piątek, 6 stycznia 2017

Rozpustne nasienie

Cywilizacyjna homeostaza według Burgessa

Rozpustne nasienie ukazało się jesienią 1962, pół roku po Mechanicznej pomarańczy. Obydwie książki były wyrazem niepokoju Anthony’ego Burgessa co do kondycji społecznej i moralnej zachodniego świata. W posłowiu do Rozpustnego nasienia autor pisze, że po powrocie z kilkuletniego pobytu w Malezji, przeraził się tym co ujrzał w Wielkiej Brytanii. Młodociane gangi, przemoc, kult telewizji. W Mechanicznej pomarańczy czytamy o tym, że warunkiem zachowania człowieczeństwa jest swoboda wyboru własnego postępowania, nawet jeśli te wybory są podyktowane chęcią czynienia bezsensownego zła. W Rozpustnym nasieniu natomiast, autor ostrzega nas przed pewnym trendem, który zauważył podczas pobytu na Wschodzie. Ostrzeżenie to, które wyolbrzymił do karykaturalnych rozmiarów, wypływa bezpośrednio z ekonomiczno-socjologicznych teorii Thomasa Malthusa, brytyjskiego ekonomisty, który przed dwustu laty ukuł teorię, wedle której ludzie rozmnażają się w postępie geometrycznym natomiast zasoby, które są potrzebne do utrzymania tejże populacji, przyrastają w sposób arytmetyczny. Pomińmy może „mądrość” tej teorii i zasadność używania zwrotu o postępie „geometrycznym”, Malthus postulował bowiem inne, bardziej karkołomne tezy. Na przykład to, że jedną z dróg uniknięcia powszechnego głodu i przeludnienia, które miały być naturalną konsekwencją urzeczywistnienia teorii maltuzjanizmu, była kontrola narodzin i racjonalna wstrzemięźliwość seksualna w małżeństwie do czasu osiągnięcia takiego poziomu majątkowego, który zapewni dzieciom godne życie.


Anthony Burgess posunął się o wiele dalej. Świat powieści to Ziemia w odległej przyszłości (nie widać co prawda żadnego postępu technologicznego, ale wiemy z infodumpów, że wiele pokoleń już przeminęło od czasów współczesnych). Świat podzielony został na dwie strefy wpływów: Związek Anglosaski i Związek Radziecki, które nie pozostają w stosunku do siebie w stanie ani zimnej, ani ciepłej wojny (zaskakujące, prawda? Otóż teoria społeczno-historyczna, na której opiera się fabuła Rozpustnego nasienia dokładnie to wyjaśnia, ale o tym później). Populacja ludzkości na całym świecie przekroczyła wszelkie, rozsądne ilościowo granice, ludzie żyją w mieszkaniach wielkości mydelniczki, ciągle na prochach, które pozwalają przeżyć kolejny dzień a zasoby żywności kurczą się w zastraszającym tempie. Idzie klęska głodu i przeludnienia. Burgess nie pisze nic o sytuacji w krajach, które już w jego czasach stały (i nadal pewnie stoją) przed zagrożeniem demograficznym, nie pisze nic o migracjach, które byłyby konsekwencją takiego rozwoju sytuacji. Jesteśmy po prostu gdzieś w nowoczesnym mieście Zachodu i oglądamy, wijący się w konwulsjach świat, oczyma dwójki bohaterów: Tristrama Foxe i jego żony Beatrycze. Reszta bohaterów to tylko tło pozbawione głębi, chociaż i wobec wymienionej dwójki ciężko użyć określenia „postacie z krwi i kości”. Dlaczego?

Otóż ta powieść to gatunkowa dystopia, której głównym zadaniem jest akademicki przekaz pewnej historiozoficznej teorii dziejów. Postacie to tylko narzędzia do paranaukowych rozważań Burgessa, który dzieli całą historię na cztery powtarzające się w kółko etapy. O co chodzi? 


W wielkim skrócie o to, że ogólnie rzecz biorąc człowiek może być nietzscheańskim Apollinem (wedle hurraoptymistycznych poglądów IV-wiecznego mnicha Pelagiusza, człowiek jest teoretycznie dobry z natury, bez grzechu pierworodnego, racjonalnie dążący do maksimum korzyści nie dla siebie lecz dla ogółu, zimny i wyrachowany, podporządkowany rozumowi i logice, odrzucający prymitywne zwierzęce żądze, szukający oparcia w humanizmie, negujący wszelkie religie, ufny w otaczających go podobnych mu ludzi – Burgess lokuje tak urządzony świat w liberalno-lewicowo-socjalistycznych formach społecznych) lub nietzscheańskim Dionizosem (wedle pesymistycznych poglądów Św. Augustyna, człowiek jest z natury zły, skażony grzechem pierworodnym, egoistycznie dążący do maksimum własnej korzyści, rozgorączkowany, pożądliwy, podporządkowany emocjom i popędom, kierujący się instynktem i intuicją, niezdolny do działania jako kolektyw, uciekający do Boga jako irracjonalnej ostatecznej instancji – burgessowskie formy organizacji mas ludzkich, powstałe z takich jednostek, to odpowiednik konserwatywno-prawicowo-kapitalistycznych społeczeństw).

Akcja powieści zaczyna się w momencie, gdy nad przeludnionym Związkiem Anglosaskim panuje socjalistyczny reżim, racjonalnie ograniczający ilość urodzin (lub wręcz odmawiając pomocy umierającym dzieciom w imię logicznie uzasadnionej redukcji zaludnienia). Nie ma wojen, bo to logiczne, ludzie się nie rozmnażają bez kontroli, lub dobrowolnie „przechodzą na homoseksualizm” (są szkółki wieczorowe dla wannabe gejów, prowadzone w imię hasła "skoro już sapiens to tylko homo"), bo to logiczne a kastraci pną się w górę w społecznej hierarchii. Apollińskie społeczeństwo powinno razem, kolektywnie wzrastać w szczęściu i dobrobycie. Nie dzieje się tak jednak, świat tzw. fazy pelagiańskiej (która jak łatwo się domyślić wzięła nazwę od imienia mnicha Pelagiusza) to bluźnierstwo przeciwko naturze człowieka. Blokada podstawowego składnika ludzkiej natury, jaką jest konieczność reprodukcji, wywołuje bunt. Wizja kolektywnej, jednolicie funkcjonującej wspólnoty załamuje się pod własnym ciężarem. Wspaniała socjalistyczna władza, zawiedziona ludzką niedoskonałością (bo nie da się jej jednak wyrugować, ludzie nie są zbudowani z kartek wydartych z poradnika socjalisty-idealisty) zaczyna grubym kijem pilnować ludzkiego altruizmu a w kazamatach policyjnego państwa wtłaczać na powrót do głów pojęcia „opium dla ludu”, „wyższe dobro” czy „zmarłe dziecko to ważny fosfor dla naszej wyjałowionej gleby”.


To załamanie „humanizmu” to interfaza, po której zaczynają się same nielogiczne, z punktu widzenia poprzedniej epoki, zdarzenia – uliczne dionizje i seksualne orgie, ludzie w zwierzęcy, makabryczny sposób rozwiązują kwestię głodu, biskupi wychodzą z więzień i ruszają odprawiać mszę za mszą, zaczyna się eksplozja demograficzna oraz wojny w których nie wiadomo w ogóle o co chodzi. Taka wojna też jest niby nielogiczna, ale włodarze cywilizacji fazy augustiańskiej widzą tu pokrętny sposób na redukcję zaludnienia – nie zabijają nienarodzonych i małych dzieci, bo to przecież straszne, ale spuścić atomówkę na pluton wojska to pestka, przecież ci ludzie i tak muszą kiedyś umrzeć. Ale tak urządzony świat, samą swoją naturą, pcha się do kolejnej interfazy (jak to dokładnie wyjaśnia Burgess, proponuję sprawdzić w książce). Świat się oczyszcza samodzielnie, nieustannie dążąc do cywilizacyjnej równowagi.

Cała powieść to bardzo uproszczony, lekko naiwny fabularnie zarys burgessowskiej historii dziejów, do której możemy mieć wiele zastrzeżeń, głównie z powodu wysokiego poziomu teoretycznych założeń i naciąganej lekko wizji społecznych zachowań. Anthony Burgess zdaje się mówić, że historię napędzają kryzysy (w sumie racja). A że przeludnienie i klęska głodu to kryzys do potęgi, kołowrót dziejów ma szansę zatoczyć niemal pełne koło podczas lektury. Taka nietzscheańska (znowu!) koncepcja wiecznego powrotu, tylko że przeniesiona z metafizyki i ontologii na pole socjologii i historii.

Sam autor sam przyznał po latach, że przeszarżował, ale nad niektórymi kwestiami, które porusza warto się zastanowić. I jeszcze jedna uwaga, język jakim napisane jest Rozpustne nasienie to zupełnie prosta, standardowa narracja, stojąca w jawnej opozycji do nadsatu z Mechanicznej pomarańczy.


Tytuł: Rozpustne nasienie
Tytuł oryginalny: The Wanting Seed
Autor: Anthony Burgess
Tłumaczenie: Robert Stiller
Wydawca: vis-a-vis/Etiuda
Data wydania: 2003
Rok wydania oryginału: 1962
Liczba stron: 223
ISBN: 8391825566

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz