fotelu uzależniona od telewizji. Gdy zostaje zaproszona do wzięcia udziału w swoim ukochanym programie, postanawia poddać się drakońskiej diecie. Nieświadomie uzależnia się od pigułek z amfetaminą, przepisanych jej przez podejrzanego konowała. Wszyscy bohaterowie chcą za wszelką cenę wyrwać się ze szponów obezwładniającej swą beznadzieją rzeczywistości i pokazać, że stać ich na więcej. W końcu mieszkają w Ameryce, zbudowanej na marzeniach o lepszym świecie i dającej same szanse, które aż się proszą o wykorzystanie.
Na pierwszy rzut oka jest to film o uzależnieniach. Ale tak naprawdę jest to bardzo dosadna i głęboka analiza ludzkiej kondycji (nawet nie moralnej, lecz po prostu życiowej) i umiejętności stawiania czoła rozczarowaniom, które powstają w wyniku zderzenia marzeń z rzeczywistością. Pierwszym krokiem, po uświadomieniu sobie prawdy o świecie zbyt opornym na kształtowanie, jest eskapizm. Powstają obsesje, z którymi walka skazana jest na niepowodzenie – mosty, wiodące z powrotem do rzeczywistości, płoną jeden za drugim, razem z kolejnymi porcjami zażywanego narkotyku. Najlepszy sposób na uporanie się z pokusą według słów Oscara Wilde’a, czyli uległość wobec niej, jest tu najgorszym możliwym rozwiązaniem. Eskapistyczne uzależnienia, czyli placebo na rzeczywistość, tylko pozornie wiodą na szczyt. Tak naprawdę kierują w przepaść, na dnie której czeka szpital psychiatryczny, elektrowstrząsy, amputacja, więzienie i całkowite poniżenie. Każdy chce być szczęśliwy, ale dążenie do niego nie może biec w oderwaniu od interakcji ze światem. Gdy zamkniemy się w we własnych bańkach (osobnych kadrach, których Aronofsky tak często używa w filmie) skończymy na dnie owej przepaści. Zbrukani, połamani, poniżeni, zdehumanizowani, sprowadzeni do roli przedmiotu, pustej skorupy bez krzty człowieczeństwa. Tak jak każdy z bohaterów filmu – zwijający się pod koniec do pozycji embrionalnej i tłumiący wewnętrzny krzyk.
„Requiem dla snu” to film bardzo trudny i niewygodny. Uderza w odbiorcę tak mocno, że sprawia niemal fizyczny ból. Kino od zawsze było sposobem ucieczki od szarości świata. A film Aronofsky’ego, który traktuje o eskapizmie bezpośrednio, sam jest jego największą demaskacją.
„Requiem dla snu”, drugi film Darrena Aronofsky’ego, jest ekranizacją powieści Huberta Selby’ego Jr o tym samym tytule. Książka ta wywarła tak silny wpływ na reżysera, że realizacja filmu stała się tylko kwestią czasu. W roku dwutysięcznym na ekrany kin wchodzi jeden z najbardziej przytłaczających, kontrowersyjnych i oszałamiających filmów w historii.
Obsesja Maxa Cohena z „Pi” pchała go mocno do przodu, prosto do środka chaosu. Naukowiec próbował go oswoić i zdefiniować. Bohaterowie „Requiem dla snu” idą w przeciwnym kierunku – uciekają przeczuwając, że taka konfrontacja nie może skończyć się dobrze. Ucieczka od rzeczywistości niesie jednak inne zagrożenia i obsesje.
Troje młodych, dwudziestoletnich ludzi prowadzi swoją nudną, monotonną egzystencję, mierząc się na co dzień z ogromem otaczającego ich świata – niezmiennie obojętnego na ich pretensje, ignorującego ich marzenia i przytłaczającego swym chaosem. Harry ma dziewczynę z dobrego domu, z którą snuje plany otworzenia sklepu z odzieżą. Tyrone, chce udowodnić sobie, że jest nadal tym samym dobrym synkiem swojej mamy, a nie zaćpanym ulicznikiem. Cała trójka ma bowiem jeden sposób na eskapizm – heroinę. Potwornie uzależnieni od narkotyku, postanawiają pewnego dnia zająć się jego dystrybucją – zarobione w ten sposób pieniądze posłużą kiedyś do realizacji marzeń.
Harry ma też samotną matkę, Sarę, która całe dnie spędza w fotelu uzależniona od telewizji. Gdy zostaje zaproszona do wzięcia udziału w swoim ukochanym programie, postanawia poddać się drakońskiej diecie. Nieświadomie uzależnia się od pigułek z amfetaminą, przepisanych jej przez podejrzanego konowała. Wszyscy bohaterowie chcą za wszelką cenę wyrwać się ze szponów obezwładniającej swą beznadzieją rzeczywistości i pokazać, że stać ich na więcej. W końcu mieszkają w Ameryce, zbudowanej na marzeniach o lepszym świecie i dającej same szanse, które aż się proszą o wykorzystanie.
Na pierwszy rzut oka jest to film o uzależnieniach. Ale tak naprawdę jest to bardzo dosadna i głęboka analiza ludzkiej kondycji (nawet nie moralnej, lecz po prostu życiowej) i umiejętności stawiania czoła rozczarowaniom, które powstają w wyniku zderzenia marzeń z rzeczywistością. Pierwszym krokiem, po uświadomieniu sobie prawdy o świecie zbyt opornym na kształtowanie, jest eskapizm. Powstają obsesje, z którymi walka skazana jest na niepowodzenie – mosty, wiodące z powrotem do rzeczywistości, płoną jeden za drugim, razem z kolejnymi porcjami zażywanego narkotyku. Najlepszy sposób na uporanie się z pokusą według słów Oscara Wilde’a, czyli uległość wobec niej, jest tu najgorszym możliwym rozwiązaniem. Eskapistyczne uzależnienia, czyli placebo na rzeczywistość, tylko pozornie wiodą na szczyt. Tak naprawdę kierują w przepaść, na dnie której czeka szpital psychiatryczny, elektrowstrząsy, amputacja, więzienie i całkowite poniżenie. Każdy chce być szczęśliwy, ale dążenie do niego nie może biec w oderwaniu od interakcji ze światem. Gdy zamkniemy się w we własnych bańkach (osobnych kadrach, których Aronofsky tak często używa w filmie) skończymy na dnie owej przepaści. Zbrukani, połamani, poniżeni, zdehumanizowani, sprowadzeni do roli przedmiotu, pustej skorupy bez krzty człowieczeństwa. Tak jak każdy z bohaterów filmu – zwijający się pod koniec do pozycji embrionalnej i tłumiący wewnętrzny krzyk.
„Requiem dla snu” to film bardzo trudny i niewygodny. Uderza w odbiorcę tak mocno, że sprawia niemal fizyczny ból. Kino od zawsze było sposobem ucieczki od szarości świata. A film Aronofsky’ego, który traktuje o eskapizmie bezpośrednio, sam jest jego największą demaskacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz