Artykuł o Johnie Carpenterze ukazał się pierwotnie w magazynie OkoLica Strachu.
„The eyes are the windows to the soul.”
Uwaga,
dzieci!
W 1960 roku zekranizowano powieść science fiction, autorstwa Johna Wyndhama, zatytułowaną „Kukułcze jaja z Midwich”. „Wioska przeklętych”, która jest bardzo wierną adaptacją książki, opowiada o przerażających, niewytłumaczalnych wypadkach, jakie miały miejsce w małym angielskim miasteczku. W tym krótkim nieco ponadgodzinnym filmie, z fabułą mocno nawiązującą do zimnowojennych strachów, wybrzmiewają nieco poważniejsze tony niż w większości radosnych i naiwnych filmów science fiction kończącego się dziesięciolecia. Była to skrajnie pesymistyczna historia.
W 1994 roku John Carpenter zabrał się za remake. Małe sielskie miasteczko Midwich przygotowujące się właśnie do corocznego festynu, reżyser umiejscowił w Kalifornii. W dniu imprezy wszyscy mieszkańcy tracą przytomność. Podejrzanie szybko pojawia się wojsko i naukowcy z energiczną doktor Vurner na czele. Atak chemiczny? Skażenie? W okolicy nie ma żadnych laboratoriów, elektrowni atomowych ani fabryk. Mieszkańcy odzyskują przytomność po pewnym czasie i wszystko teoretycznie wraca do normy. Po kilkunastu dniach wybucha prawdziwa bomba – wszystkie mieszkanki Midwich zdolne do rodzenia dzieci okazują się być w ciąży! Są nawet niepokalane poczęcia! Miejscowy lekarz grany przez Christophera „Supermana” Reeve’a, stwierdza, że wszystkie panie zaszły w ciążę dokładnie w momencie utraty przytomności. Znowu przyjeżdża wojsko, dając tym samym znać, że sprawa jest wagi państwowej. Rodzi się dwanaścioro dzieci, sześć dziewczynek i sześciu chłopców. Jedna dziewczynka umiera przy porodzie. Wszystkie mają dziwne, hipnotyzujące oczy i całkowicie białe włosy. Dzieci dorastają szybciej niż wskazywałaby na to metryka, szybko osiągają inteligencję równą dorosłym. Budzą powszechną niechęć i strach – i to nie tylko z powodu odmiennego wyglądu i zachowania. W pewnym momencie dochodzi do makabrycznych zgonów mieszkańców, którzy w jakiś sposób stanowili domniemane zagrożenie dla dzieci.
Obie ekranizacje są dość wierne
powieściowemu oryginałowi. Remake Carpentera wierny jest na tyle, na ile
pozwala fakt przeniesienia akcji o prawie czterdzieści lat wprzód. Zmienił się
świat, technika, mentalność, całe społeczeństwo i polityka (ważny zimnowojenny
wątek z 1960 roku nie ma tu zastosowania). Kluczowym zagadnieniem pozostaje
kwestia pochodzenia dzieci. Kim są? Aberracją biologiczną? Mutacją? Wynikiem
tajnych eksperymentów? Wszystko to jest niemożliwe. Zatem, zgodnie z
twierdzeniem Sherlocka Holmesa, musimy przyjąć jako prawdziwą ostatnią
ewentualność, nawet tę najbardziej nieprawdopodobną – inwazję z kosmosu w
białych rękawiczkach. Dlaczego akurat wybrano dzieci jako narzędzie tej
inwazji? Może dlatego, że jednym z największych tabu każdego dorosłego jest
tematyka mordowania tychże. Dzieci, według wszystkich norm, to ludzie
traktowani w specjalny, opiekuńczy sposób.
Tylko że według tego, co mówi miejscowy
ksiądz (znowu Mark „Luke Skywalker” Hammil), to nie są ludzie. Człowiek to nie tylko
ciało czy twór wykreowany na czyjeś podobieństwo. O istocie człowieka stanowi
jego dusza, której dzieciom z Midwich po prostu brakuje. W ich świecących
oczach widać tylko pustkę, one wyglądają jak ludzie, ale nie mają ludzkiej
natury. Gdy główny bohater zastanawia się, czego mógłby je nauczyć na zajęciach
w szkole, nauczycielka odpowiada: „Człowieczeństwa”. No właśnie, przecież to są
chodzące algorytmy, zimno kalkulujące roboty. Ich celem nie jest eksterminacja
ludzkości jako taka, lecz wypływająca z instynktu samozachowawczego. Nie czują
one nic poza koniecznością pozostania przy życiu i reprodukcji – czyni je to
zatem kiepską imitacją żywych istot. Jeff „Starman” Bridges po przybyciu na
Ziemię szybko zrozumiał, że diabły z Midwich są absolutnie oporne na tego
rodzaju wiedzę.
Carpenter wprowadził małą różnicę. Jeden z
chłopców, ten jedyny pozbawiony swego żeńskiego odpowiednika, wyłamuje się z
szeregu. Daje to namiastkę nadziei, której tak bardzo brakowało w pierwowzorze
sprzed trzydziestu pięciu lat. „Wioska przeklętych” należy jednak do słabszych
dzieł reżysera, głównie przez nieścisłości i dziury logiczne, którymi
scenariusz jest mocno naszpikowany. A jednak to pozycja obowiązkowa dla każdego
fana Carpentera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz