Po bandzie
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
W „Punisher MAX” Garth Ennis dał się poznać jako twórca piszący scenariusze całkowicie poważne i przeznaczone dla zdecydowanie dorosłego odbiorcy. Dziesięć wielkich tomów przygód Punishera mamy już na polski rynku. We wrześniu zeszłego roku Egmont cofnął się jeszcze trochę bardziej w czasie i rozpoczął trzytomowy cykl poprzedzający „MAX”. Dziś zajmiemy się jego tomem drugim.
Wspomniany „Punisher MAX” od Egmontu jest serią opatrzoną numerem siedem. Pierwszy tom wcześniejszego „Marvel Knights. Punisher” zbierał wszystkie dwanaście odcinków serii piątej oraz pierwsze sześć szóstej. Za sterami tego przedsięwzięcia stał również Garth Ennis, któremu dzielnie asystował Steve Dillon – panowie, niesieni falą sukcesu „Kaznodziei”, przywracali do życia Pogromcę. „Punisher” pod egidą „Marvel Knights” był w prostej linii przedłużeniem pewnych założeń i estetyki wspomnianego „Kaznodziei” – komiks z jajem, dosadnym poczuciem humoru, przekraczający czasem granice dobrego smaku, ale jednocześnie inteligentny i wciągający. I oczywiście tylko dla dorosłych.
W pierwszym tomie „Marvel Knights. Punisher” poznaliśmy młodego, ledwie trzydziestoletniego Franka Castle’a, który dopiero całkiem niedawno stracił w Central Parku swą rodzinę. Garth Ennis wprowadził wiele ciekawych postaci drugoplanowych – zabawnych sąsiadów Franka, detektywa Soapa (jedną z najbardziej komicznych postaci, jakie narodziły się w umyśle autora) – i wysłał naszego bohatera na kilka dość krwawych i lekko zwariowanych akcji. Tom drugi to po prostu dalsze przygody – w tym samym stylu, tak samo umowne i komiksowe i tak samo świetnie narysowane.
A rysowników tym razem mamy aż czterech. Najważniejszym jest oczywiście Steve Dillon odpowiedzialny za dziesięć z siedemnastu epizodów. Opowieści zawarte w drugim tomie zbioru nie są powiązane żadnym głównym wątkiem fabularnym – to jedno- lub maksymalnie dwuodcinkowe, krótkie historie opowiadające o mniej lub bardziej groteskowych mini-krucjatach Franka, prowadzonych w większości przypadków na terenie Nowego Jorku. Dillon rysuje akcję odbicia szefa nowojorskiej mafii z rąk kolumbijskich partyzantów (ktoś musi zaprowadzić porządek w Wielkim Jabłku, bez bossa krew leje się dziesięć razy większym strumieniem niż zwykle); Punisher na prośbę starego kumpla udaje się do Belfastu, aby rozprawić się z tamtejszymi gangami; zmaga się ze skorumpowanymi policjantami, którzy weszli w konszachty z mafią, czy rusza w pościg za dawnym kumplem z wojska, któremu ostro odbiło. Jeden z odcinków jest bez tekstu i dialogów – Steve Dillon, w bardzo pomysłowy sposób, opowiada tylko obrazem.
Odcinkiem jeszcze bardziej oryginalnym pod względem formalnym jest jedyny narysowany przez Joego Quesadę. Punisher odwiedza dentystę, który ma właśnie na fotelu jedną z mafijnych grubych ryb – musicie sami zobaczyć, co się dzieje. Dwaj ostatni rysownicy – Darick Robertson i Tom Mandrake – narysowali po trzy odcinki i trzeba przyznać, że ich historie są trochę do siebie zbliżone pod względem miejsca akcji. Udajemy się – dosłownie – do podziemi Nowego Jorku. Darick Robertson, znany z „Chłopaków” czy „Transmetropolitan” rysuje w bardzo groteskowy, pasujący do Ennisowego „Punishera”, sposób. Punisher i Wolverine (znamy tego knypka Rosomaka w wersji Robertsona z wydanego niedawno przez „Muchę” pierwszego tomu „Wolverine’a”) trafiają do kanałów Nowego Jorku, gdzie walcząc ze sobą (hektolitry testosteronu nie pozwalają im na współpracę) uporać się muszą z bardzo groteskowymi, wręcz nierealistycznymi przeciwnikami. Wszystko to okraszone jest absurdalną dawką przemocy i niewybrednego humoru – czyli tym, za co tak lubimy „Punishera” Gartha Ennisa. Wzajemna relacja Franka i Logana oraz ich słowne (i nie tyko) przepychanki to komiksowe złoto.
A w zamykającej cały tom, trzyodcinkowej opowieści narysowanej przez Toma Mandrake’a, Garth Ennis poszedł na całość. Schodzimy jeszcze głębiej, w większy mrok, absurd i horror. Pisałem niedawno o „Siedmiu żołnierzach” Granta Morrisona – tam też mieliśmy dwustopniowe, „mroczne i mroczniejsze”, surrealistyczne podziemia pod Nowym Jorkiem. Tam, gdzie prowadzą nas Ennis i Mandrake również nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby się znaleźć.
Siłą „Punishera” Gartha Ennisa z czasów „Marvel Knights” jest jego bezpretensjonalność, totalna groteska i absurd, ale przedstawione tak, że, pomimo całkowitej świadomości nierealności opisywanych wydarzeń i ich jawnie komiksowej umowności, bierzemy je bez zastrzeżeń z całym dobrodziejstwem inwentarza. Pogromca w czasach inicjatywy „MAX” był bardziej realistyczny, przez co stał się psychopatą, antywzorcem i kimś niemal odczłowieczonym. Tutaj z kolei jest postacią z komiksu, papierowym ludzikiem, który nie ukrywa swego pochodzenia i cały czas przypomina, że bierze udział w wydarzeniach możliwych tylko w opowieści obrazkowej.
Nie sposób pozbyć się wrażenia, że sam Garth Ennis i jego koledzy rysownicy mieli masę radochy podczas tworzenia tego komiksu. Z drugiego tomu „Marvel Knights. Punisher” czuć właśnie takie niczym nie skrępowane, twórcze szaleństwo. Przed nami jeszcze jeden album – oczywiście w tym roku.
Tytuł: Marvel Knights. Punisher. Tom 2
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Joe Quesada, Steve Dillon, Tom Mandrake, Darick Robertson
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Marvel Knights. Punisher. Volume 2
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: marzec 2022
Liczba stron: 428
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328154438
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz