wtorek, 9 lipca 2019

Wtorek przed ekranem #14


John Carpenter - Wioska przeklętych


Artykuł o Johnie Carpenterze ukazał się pierwotnie w magazynie OkoLica Strachu.


„The eyes are the windows to the soul.”

Uwaga, dzieci!


W 1960 roku zekranizowano powieść science fiction, autorstwa Johna Wyndhama, zatytułowaną „Kukułcze jaja z Midwich”. „Wioska przeklętych”, która jest bardzo wierną adaptacją książki, opowiada o przerażających, niewytłumaczalnych wypadkach, jakie miały miejsce w małym angielskim miasteczku. W tym krótkim nieco ponadgodzinnym filmie, z fabułą mocno nawiązującą do zimnowojennych strachów, wybrzmiewają nieco poważniejsze tony niż w większości radosnych i naiwnych filmów science fiction kończącego się dziesięciolecia. Była to skrajnie pesymistyczna historia.


W 1994 roku John Carpenter zabrał się za remake. Małe sielskie miasteczko Midwich przygotowujące się właśnie do corocznego festynu, reżyser umiejscowił w Kalifornii. W dniu imprezy wszyscy mieszkańcy tracą przytomność. Podejrzanie szybko pojawia się wojsko i naukowcy z energiczną doktor Vurner na czele. Atak chemiczny? Skażenie? W okolicy nie ma żadnych laboratoriów, elektrowni atomowych ani fabryk. Mieszkańcy odzyskują przytomność po pewnym czasie i wszystko teoretycznie wraca do normy. Po kilkunastu dniach wybucha prawdziwa bomba – wszystkie mieszkanki Midwich zdolne do rodzenia dzieci okazują się być w ciąży! Są nawet niepokalane poczęcia! Miejscowy lekarz grany przez Christophera „Supermana” Reeve’a, stwierdza, że wszystkie panie zaszły w ciążę dokładnie w momencie utraty przytomności. Znowu przyjeżdża wojsko, dając tym samym znać, że sprawa jest wagi państwowej. Rodzi się dwanaścioro dzieci, sześć dziewczynek i sześciu chłopców. Jedna dziewczynka umiera przy porodzie. Wszystkie mają dziwne, hipnotyzujące oczy i całkowicie białe włosy. Dzieci dorastają szybciej niż wskazywałaby na to metryka, szybko osiągają inteligencję równą dorosłym. Budzą powszechną niechęć i strach – i to nie tylko z powodu odmiennego wyglądu i zachowania. W pewnym momencie dochodzi do makabrycznych zgonów mieszkańców, którzy w jakiś sposób stanowili domniemane zagrożenie dla dzieci.



Obie ekranizacje są dość wierne powieściowemu oryginałowi. Remake Carpentera wierny jest na tyle, na ile pozwala fakt przeniesienia akcji o prawie czterdzieści lat wprzód. Zmienił się świat, technika, mentalność, całe społeczeństwo i polityka (ważny zimnowojenny wątek z 1960 roku nie ma tu zastosowania). Kluczowym zagadnieniem pozostaje kwestia pochodzenia dzieci. Kim są? Aberracją biologiczną? Mutacją? Wynikiem tajnych eksperymentów? Wszystko to jest niemożliwe. Zatem, zgodnie z twierdzeniem Sherlocka Holmesa, musimy przyjąć jako prawdziwą ostatnią ewentualność, nawet tę najbardziej nieprawdopodobną – inwazję z kosmosu w białych rękawiczkach. Dlaczego akurat wybrano dzieci jako narzędzie tej inwazji? Może dlatego, że jednym z największych tabu każdego dorosłego jest tematyka mordowania tychże. Dzieci, według wszystkich norm, to ludzie traktowani w specjalny, opiekuńczy sposób.

Tylko że według tego, co mówi miejscowy ksiądz (znowu Mark „Luke Skywalker” Hammil), to nie są ludzie. Człowiek to nie tylko ciało czy twór wykreowany na czyjeś podobieństwo. O istocie człowieka stanowi jego dusza, której dzieciom z Midwich po prostu brakuje. W ich świecących oczach widać tylko pustkę, one wyglądają jak ludzie, ale nie mają ludzkiej natury. Gdy główny bohater zastanawia się, czego mógłby je nauczyć na zajęciach w szkole, nauczycielka odpowiada: „Człowieczeństwa”. No właśnie, przecież to są chodzące algorytmy, zimno kalkulujące roboty. Ich celem nie jest eksterminacja ludzkości jako taka, lecz wypływająca z instynktu samozachowawczego. Nie czują one nic poza koniecznością pozostania przy życiu i reprodukcji – czyni je to zatem kiepską imitacją żywych istot. Jeff „Starman” Bridges po przybyciu na Ziemię szybko zrozumiał, że diabły z Midwich są absolutnie oporne na tego rodzaju wiedzę.

Carpenter wprowadził małą różnicę. Jeden z chłopców, ten jedyny pozbawiony swego żeńskiego odpowiednika, wyłamuje się z szeregu. Daje to namiastkę nadziei, której tak bardzo brakowało w pierwowzorze sprzed trzydziestu pięciu lat. „Wioska przeklętych” należy jednak do słabszych dzieł reżysera, głównie przez nieścisłości i dziury logiczne, którymi scenariusz jest mocno naszpikowany. A jednak to pozycja obowiązkowa dla każdego fana Carpentera.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz