Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Drugi tom „Providence” jest dokładnie tym, czego się spodziewaliśmy po lekturze pierwszego. Główny bohater, dziennikarz „Heralda” o nazwisku Robert Black, kontynuuje swą podróż po Nowej Anglii w poszukiwaniu materiałów do „Great American Novel”, którą bardzo chce napisać. I co znajduje?
„Pod powierzchnią Ameryki” – tak ma się nazywać jego wielkie dzieło. Jak już wiemy z pierwszej części jest to tytuł wielce symboliczny – Ameryka „oficjalna”, przypudrowana konwenansem i skrępowana niepisaną umową społeczną, skrywa pod spodem Amerykę „utajoną”, nasyconą skrajną odmiennością i kipiącą nieokiełznanymi żądzami. Przerażające postacie i miejsca znane z twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta, jakie odwiedza Black, są jednak nie tylko symbolami wypieranej prawdy o kraju, ale również jak najbardziej realnymi elementami uniwersum wykreowanego przez Alana Moore’a.
Bohater, któremu resztką sił i zdrowego rozsądku udało się wydostać z budzącego grozę rancza Whateleyów, podąża dalej tropem Księgi Halego – uważni czytelnicy od razu rozpoznają w niej analogię do lovecraftowskiego Necronomiconu. Black znajduje księgę w bibliotece College’u Św. Anzelma – w oczekiwaniu na bibliotekarza wynajmuje pokój w niepokojącym domu zarządzanym przez dziwną starszą panią i zabija czas badając sprawę meteorytu, który całkiem niedawno spadł nieopodal miasteczka. Czytelnicy Lovecrafta już wiedzą, które dwa znakomite opowiadania trawestuje w tym momencie Alan Moore. I dokładnie taki patent fabularny stosuje scenarzysta dalej – nie tylko w omawianym tomie, ale i w całej serii. Robert Black odwiedzi Boston w trakcie zamieszek, gdzie trafi do pracowni malarza Pitmana, spotka pisarza Randalla Carvera a końcu na wykładzie Lorda Dunsany’ego pozna samego Lovecrafta. Czytelnicy odbędą tę makabryczną podróż razem z nim. Część z nich – ta, która zna literaturę Samotnika z Providence – będzie miała wielką przewagę.
Sama odyseja Roberta Blacka, czytana w oderwaniu od lovecraftowskiej spuścizny, jest po prostu całkiem nieźle skrojoną opowieścią grozy. Bohater zmaga się w niej z wyrodniejącą na jego oczach rzeczywistością, zaburzeniami czasu, snami w snach i przytłaczającymi wizjami, które, jako racjonalny do bólu sceptyk, wypiera i zrzuca na karb przemęczenia i rozstroju nerwowego po utracie ukochanej osoby. Czytając jednak komiks Moore’a po wcześniejszym zapoznaniu się z opowiadaniami Lovecrafta (tłumacz komiksu, nieoceniony Michał Kopacz, w przedmowie podaje wręcz podstawowy elementarz, który warto przerobić), dostajemy o wiele, wiele więcej. „Providence” jest prawdziwym popisem erudycji Moore’a, który sam przyznał, że nigdy wcześniej nie wykonał tak potężnego researchu. Zastanawiam się czy znajdzie się wśród czytelników ktoś, dla kogo leksykon nawiązań, umieszczony na końcu komiksu, nie będzie krył niespodzianek. Szczerze wątpię.
Ale same fabularne nitki prowadzące do świata koszmarów autora „Zewu Cthulhu” to nie wszystko. Alan Moore przejął też lovecraftowską metodę kreowania grozy, która oparta jest o bardzo szczególną filozofię. Otóż chodzi o realizm. Podstawową trudnością w budowie wiarygodnego horroru jest to, że opisywane wypadki muszą przydarzać się realistycznie przedstawionemu bohaterowi, a on musi na nie realistycznie reagować. Wymyślony przez Edgara Allana Poego „bies przewrotności”, czyli działanie wbrew instynktowi samozachowawczemu, nie miałby tu racji bytu – ucieczka byłaby zawsze najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. Protagonista zwiewa, gdzie pieprz rośnie, nie ma literackiego horroru, czytelnicy zostają z niczym. Alan Moore robi tak, jak HPL – wdraża bohatera powoli, łudząc go pozorną normalnością otaczającego świata (sugeruje horror czytelnikowi, ale protagonistę pozostawia na niego ślepym). Gdy w pewnym momencie dochodzi do szoku poznawczego, bohater nie może pogodzić się z tym, jak bardzo idiotyczne i „niewieście” jest jego zachowanie – świat nie może być taki, nie może się sypać jak domek z kart, to po prostu niemożliwe. W wątpliwość zawsze poddawany jest wtedy zdrowy rozsądek i stan umysłu a nigdy obiektywna rzeczywistość.
Podstawową bowiem filozofią Lovecrafta (a także i Moore’a) jest założenie o absolutnej prawdziwości i nieopisywalności horroru jakiego doświadczają ich bohaterowie. Tu nie ma nic nadprzyrodzonego, niematerialnego – a jednocześnie nic co można byłoby opisać za pomocą ludzkiego języka i przy użyciu ludzkich doświadczeń. Alan Moore rozumie, dlaczego groza Lovecrafta, była zupełnie nową jakością – „takich koszmarów nie miał nawet Poe w swoich największych pijackich snach”. Dracula, Frankenstein, wilkołak, duch, demon? To nadal nasze, ludzkie, opisywalne. Yog-Sothoth, kolor z przestworzy, nieeuklidesowe kąty, niewidzialna góra mięsa z Dunwich, dno Jeziora R’Lyeh, antarktyczny shoggoth i „coś na progu” – to aberracje tak nieludzkie, tak niepojmowalne, że wręcz nieakceptowalne. To dlatego tak bardzo trudno przyswoić prawdę o rzeczywistości, która cały czas uderza nas swą hiperrealnością. Zwłaszcza, gdy przedstawia ją Jacen Burrows, rysownik „Providence”. Jego styl pasuje znakomicie do charakteru opowieści – zero fantasmagorii, zero symbolizmu, zero oniryzmu. Tylko realizm i jednoznaczność.
Jak zatem przetrwać w takim świecie? W takim zbudowanym na zupełnie innych fundamentach niż od zawsze myśleliśmy, którego utworzona przez nas definicja jest całkowicie nieprawidłowa a zdrowy rozsądek i racjonalizm możemy wyrzucić do kosza? Moore ma na to odpowiedź. Trzeba zejść „pod powierzchnię”, tam, gdzie często przywoływany w komiksie Carl Gustaw Jung lokował nieświadomość zbiorową, a sam Lovecraft swoją, wzorowaną nieco na twórczości Lorda Dunsany’ego, krainę snów. Eksploracja domeny snu, czyli obszaru intuicyjnego poznania świata (którą postulowali w czasach Samotnika chociażby Henri Bergson i nasz Stefan Grabiński), to główny motyw wydanego już w Polsce tomu opowiadań „Przyszła na Sarnath zagłada”. Warto poznać również i ten obszar twórczości HPL-a – znajdziemy wtedy w komiksie Moore’a dodatkowe bonusy. Może wtedy uda się trochę lepiej zrozumieć cel, jaki przyświeca napotkanemu przez Blacka artyście – Pitmanowi. Chce on bowiem pokazać „rzeczywistość absolutną”.
Drugi tom „Providence” nie zbliża się jeszcze do żadnej konkluzji. To przegląd prozy i filozofii Lovecrafta i popis Alan Moore’a. A tom trzeci zapowiada się bardzo ciekawie – udamy się do samego serca zwyrodniałej Nowej Anglii. Do Providence.
Tytuł: Providence. Tom 2
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Jacen Burrows
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Providence Act 2 Limited Edition Hardcover
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Avatar Press
Data wydania: październik 2019
Liczba stron: 184
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328135864
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz