niedziela, 3 lipca 2022

X-Men. Era Apocalypse'a. Tom 4 - Zmierzch

Ostateczne starcie


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.


Era Apocalypse’a dobiega końca, choćby nie wiem jak mocno temu zaprzeczał. Nakładem Muchy wyszedł właśnie „Zmierzch”, czwarty tom niesamowitej opowieści komiksowej z roku 1995, w której mutanci Marvela wcielają się w nowe, alternatywne do obowiązujących wówczas w mainstreamie, role. Zobaczmy, jak to się wszystko kończy i wraca – to nie spojler, o tym wszyscy wiedzą – do status quo sprzed „Ery…”.

Recenzję rozpocznę tak, jak wiele innych dotyczących któregoś tam już z kolei tomu zamkniętej historii. Jeśli nie czytaliście poprzednich trzech tomów, powinniście się z nimi zapoznać i potem – ewentualnie – tu wrócić. Choć od razu zaznaczam – wszystko to, co pisałem o jakości, stylu, charakterystycznych cechach i odniesieniach do uniwersum Marvela zawartych w poprzednich albumach, mogę z czystym sumieniem powtórzyć w przypadku tomu ostatniego. Krótko – w komiksach ze świata „X-Men” z roku 1995 szalony, potężny Legion zabił własnego ojca, Charlesa Xaviera, w wyniku czego świat całkowicie się odmienił. Innymi słowy – stara rzeczywistość została anihilowana i powstał wszechświat alternatywny. Najstarszy, najsilniejszy, niepokonany mutant imieniem Apocalypse i jego pomagierzy (mutanci – zarówno ci z „dobrej”, jak i „złej” strony oryginalnej rzeczywistości) systematycznie mordują ludzką rasę w imię idei mutanciej supremacji. Jedynymi osobnikami zdolnymi stawić mu opór są X-Men dowodzeni przez Magneto. Gdy do Magneto dociera Bishop, jedyny ocalały ze „starej” rzeczywistości, ten uświadamia sobie, że żyje w świecie, który nigdy nie powinien zaistnieć. No, tyle wystarczy wiedzieć, aby zdecydować czy przeczytać poprzednie tomy.


„Era Apocalypse’a” trwała cztery miesiące – omawiany dziś album zawiera ostatnie, czwarte odcinki ośmiu nowych (alternatywnych) serii o mutantach, które prowadzą do punktu kulminacyjnego w postaci albumu „X-Men. Omega” („Erę…” otwierał „X-Men. Alpha”, jakby ktoś pytał). Wszystkie poprzednie odcinki przedstawiały osiem niezależnych wątków, w których dochodziło oczywiście do pewnych „przetasowań” bohaterów i uzupełnień fabularnych, czyli nawiązań do wydarzeń opisywanych w równoległych seriach. Magneto i jego mutanci wykonują straceńczą misję – przecież jedyną alternatywą przywrócenia „właściwego porządku” jest anihilacja ich własnej rzeczywistości, razem z nimi samymi, ich dziećmi i ukochanymi. Twórcy „Ery Apocalypse’a” (a jest ich legion) doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że świat, w którym toczy się akcja komiksu, jest czymś jednorazowym i chwilowym, zatem można sobie pofolgować i zrobić to, na co Marvel w mainstreamie nigdy by nie pozwolił. A pozwalał przecież na dużo, wszak był to środek lat dziewięćdziesiątych.


Dlatego też „Era Apocalypse’a” po latach wydaje się być esencją tego, czym charakteryzowała się ostatnia dekada dwudziestego wieku w amerykańskim komiksie. Superherosi są antybohaterami, brutalnymi, długowłosymi, uzbrojonymi po zęby i karykaturalnie wręcz umięśnionymi facetami. Superheroiny są wszystkie jak jedna żona mistrzyniami fitnessu, crossfitu i aerobiku, emanują niepowstrzymaną erotyką, ubierają się w przyciasne fatałaszki i błyskają oczami spod przymrużonych powiek. Wszyscy są tu „więksi niż życie”, skłonni do emfazy, przesady, przyjmowania seksownych póz, a taki Apocalypse jest po prostu absurdalnie śmieszny i całkowicie papierowy w swej nieustannej „groźności”, darciu japy i ciągłym podkreślaniu, że „nikt nie umknie jego gniewowi”. I teraz czytelniku sam zdecyduj, czy warto wracać do tego odległego już o niemal trzy dekady okresu – jeśli choć trochę interesujesz się superbohaterszczyzną, doskonale wiesz, co cię czeka.

Mnie czekała wspaniała podróż do czasów „TM-Semic”, które było już o krok od rozpoczęcia publikacji „Ery…”, kiedy to zamknęło swą działalność. Wszystkie te cechy omawianego eventu, które wymieniłem w powyższym akapicie, są czasem argumentami przeciw komiksom z tamtych lat – „jak dobrze, że lata dziewięćdziesiąte się skończyły”. Ja mam inne zdanie – znakomicie bawiłem się przy czwartym tomie, obserwując zmagania „Astonishing X-Men” z Holocaustem i hordą Infinities; walkę Nate’a „X-Mana” Cable’a z nieuchronnym przeznaczeniem i własnymi mocami; bitwę o ostatni azyl mutantów na Ziemi w „X-Calibre”; misję „Amazing X-Men” w Quebecu czy „Generation Next” w Seattle, a także przygody „Gambita i the X-Ternals” na drugim końcu wszechświata. Wszystko barwne, przeszarżowane, krzykliwe, „mhoczne” w nie do końca poważny sposób i w porównaniu do komiksu współczesnego – przegięte. A „X-Men Omega” to wisienka na torcie, gęsty ekstrakt.

„Erę Apocalypse’a” pisało i rysowało wielu twórców. Jedne tytuły były lepsze, inne gorsze –wiadomo. Traf chciał, że akurat w moim przypadku jakość scenariusza i rysunku szła w parze, stąd najlepszymi seriami są według mnie „The Astonishing X-Men”, „X-Calibre” i „Generation Next”. Nieco słabiej oceniam „Factor X” (bracia Summers, przerażające „Zagrody” Hanka McCoya oraz Jean Grey) oraz „Weapon X” (jednoręki Wolverine, misja dla Wysokiej Rady Ludzi i… Jean Grey). Ale nie można mieć wszystkiego.

W połowie 1995 roku skończyła się „Era Apocalypse’a” i świat „wrócił do normy” choć nie bez reperkusji. Może kiedyś przeczytamy kolejne ważne eventy z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, na które nie starczyło już czasu „TM-Semic”. Może. Ja ustawiam się w kolejce po cokolwiek.




Tytuł: X-Men. Era Apocalypse’a. Tom 3. Wojna
Scenariusz: Scott Lobdell, Fabian Nicieza, Jeph Loeb, Warren Ellis, John Francis Moore, Lary Hama, Mark Waid
Rysunki: Joe Madureira, Chris Bachalo, Salvador Larroca, Steve Skroce, Ken Lashley, Steve Epting, Adam Kubert, Andy Kubert, Roger Cruz
Tłumaczenie: Arkadiusz Wróblewski
Tytuł oryginału: X-Men. The Age of the Apocalypse
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: maj 2022
Rok wydania oryginału: 1995
Liczba stron: 256
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788366589780

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz