Słynny włoski fizyk Enrico Fermi zastanawiał się kiedyś jak to możliwe, że przy bardzo wysoko oszacowanym prawdopodobieństwie istnienia rozwiniętych, pozaziemskich cywilizacji, nie obserwujemy żadnych śladów ich istnienia. Nikt nie kontaktuje się z Ziemianami, nie odbieramy sygnałów z kosmosu. Stanisław Lem we Fiasku, w bardzo naukowy sposób, odpowiadał na to pytanie teorią „okna kontaktu”. Cixin Liu, w drugim tomie swej trylogii również mocuje się z paradoksem Fermiego i przedstawia historię, której prawdopodobieństwo jest praktycznie zerowe, jeśli tłumaczyć ów paradoks w lemowy sposób.
Trisolarianie, cywilizacja pozaziemska, która nawiązała kontakt z Ziemią (jeśli wysłanie w naszym kierunku gigantycznej wojennej floty można tak nazwać), pochodzą z układu trzech gwiazd znajdującego się tuż pod naszym nosem. Ziemianie zostali postawieni przed faktem, że za czterysta lat do naszego układu słonecznego dotrze wróg, przewyższający nas technologicznie o milenia, którego celem jest anihilacja ludzkości. Wszechświat Fermiego milczy, więc możemy przypuszczać, że jeśli istnieją jakieś inne cywilizacje, to muszą być ulokowane gdzieś w innych galaktykach – a tu proszę, mamy sąsiada w najbliższym układzie planetarnym! Jak to w ogóle możliwe?
Cixin Liu odpowiada na to pytanie, wyjaśniając paradoks Fermiego na swój własny, trochę bardziej popkulturowy – bo uproszczony – sposób. Luo Ji, główny bohater powieści, znajomy Ye Wenje (tak, to ta kobieta, która w Problemie trzech ciał skontaktowała się z Trisolarianami i zaprosiła ich na Ziemię), jest byłym astronomem i socjologiem, który postanowił rozszerzyć swój obszar zainteresowań i w obliczu nadciągającego niebezpieczeństwa zajął się „socjologią kosmiczną”. Lem miałby raczej sporo obiekcji co do sensowności tego rodzaju nauki, ponieważ do jej zastosowania potrzebne są jakieś początkowe założenia, czyli aksjomaty, siłą rzeczy mocno antropocentrycznie ukształtowane. Takie widzenie świata, które czyni człowieka probierzem rzeczywistości, uniemożliwia jakikolwiek kontakt z obcą cywilizacją, co Lem wyraźnie i bardzo pesymistycznie we Fiasku podkreślał. Cixin Liu, podobnie jak większość twórców science fiction, nie podziela lemowej ortodoksji, zakłada bowiem wspólne zasady podstawowego rozumowania Ziemian i obcych. Tylko w takim przypadku bowiem ma sens kluczowy element idei powieści – teoria gier. Liu analizuje tę teorię zarówno na poziomie jednostek ludzkich, próbujących znaleźć sposób na obronę naszej planety, jak i (co o wiele ciekawsze) na poziomie całych cywilizacji. Dla mnie ten drugi poziom jest szczególnie fascynujący. Jest to w prostej linii kontynuacja rozważań Adama Wiśniewskiego-Snerga, który pisał o tym zagadnieniu w jednym z rozdziałów swej ostatniej powieści, zatytułowanym "Dylemat samotnych rewolwerowców”.
Jak pamiętamy z poprzedniej książki, badania podstawowe (a przede wszystkim fizyka teoretyczna) już się nie rozwijają. Tajemnicze sofony, które otaczają naszą planetę, fałszują wyniki badań i dają sprzeczne rezultaty. Dla naukowca, jakim jest autor powieści, to największa tragedia, ponieważ wiedza, którą zdobywamy dzięki tego rodzaju badaniom, jest rezerwuarem nowych technologii. Bez tego możemy nie mieć szans w walce z najeźdźcą. Dodatkowo, dzięki sofonom, Trisolarianie wiedzą absolutnie wszystko na temat ruchów naszych wojsk, rozwoju techniki, słyszą nasze rozmowy, inwigilują cały świat. Jedynym nieprzejrzystym dla nich obszarem jest ludzki mózg, zatem ONZ uruchamia program Wpatrujących się w Ścianę, do którego zaprasza czterech naukowców (w tym głównego bohatera powieści – Luo Ji). Mają oni za zadanie stworzyć plan walki z nadciągającą flotą bez tłumaczenia się ze swoich działań, a siły ONZ są zobowiązane bez mrugnięcia okiem wykonywać wszystkie, nawet najbardziej absurdalne rozkazy. I tu zaczyna się gra na całego, bo Trisolarianie mają łamaczy strategii Wpatrujących się w Ścianę, nazywanych Burzycielami Ścian.
Dla Cixina Liu najbardziej skuteczną bronią każdej cywilizacji jest nauka i siła umysłu. Nawet największa potęga militarna i brutalna siła, przewyższająca możliwości przeciwnika, jest niczym, jeśli wróg zna takie technologie, o których nawet nam się nie śniło. Jazda Czyngis-chana atakowała z prędkością dwudziestowiecznych pojazdów opancerzonych. Kusze z czasów dynastii Song miały zasięg do tysiąca pięciuset metrów, porównywalny z dwudziestowiecznym karabinem szturmowym. Ale starożytna jazda i kusze nie mogą konkurować ze współczesnymi wojskami. Wszystko determinują badania podstawowe. Fascynacja autora nauką i liczba tematów z nią związanych, które porusza, może być porównana z najbardziej geekowską science fiction ostatnich lat – 7EW Neala Stephensona.
Ale to nie wszystko. Cixin Liu analizuje także inne przymioty ludzkiego umysłu. Robi to, co Neal Stephenson przedstawił bardzo pobieżnie – zajął się socjologią ludzkości w warunkach kryzysu. I to takiego samego jak w 7EW (jeśli chodzi o skutki), czyli prowadzącego do nieuchronnego końca ludzkiej cywilizacji. W świecie Liu powstają najróżniejsze społeczne reakcje na wieść o nieuniknionej zagładzie. Rodzi się defetyzm, który stanowi największe zagrożenie, bo brak morale uniemożliwia walkę. Pojawia się eskapizm, chęć ucieczki za wszelką cenę w poszukiwaniu nowych, bezpiecznych miejsc. Światem zaczyna rządzić dekadentyzm, hedonizm i hołdowanie niskim wartościom, bo przecież jakie to wszystko ma znaczenie, skoro „jutro” umrzemy? Czy warto w ogóle ratować cokolwiek, skoro naszego pokolenia kryzys nie dotyczy i dopiero nasi potomkowie będą musieli tak naprawdę się z nim mierzyć? Nas nie będzie za czterysta lat, więc co nas tak naprawdę wszystko obchodzi?
Autor nie wystawia ludzkości laurki. Tak po prawdzie, to na razie największą przeszkodą dla przetrwania ludzkości jest ona sama jak mówi jeden z Wpatrujących się w Ścianę. I tak niestety jest – prędzej sami popełnimy cywilizacyjne samobójstwo, niż połączymy swe działania przeciwko obcemu zagrożeniu. Parafrazując Dukaja – ludzie sarmatami kosmosu. Omotani własnymi, wewnętrznymi konfliktami i pokładający przesadną wiarę we własne siły, skazani są na porażkę. Trisolarianie powiedzieli jasno w pierwszej części, ludzie to insekty, które nie zasługują na przetrwanie. Są jednak wśród nas odważne jednostki, indywidualiści, z poświęceniem odkrywający nowe, niezbadane jeszcze obszary ludzkiego intelektu. To od tych pojedynczych „insektów”, szukających odpowiednika badań podstawowych w domenie swojego umysłu, zależy przetrwanie całego gatunku.
Cixin Liu napisał bardzo dobrą fantastycznonaukową powieść, umiejętnie rozkładając ciężar fabuły pomiędzy akcję, charakterystykę postaci i to co w tym gatunku najważniejsze – świat przedstawiony. Mamy tu mnóstwo świetnych i działających na wyobraźnię obrazów. Jest gargantuiczny, podziemny Pekin połowy dwudziestego trzeciego wieku; odkrycie pozwalające wdrukować wiarę bezpośrednio do ludzkiego umysłu; wizja Merkurego zatrzymanego w swym biegu dookoła Słońca; powłoki rozpinane między orbitami planet, wykonane z kosmicznego pyłu o konsystencji oleju; gigantyczny rój kosmicznych myśliwców i w końcu tytułowy ciemny las.
Nie oceniam realności pomysłów autora, nie stać mnie na to. Biorę je wszystkie za dobrą monetę i cieszę się nie tylko nimi, ale też całym konceptem. Szkoda, że Enrico Fermi nie może przeczytać tej książki, chciałbym usłyszeć jego ripostę. Tymczasem czekam na trzecią część.
Tytuł: Ciemny las
Tytuł oryginalny: The Dark Forest
Autor: Cixin Liu
Tłumaczenie: Andrzej Jankowski
Wydawca: Rebis
Data wydania: sierpień 2017
Rok wydania oryginału: 2008
Liczba stron: 672
ISBN: 9788380620506
Jestem, mniej więcej, w połowie książki. Dobra rzecz. Co ciekawe mam bardzo podobne skojarzenia z Fiaskiem.
OdpowiedzUsuńNapisz koniecznie jak spodobał Ci się koncept Cixina Liu, gdy już zakończysz czytać.
UsuńNo więc przeczytałem.. UWAGA będą spoilery ;)
UsuńOdpowiadając wprost na Twoje pytanie: koncept Liu spodobał mi się bardzo.
Przede wszystkim bardzo trafna jest Twoja recenzja z przywołaniem Fiaska i 7EW bo Ciemny Las stoi gdzieś pomiędzy. Uważam, że Cixin Liu ma, podobnie jak Stephenson, dar opowiadania w sposób prosty o rzeczach skomplikowanych ale zachowuje przy tym lemowsko trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość.
Oczywiście, podobnie jak Ty, nie jestem w stanie zweryfikować pomysłów autora ale generalnie mu wierzę (z jednym wyjątkiem).
Podoba mi się bardzo, że powieść jest świetnie zbalansowana tematycznie. Liu nie skupia się wyłącznie na rozwoju techniki mającej służyć walce z wrogiem ale równolegle buduje też swoich bohaterów i poświęca temu sporo uwagi. Nie popada przy tym w sentymentalizm i potrafi uśmiercić jedną z głównych postaci przypisując jej typową, ludzką chwilę słabości ale równocześnie wykorzystuje ten moment do postawienia kolejnych pytań o zachowanie ludzi w ekstremalnej sytuacji. Fajne jest też to, że poświeca nieco czasu analizie zachowania społeczeństwa jako całości i jest przy tym daleki od optymizmu Stephensona i dla mnie jest to zdecydowanie bardziej wiarygodne.
To co łączy go natomiast z Amerykaninem to wiara, że ludzkość przyparta do muru jest w stanie bardzo szybko rozwijać wybraną dziedzinę życia. Czy flota kosmiczna za 200 lat jest realna ? Przypomina mi się w tym miejscu przedmowa Clarke'a do jednej z części Odysei Kosmicznej (nie pamiętam której, wybacz) gdzie tłumaczył, że w momencie powstawania pierwszych książek wydawało się, że loty międzyplanetarne to kwestia najbliższego czasu, jeśli nie miesięcy to lat. Dziś, pół wieku później nie dokonał się żaden postęp w tej dziedzinie, przynajmniej nie żaden spektakularny w sensie załogowego lotu np. na Marsa.
Co do samego Clarke'a, przywołanie jego nazwiska w powieści, jak również Asimova to fajne smaczki mogące także wskazywać na inspiracje autora.
Sama przyszłość wygląda u Liu bardzo obiecująco, szczególnie wszechobecny dobrobyt i absurdalnie wysoki socjal ;). Najbardziej jednak spodobał mi się komputer "do incepcji" i od razu pojawiło się pytanie: czy wszyscy w Pekinie przyszłości byli odmienieni ? Oszałamiająca jest też wizja całkowitego zniszczenia naszego układu planetarnego w planie jednego z "Wpatrujących się w Ścianę"
Końcowy zwrot akcji baaardzo mnie zaskoczył, może dlatego, że niemal czekałem już na część trzecią. O czym ona będzie i jakim cudem poszło tak łatwo ?
Na koniec słowo o tym co mi się nie spodobało. Chodzi o sytuację z sondą "kroplą". Po pierwsze zachowanie dowódców floty ziemskiej. W momencie pojawienia się informacji, że cała flota udała się w jeden obszar w celu uczestniczenia w przechwyceniu sondy od razu wiadome było co się stanie. W zasadzie pojawiło się tylko jedno pytanie "jak?". I to "jak" budzi trochę moje wątpliwości. Rozumiem, że autor chciał pokazać, że ludzie mierzą się z zupełnie innym rodzajem siły będącej poza obszarem naszego pojmowania ale to, prawie, perpetum mobile to jednak troszkę za dużo jak dla mnie. Wydaje mi się też, że rasa potrafiąca ujarzmić takie siły mogłaby także zrobić "porządek" we własnym układzie planetarnym i przystosować go lepiej do swoich potrzeb ;).
Nic to, książka jest znakomita, prawdziwa uczta jakiej się nie spodziewałem po lekturze "Problemu trzech ciał".
Mnie najbardziej zastanawia jak wyglądała będzie komunikacja pomiędzy Trisolarianami a ludzkością jako ogółem w trzeciej części. "Przejrzystość" najeźdźców kontra ludzkie maski, to może być ciekawe. Liczę też na nowe naukowo uzasadniane pomysły fabularne - w tym Liu jest naprawdę dobry.
Usuń