czwartek, 23 marca 2023

Deadpool Classic. Tom 3

Wariactwo jakieś


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Trzeci tom „Deadpool Classic” powinni czytać tyko ci zaznajomieni z dwoma poprzednimi. Jestem wręcz przekonany, że w podobnym tonie będę mógł rozpocząć recenzję każdego kolejnego albumu – tak bardzo charakterystyczny i wymagający czytelniczej świadomości jest to komiks. 

Deadpool ponownie przekracza wszelkie granice – znając jego możliwości, wiemy przede wszystkim JAK należy czytać komiksy z jego udziałem. Trzeci tom klasycznych przygód Wade’a Wilsona zbiera odcinki od dziewiątego do siedemnastego – wydane między październikiem 1997 i czerwcem 1998 roku. Wszystkie napisał oczywiście ten autor, któremu przypisuje się (słusznie) wyniesienie postaci Deadpoola z pozycji drugoligowego, nieznanego szerszej publiczności „bohatera” uniwersum Marvela (cudzysłów obowiązkowy) na miejsce przynależne najbardziej rozpoznawanym i popularnym herosom. Odcinki zawarte w omawianym albumie kontynuują bezpośrednio wydarzenia tomu poprzedniego – już w pierwszym zeszycie Wade Wilson ociera się o śmierć. Schwytany w śmiertelną pułapkę przez łotra noszącego pseudonim Deathtrap (serio!), musi milczeć, aby przeżyć. Co robi? Paple jak najęty, wszak niepohamowany zalew sucharowej „nawijki” to jego znak rozpoznawczy. Taki trochę marny ten dziewiąty odcinek – na szczęście dwa kolejne są rewelacyjne.


Deadpool zabiera Ślepą Al (o której nic nie pisałem przy okazji dwóch poprzednich tomów, ale teraz to zmienię dość zdecydowanie) do oceanarium. Niech no wyprostuje stare kości – uwięziona w „Deadchacie” oraz pozostająca w niezrozumiałym i lekko niepokojącym „związku” z Deadpoolem starsza pani musi w końcu zaczerpnąć powietrza. Wycieczka staje się przyczynkiem do kolejnych psychicznych tortur, jakie Deadpool serwuje swojej ofierze – szybko jednak przerywa je atak absurdalnej i skrajnie idiotycznej grupy superludzi-popłuczyn po „Avengersach”, mieniących się teraz „Piorunochronami”. Wiecie, że Deadpool ma bajeranckie sprzęty, takie jak osobisty teleport i jakąś maszynkę do „hologramowego” podszywania się pod dowolną postać z uniwersum Marvela? No więc nieuważne zastosowanie tychże gadżetów w praktyce spowodowało niepożądany skok w czasie Deadpoola i Al – lądują oboje w roku 1967, a tak właściwie w czterdziestym siódmym odcinku „The Amazing Spider-Man” autorstwa Stana Lee i Johna Romity (Seniora).

Ależ to jest rewelacyjny pomysł! Joe Kelly opowiedział tę klasyczną historię na nowo umieszczając Deadpoola i Ślepą Al w nowych rolach. Oryginalne kadry Romity, przeładowane gadulstwem Stana Lee (absolutna dominacja tekstu nad warstwą graficzną była w Srebrnej Erze czymś całkowicie normalnym) zostały skorygowane – miejsce Petera Parkera, młodego nerda z przedmieść Nowego Jorku, zajął nasz mimowolny podróżnik w czasie a rolę cioci May zaczęła odgrywać (również mimowolnie) Ślepa Al! Deadpool walczy nie tylko o powrót do swoich czasów – poruszając się po oryginalnych kadrach Romity, próbuje namówić odmłodzoną wersję Weasela (swojego kumpla z „teraźniejszości”) na naprawienie jego sprzętu teleportacyjnego i pojedynkuje się z Kravenem Myśliwym, zupełnie tak samo jak Spider-Man w pierwowzorze. Taka ciekawostka – uniwersum Marvela wzbogaciło się o nowy element własnego multiwersum, Ziemię-9712, twór powstały tylko dlatego, że Deadpool i Ślepa Al wpadli w dziurę w czasie. Przezabawna jest to opowieść, którą możemy porównać z oryginałem zamieszczonym na samym końcu albumu – kąśliwe uwagi Deadpoola na temat „tej rudej idiotki” Mary Jane podrygującej nagle w tańcu ni gruszki ni z pietruszki albo prążkowanej fryzury Osbornów, to jest samo złoto!


No ale do końca tomu jeszcze sześć odcinków. Gdy już udało się wyprostować czasowe anomalie Deadpool musi stawić w końcu czoła kolesiowi, który zagiął na niego parol już sporo wcześniej – T-Ray wyzywa naszego najemnika na ostateczny pojedynek. W całą tę awanturę wplątuje się niejaka Zoe Culloden z firmy „Landau, Luckman i Lake” – znamy ją dobrze z „Deadpoola” numer -1 (minus jeden), o którym wspominałem przy okazji recenzji tomu drugiego. Spółka ta, czyli dziwny „międzygalaktyczny holding”, widzi w Deadpoolu przyszłego zbawcę całego świata, nowe wcielenie Mitry (diabli wiedzą, co to tak naprawdę oznacza) – i zrobi wszystko, aby Deadpool potraktował tę przepowiednię poważnie. A do tego mamy jeszcze konfrontację z Bullseyem (łotrem znanym o wiele lepiej z komiksów o Daredevilu lub Punisherze) oraz nowego superdrania o ksywie Ajax.

Oprócz typowo sensacyno-przygodowo-rozwałkowych motywów znajdziemy w trzecim „klasycznym Deadpoolu” trochę pokręconej psychologii. Wade Wilson zaczyna zastanawiać się, czy jest łotrem czy bohaterem. Nadal kocha się w Siryn, córce Banshee, członkini ówczesnego X-Force – ale trudna jest to relacja, bo nasz bohater nie potrafi wyjść z roli komiksowego, papierowego cudaka gadającego od rzeczy na każdej stronie i wszystko psuje. Takim go wymyślił Joe Kelly, taką postacią Deadpool jest i będzie – po prostu.


Nie będzie bohaterem – powracająca do fabuły, znana z poprzedniego tomu, Typhoid Mary bardzo dosadnie mu to uświadamia. Sam Deadpool zresztą odkrywa przed czytelnikiem swoje pokręcone i bardzo niepokojące oblicze, poprzez relację z wspominaną już Ślepą Al i własnym kumplem Weaselem. Nadal nie wiemy kim jest starsza pani, którą Deadpool więzi w „Deadchacie” i okazyjnie zamyka ją w pokoju tortur – ale widzimy, że jest w tym wątku coś bardzo nie tak, coś bardzo „creepy”. Ślepa Al cierpi na niewytłumaczalny syndrom sztokholmski i podejrzanie łatwo akceptuje reguły chorej gry w jaką wciąga ją główny bohater. A Weasel? Koleś dorobił się nowej biografii poprzez gościnne, „wklejane” występy w „The Amazing Spider-Man” numer 47 i odegra zapewne znaczącą rolę w kolejnych odcinkach.

„Deadpool Classic” w wydaniu Joego Kelly’ego przywodzi na myśl przygody Lobo z DC lub Maski z Dark Horse – nie jest to co prawda aż tak umowna i przegięta fabuła, ale dużo jej nie brakuje. Świadomość „istnienia w komiksie” daje o sobie znać w przypadku parodii komiksu Stana Lee i Johna Romity – a z kolei czytelnicza świadomość całkowitej umowności tego pomysłu pozwala na naprawdę radosną analizę tego, czym różni się komiks superbohaterski końca lat sześćdziesiątych od komiksu superbohaterskiego końca lat dziewięćdziesiątych. Deadpool nie ma litości dla archaizmów fabularnych, narracyjnych i graficznych tamtego okresu, ale czuje, że w roku dwutysięcznym dwudziestym siódmym sam może być obiektem takich samych, niewybrednych żartów. W sumie już teraz, na cztery lata przed terminem, możemy się z niego ponabijać.


O graficznej stronie trzeciego tomu nie napiszę zbyt wiele. Ed McGuinness i Shannon Denton rysują w bardzo podobny, uproszczony i kreskówkowy sposób pierwszą połowę tomu. Na chwilę (całkiem sporą, bo przeróbka „The Amazing Spider-Man” liczy sobie aż sześćdziesiąt cztery strony) oddają pola Peterowi Woodsowi znakomicie naśladującemu styl Johna Romity Seniora. A drugą połowę albumu ilustruje mój osobisty faworyt – Walter McDaniel. Szalony, bardzo szczegółowy, zmierzający nieco w stronę realizmu, ale nadal mocno przesadzony, styl McDaniela pasuje do serii idealnie. Czwarty tom już czeka na lekturę – trzeci skończył się tak, że trzeba ją kontynuować w miarę szybko. Wariactwo jakieś.





Tytuł: Deadpool Classic. Tom 3
Scenariusz: Joe Kelly, Stan Lee
Rysunki: Ed McGuinness, Peter Woods, Shannon Denton, Walter McDaniel, John Romita Sr
Tłumaczenie: Oskar Rogowski
Tytuł oryginału: Deadpool Classic. Vol 3
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: listopad 2017
Liczba stron: 276
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328118584

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz