Era nerdozoiczna
Różne są metody pisania twórców doświadczonych, uznanych w świecie. Takich, którzy wybrany gatunek literacki wykorzystują raczej jako elastyczne narzędzie niż sztywną formę dla swoich idei. Pisarz tak zasłużony i popularny jak Neal Stephenson, po napisaniu powieści genialnych (Peanatema, Cryptonomicon) oraz o genialność się ocierających (praktycznie cala reszta) kolejne książki może wydawać na trzy sposoby:
1) Może próbować przeskoczyć sam siebie. Niesie to za sobą pewne ryzyko finansowe, ale i również ryzyko wpadnięcia w pułapkę asymptoty twórczej zbliżającej się ciągle do upatrzonego ideału, ale nigdy go nie osiągającej. Pytanie – czy podążanie taką drogą jest w ogóle możliwe przez dłuższy czas? Idzie nią chyba teraz nasz jeden polski twórca fantastyki, ustawił sobie poprzeczkę niebotycznie wysoko i bierze rozbieg. Cały czas go bierze i bierze, już zniknął nam z radarów.
2) Może odcinać kupony, pisać kolejne powieści lub części cyklów w żółwim tempie, podsycać uczucie zniecierpliwienia u czytelnika, pójść w inne media, ekranizować swe powieści, wydawać swoje stare już książki po kilka razy, powtarzać w kółko to samo. Jest kilku takich, nazwiska dopasujcie sami.
3) Może też, z poziomu osiągniętego już Parnasu i w obliczu braku konieczności udowadniania czegokolwiek komukolwiek, pisać głównie dla własnej frajdy, przelewać na papier swoje fascynacje, pisać powieści, które sam chciałby przeczytać i o których napisaniu kiedyś marzył. A teraz może.
Neal Stephenson udowadnia swoimi dwoma ostatnimi powieściami, że poszedł tą trzecią drogą. Po pełnym akcji, gadżeciarskim, MMORPG-owym Reamde mamy okazję poznać jego najnowszą powieść. 7EW to powieść, na pomysł której autor wpadł jeszcze przed publikacją "Peanatemy", a materiały do niej i wszystkie rozwiązania techniczne utworzył, korzystając z wiedzy zdobytej podczas pobytu w Blue Origin – prywatnym przedsiębiorstwie przemysłu kosmicznego.
Fabuła rozpoczyna się z przytupem, jak u Hitchcocka. W przyszłości, bardzo biskiej naszym czasom, eksploduje Księżyc. Dosłownie. Z nieznanych przyczyn rozpada się na siedem wielkich kawałków, które krążąc wokół wspólnego środka ciężkości przejmują rolę naszego satelity. Do czasu. Naukowcy przewidują bowiem kataklizm totalny, który ma nastąpić po dwóch latach od momentu eksplozji – odłamki Księżyca zaczynają się zderzać ze sobą, co ostatecznie doprowadzi do ich upadku na Ziemię. Upadku milionów kilometrowej wielkości skał, z których każda mogłaby zniszczyć cywilizację. Atmosfera rozgrzeje się do temperatury powodującej wygotowanie się oceanów, linie brzegowe zostaną zniszczone przez niewyobrażalnej wielkości tsunami a cała Ziemia dosłownie spłonie. A siedem miliardów jej mieszkańców wraz z nią. Co tu robić?
Jak opowiedzieć o końcu świata? Można skupić się na zagładzie, na tym jak ludzie reagują na wieść o czekającej ich nieuchronnej śmierci, poddać analizie coś, co możemy nazwać socjologią hekatomby. Ale wtedy nie mielibyśmy do czynienia z hard science fiction. Drugą drogą jest próba przedstawienia sposobów na to jak ludzkość może się po zagładzie podnieść. I to właśnie pokazuje Stephenson. Pierwsza część powieści opowiada o dwóch latach poprzedzających koniec świata. Ludzkość zaczyna wspólnymi siłami budować Arkę na orbicie okołoziemskiej, na którą każdy naród na Ziemi typuje swoich przedstawicieli. Druga część to wydarzenia z płonącą Ziemią w tle, stabilizacja Arki oraz wydarzenia prowadzące do wyjaśnienia tytułu książki. Część trzecia to skok do LXXI wieku (około pięć tysięcy lat po zagładzie), do momentu gdy sytuacja na powierzchni kuli ziemskiej zaczyna być z powrotem przyjazna człowiekowi. Co kryje się pod rzednącymi chmurami? Czy na Ziemi przetrwało jakiekolwiek życie? Czy na orbicie przetrwało jakiekolwiek życie? Jak wygląda owo życie? Jak wygląda technika? Jak wygląda człowiek? Czy to nadal człowiek? Co dalej?
Neal Stephenson jest wielkim optymistą, naprawdę wielkim. Jest to postawa okupująca biegun przeciwny w stosunku do postawy Stanisława Lema, choć sama powieść jest najbardziej lemową spośród wszystkich książek autora. To chyba najlepszy, najbardziej rasowy przykład gatunku hard science fiction jaki miałem okazję czytać w ostatnich dwóch latach. Nauka jest tu wszystkim, to całkowite jej oddanie, zawierzenie jej w stu procentach jest źródłem optymizmu Stephensona. Religia, etyka, humanizm nie mają takiej rezurekcyjnej mocy jak nauka właśnie. A Stephenson o wiele bardziej wierzy w nią niż w samego człowieka. To nauka wydobywa z ludzi to co najpiękniejsze i najważniejsze – altruizm, umiejętność współpracy ponad podziałami, współczucie. Widać wyraźnie, że głównym motorem napędowym autora podczas pisania tej powieści była fascynacja nowym tematem, czyli możliwością przetrwania ludzi poza Ziemią, konsekwencjami takiej środowiskowej zmiany oraz zagadnieniami technologicznymi, biologicznymi i logistycznymi tej kosmicznej eskapady. Dwie pierwsze części to praktycznie książka popularnonaukowa, w której najważniejsze jest wyłożenie pomysłu i szczegółowy opis realizacji tegoż. To jest główny element powieści, Stephenson pomija wiele różnych składowych sytuacji w której znalazł się świat. Nie analizuje ekonomii czy socjologii zagłady, nie pokazuje ludzkich dramatów, nie o to mu chodzi. Ludzie na Ziemi to bezosobowe kukiełki, ludziki-symbole na demograficznej mapie świata. O wiele ważniejsze od ludzkich wewnętrznych piekieł wywołanych katastrofą są gargantuiczne konstrukcje powstające na orbicie okołoziemskiej i sposoby ich działania. To prawdziwa, definicyjna naukowa fantastyka z fabułą prostą jak drut i skomplikowanym ale entuzjastycznie zaprezentowanym sztafażem. Trzecia część kładzie nieco większy nacisk na fabułę. Ale tylko trochę.
Można się czepiać. Dlaczego ludzie na Ziemi tak zgodnie współpracują, aby przetrwała jakaś tam definicja ludzkości zamiast oni sami, istniejący tu i teraz? Dlaczego zarzewiem pożaru naszej planety jest dopiero ogień ze spadających księżycowych bolidów, a nie ten z pochodni rzucanych przez ludzi podczas zamieszek? Jak to jest, że wszyscy na Ziemi tak świetnie rozumieją problem i powagę sytuacji, że pospolite ruszenie mające na celu zapewnienie przetrwania ludzkiego gatunku charakteryzuje się tak wielką karnością i porządkiem? Jak to jest, że ludzie, tak zróżnicowani i z natury krótkowzroczni, tak wyraźnie i jednolicie widzą długodystansowo określoną przyszłość swojego gatunku? Czy taka książka nie jest przede wszystkim akademicką dywagacją, radośnie zrealizowaną ekstrapolacją możliwości, które stawia przed ludzkością coraz szybszy postęp technologiczny?
Oczywiście, że jest. Pod koniec drugiej części powieści pada znamienna kwestia, wypowiedziana przez jedną z głównych bohaterek. Mówi ona, że w kosmosie podstawową ludzką cechą gwarantującą przetrwanie jest inteligencja i zamiłowanie do nauki. Nie tężyzna fizyczna, nie odporność na choroby, odwaga czy inne typowo cielesne przymioty, pożądane w społeczeństwie jaskiniowców. Ludzkość aby przetrwać musi płodzić technicznych maniaków, nerdów. 7EW jest produktem fascynacji Stephensona techniką, kosmosem, perspektywami jakie mają przed sobą prywatne przedsiębiorstwa specjalizujące się w rozwiązaniach transportu orbitalnego (jedna z postaci w książce, Sean Probst, to założyciel takiej organizacji, uosobienie Elona Muska albo Jeffa Bezosa – raczej tego drugiego bo to w jego firmie Stephenson wykonywał swój research przygotowując się do pisania powieści) ale i fantastyką. Nie zapominajmy bowiem, że 7EW to przede wszystkim powieść gatunkowa, bliska naszym czasom, świetnie napisana, głęboko osadzona w teorii, twarda naukowa fantastyka.
Każdy z miłośników SF wie jak pisze Neal Stephenson. Pisze zajmująco, sprawnie i żartobliwie. I mimo iż 7EW nie jest jego najlepszą powieścią to nie sposób tej książki nie polecać. Stephenson geek-fascynat-wizjoner, który targetuje swoje dzieło w równej mierze do samego siebie co do czytelników, to i tak kilka poziomów wyżej, niż większość tego co oferuje obecnie literatura fantastyczna. Nikomu niczego nie ujmując.
Tytuł: 7EW
Tytuł Oryginalny: Seveneves
Autor: Neal Stephenson
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła
Wydawca: MAG
Data wydania: 9788374806718
Bardzo dobrze nakreśliłeś pisarstwo autora i fabułę książki. Ogólnie wrażenia i opinie nam się pokrywają. Stephenson to bez wątpienia najwyższa półka, po którą warto sięgnąć. To dopiero moja druga książka, ale po pierwszej - Peanatemie - wiedziałem, że to będzie mój autor i kupiłem w ciemno zaraz Cryptonomicon, Readme i cykl barokowy. Za ten ostatni zabierał się już z 3 razy, ale zawsze mnie niszczyła ta objętość i obawa czy dam radę łyknąć trzy knigi jedna po drugiej. Chyba jednak nie dam i będzie trzeba czytać na raty. Ty co znasz?
OdpowiedzUsuńCzytałem wszystko co wyszło w Polsce oprócz "Mongoliady". Niektóre rzeczy po dwa razy. Cryptonomicon i Peanatema to powieści najlepsze, bez wad. Zaraz za nimi postawiłbym Cykl Barokowy i bardzo blisko potem Zamieć i Diamentowy Wiek (sam już nie wiem co lepsze z tej dwójki).
OdpowiedzUsuńReamde, 7EW i Zodiak jednak za nimi trochę dalej (choć to są przecież bardzo dobre powieści).
Cykl Barokowy warto podzielić sobie na trzy części z przerwami. Ja tak zrobiłem, przypominając sobie z grubsza fabułę z jakichś internetowych bryków (mnogość postaci i wątków jest gigantyczna). Jak przerobisz Cryptonomicon i znajdziesz w 2017 jakiś czas gdzie będziesz miał trochę spokoju to spróbuj.
Książki tego rodzaju to pewien kłopot w dzisiejszych nowoczesnych czasach. Brak czasu i nawał zajęć nie pozwala wejść w długie powieści dostatecznie głęboko. A taki cykl tego wymaga, to nie jest lektura do autobusu (i nie chodzi mi wcale o fizyczny aspekt tego zjawiska :)
To co byś w takim razie powiedział mi na temat tego cyklu? To jest takie mocno historyczne czy więcej fikcji? A ta mnogość postaci - wiele z tego to niepotrzebne mięcho czy jednak znaczące jednostki? I jak to pod względem językowym wygląda? Grubości się nie obawiam, bo pewnie zauważyłeś już, że często czytam takie książki.
UsuńO Readme słyszałem, że najsłabsze i zbyt przegadane. Ja to raczej na koniec sobie zostawię.
Podejrzewam, że Cryptonomicon to jedyna książka autora, która może dorównać Peanatemię albo ją przebić.
Cykl Barokowy to historia narodzin współczesnego postrzegania świata, narodzin nowoczesnej nauki, narodzin współczesnej bankowości a wszystko to w potoczystej narracji, gdzie pogodzona jest świetnie historia, gruntownie poparta faktami, awanturnicza przygoda przewalająca się przez cały świat oraz fiksacje Stephensona na temat nauki.
UsuńOgólnie są trzy, cztery postaci absolutnie kluczowe, około dziesięciu bardzo ważnych i reszta w tle. Ale to tło to nie tylko ludzie, to pieczołowicie dopracowany obraz epoki.
Językowo świetnie, żartobliwie, sarkastycznie i imponująco - jak to Stephenson.
Mnie to ogólnie nie trzeba do tego przekonywać, bo ja już jestem przekonany od dawna i dobrze, że potwierdzasz moje przewidywania. Cholera, może w 2017 to podciągnę w końcu.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń