Komiks szerokoekranowy
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
Czternaście miesięcy temu nakładem Mucha Comics wyszedł pierwszy zbiorczy tom trzeciej serii „Wolverine”. Ten pokaźny zbiór dziewiętnastu odcinków przygód Rosomaka napisał Greg Rucka a narysowali Darick Robertson i Leandro Fernandez. Znakomita rzecz, jeden lepszych komiksów A.D. 2022. Po dziesięciu miesiącach, w listopadzie ubiegłego roku, ukazał się tom drugi – skromniejszy objętościowo, ale równie dobry.
Greg Rucka miał pomysł na Logana. Wyciągnął go z X-Men, wysłał na amerykańską dzicz, kazał mu zdjąć superbohaterski kostium i narobił mu wielkich kłopotów. Amerykański scenarzysta odszedł z serii po numerze dziewiętnastym a pałeczkę przekazał dobrze nam znanemu Markowi Millarowi. Mamy grudzień 2004 roku – Millar ma pełne ręce roboty, pisze właśnie „Spider-Mana” dla imprintu „Marvel Knights”. Trzecia seria „Wolverine’a” również opatrzona była wówczas logiem „Rycerzy Marvela” – Mark Millar świetnie wpasował się w jej założenia, choć podszedł do niej trochę inaczej niż Rucka. Nadal jest to seria z wszech miar godna polecenia – nie dość, że Millar zaserwował naprawdę wciągającą i emocjonującą historię, to dodatkowo mamy tu Johna Romitę Jr. w najlepszej formie. Styl rysownika „od kanciastych twarzy, głów i sylwetek” jest nie do podrobienia i często wzbudzający kontrowersje – bo nacechowany lekką „millerozą” (zwłaszcza z okresu „Sin City”) lub lekceważeniem zasad anatomii. Ja tam bardzo lubię styl Romity – a w omawianym dziś komiksie grafik jest wręcz rewelacyjny.
Run Marka Millara składa się z trzynastu odcinków – wydanych między grudniem 2004 a listopadem 2005 roku. Otrzymujemy dwie mocno powiązane ze sobą sześcioczęściowe opowieści narysowane przez Romitę i pojedynczy, ostatni odcinek – jakże inny i oderwany od wszystkiego – ołówka Kaare Andrewsa. Logan leci do Japonii na ratunek małemu chłopu, porwanemu – jak się szybko okazuje – po to, aby zwyczajnie w świecie wywabić naszego bohatera z kryjówki. Wolverine wpada w łapy tajemniczej sekty mutantów, zwanej Świtem Białego Światła, dowodzonego przez nieco przeszarżowaną postać o pseudonimie Gorgon. Mistrz zbrodni, nadludzko sprawny i inteligentny zabójca, gość, który nie tylko twardą ręką włada własną organizacją, ale i zjednoczonymi (!) Hydrą i Dłonią! Zakon Dłoni, używając swoich tajemniczych rytuałów, pierze mózg Wolverine’a, który wpada w berserk i rzuca wyzwanie całemu uniwersum Marvela. Tak właściwie nie tylko on – całe rzesze zarówno superbohaterów jak i superzłoczyńców padają ofiarą Dłoni/Hydry/Świtu a S.H.I.E.L.D. pod wodzą Nicka Fury’ego i przy pomocy Elektry (!) próbują zaprowadzić porządek i powstrzymać (przede wszystkim
W drugiej sześcioczęściowej opowieści zmieniają się nieco sojusze i przesuwają fronty, ale nie mogę napisać zbyt wiele, aby nie zepsuć przyjemności z lektury. A ta jest niewątpliwie wysoka. Mark Millar ubiera Logana z powrotem w żółty, superbohaterski kostium, zrywając z założeniami Rucki – Wolverine jest znowu mocno związany z uniwersum Marvela. Z kim on się nie spotyka (potyka) – Elekra, Fantastyczna Czwórka, ninja Zakonu Dłoni, uzbrojeni po zęby agenci Hydry, Daredevil, Kapitan Ameryka, X-Men i inni rezydenci Instytutu Xaviera… no i Gorgon. Trochę przegięta to postać, podobnie jak małżeństwo Struckerów stojące za Hydrą – wiecie, oto kolejny spisek mający na celu przejęcie władzy nad światem i to w bardzo naiwny, jakby przeniesiony z popkultury lat sześćdziesiątych, sposób. „Wolverine” Marka Millara to bardzo prosty komiks – taki blockbuster przeładowany akcją, komiksowa wersja kina Michaela Baya, rzecz generyczna do bólu.
I o to właśnie chodziło autorowi, takie rzeczy też przecież uwielbiamy. Nie ma tu żadnej psychologicznej głębi, podróży w głąb umysłu Rosomaka – jest za to efektowna akcja, odejście od graficznego realizmu na rzecz kreskówkowej umowności, ale jakże znakomicie wykonanej. John Romita Jr pokazuje tu całego siebie – razem z wszystkimi zaletami i wadami (głównie z tymi pierwszymi). Wiemy, że będzie kanciasto, trochę niekształtnie i karykaturalnie – ale przecież to jest Romita, to jak ma być?! Całostronicowe „pin-upy” z groźnymi kolesiami kryjącymi się w cieniu, albo dwustronicowe sceny akcji, bijatyki w strugach deszczu, katastrofy wielkich latających pojazdów – szerokoekranowy zawrót głowy. Romita wejdzie jeszcze z Millarem w kooperację – ich „Kick-Ass” powstanie przecież trzy lata po „Wolverine” i będzie równie dobry (albo nawet lepszy).
Ostatni odcinek tomu jest zupełnie z innej bajki. Logan siedzi zamknięty w obozie koncentracyjnym – jesteśmy na terenie Polski w czasie Drugiej Wojny Światowej. Rysuje, całkiem poprawnie choć bez szału, Kaare Andrews – jego Wolverine-niemowa jest przerażający, bardzo inny niż zwykle i chyba trochę… symboliczny? Ciekawa odmiana po dopiero co zakończonym szaleństwie.
Mark Millar zakończył tym odcinkiem swoją przygodę z trzecią serią „Wolverine” – od numeru trzydziestego trzeciego przygody Rosomaka zaczął pisać Daniel Way. Dokładnie wtedy, w listopadzie 2005 roku rozpoczął się jeden z najważniejszych i najbardziej dramatycznych eventów w historii mutantów Marvela – „House of M”. Mucha Comics wydała już tę historię w sierpniu 2012 roku jako „Ród M” – może teraz, po jedenastu latach warto wznowić ten znakomity komiks? I wydać razem z trzecim, mocno przecież z nim powiązanym, trzecim tomem „Wolverine’a”? Mucho?
Tytuł: Wolverine. Tom 2
Scenariusz: Mark Millar
Rysunki: John Romita Jr., Kaare Andrews
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Wolverine vol.3 #20-32
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: listopad 2022
Rok wydania oryginału: grudzień 2004 – listopad 2005
Liczba stron: 352
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 9788366589964
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz