niedziela, 10 kwietnia 2022

Batman. Narodziny demona

Batman jak Bond

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Jednym z największych wrogów Batmana jest Ra’s al Ghul, zwany „Głową Demona” (lub po prostu Demonem), złoczyńca trochę przeszarżowany koncepcyjnie i chyba najbardziej oderwany od mroków Gotham wśród wszystkich, którym stawiał czoła człowiek-nietoperz. „Narodziny demona”, trylogia wydana w jednym albumie przez Egmont w ramach „DC Deluxe” czyni Demona drugim, równorzędnym głównym bohaterem.

Ra’s al Ghul pojawił się w komiksach po raz pierwszy w 1971 roku i kojarzył się dość mocno z archetypicznym wizerunkiem Doktora Fu Manchu. Od samego początku był to łotr dość „kreskówkowy”, przypominający galerie przeciwników Jamesa Bonda z początkowych filmów cyklu. Przerysowany, długowieczny, korzystający często z kuracji w tak zwanej „Jamie Łazarza”, czyli zbiorniku z cieczą o właściwościach nie tylko odmładzających, lecz i przywracających do życia. Kąpiele w Jamie Łazarza wypaczają stopniowo umysł i sprowadzają na złą drogę, zatem nie dziwi fakt, że Ra’s al Ghul stał się złoczyńcą. A cel teoretycznie ma światły – ocalenie naszej planety przed katastrofą ekologiczną. Tylko, że po drodze do celu wyeliminować musi zarazę – ludzi.


Pierwsza część trylogii, „Syn Demona”, wydana została w 1987 roku, w postaci pojedynczego albumu o powiększonej objętości i oznakowanego jako „elseworld”, czyli opowieść spoza obowiązującej, mainstreamowej „ciągłości” DC Comics. Batman ma narzeczoną i zakochany jest po uszy. Oto Talia al Ghul – córka jego przeciwnika, który milczy od długiego czasu i wygląda na to, że przestał snuć plany „odnowy” Ziemi. Batman i Talia wpadają na trop kolejnej intrygi, mającej na celu destabilizację ziemskiej cywilizacji i jej zagładę – tym razem to nie Ra’s al Ghul jest winny, lecz… jego chrześniak, zepsuty do szpiku kości, Quinlan Landor zwany Qainem (czyli Kainem). Batman i Ra’s al Ghul zawiązują niestabilny sojusz, aby powstrzymać szaleńca. Scenariusz komiksu napisał Mike W. Barr, a za ilustracje odpowiadał Jerry Bingham.

Trzy lata później ukazała się „Narzeczona Demona” – tym razem to Ra’s al Ghul gra pierwsze skrzypce i to jego niecne plany musi pokrzyżować Batman. Talia już nie jest po jego stronie – tym bardziej powstrzymanie Demona będzie arcytrudne. Druga część trylogii jest jeszcze bardziej przeszarżowana niż pierwsza – za sterami znowu Mike W. Barr, który wyciąga Batmana z Gotham i każe mu latać po tajnych bazach szalonego naukowca, poukrywanych gdzieś w Amazonii, czy na Antarktydzie i bawić się w Jamesa Bonda na sterydach. Ten album zilustrował z kolei inny rzemieślnik DC – Tom Grindberg.


A po kolejnych trzech latach ukazała się część trzecia, od której wziął nazwę cały album – „Narodziny Demona”. I tu widać różnicę – i to bardzo wyraźnie. Autorem scenariusza jest jeden z najsłynniejszych twórców DC Comics, gość, który wymyślił i powołał do życia Ra’s al Ghula dwadzieścia lat wcześniej – Dennis O’Neill. Rysuje też nie byle kto – sam Norm Breyfogle, grafik wręcz „legendarny i kanoniczny” dla polskiego czytelnika (zresztą nie tylko). To przecież on zdominował pierwsze lata „Batmana” z czasów TM-Semic – pamiętam, że swego czasu miałem problem z przyzwyczajeniem się do tego, że przygody człowieka-nietoperza może rysować ktokolwiek inny. „Narodziny Demona” to opowieść szkatułkowa – Batman znajduje pewien stary manuskrypt, w którym zapisana została historia sprzed pięciuset lat. I to ona zajmuje większość ostatniej części trylogii – Batmana tu praktycznie nie ma. O’Neill i Breyfogle stworzyli „origin” Ra’sa al Ghula – dowiadujemy się dokładnie kim był i jak stał się tym, kim teraz jest.


Dwie pierwsze części trylogii są wręcz książkowymi przykładami mainstreamowego komiksu amerykańskiego lat osiemdziesiątych. To jest Batman, który tak właściwie jest Jamesem Bondem, działającym jako szpieg-detektyw na całym świecie, a nie mroczny rycerz piekielnego Gotham, mówiący głosem Christiana Bale’a. Ba, zamiast Batmana mógłby tu być dowolny superbohater – na przykład marvelowski Nick Fury albo Punisher. „Syn Demona” i „Narzeczona Demona” to dzieci swoich czasów – komiksy średnio narysowane i może nieco lepiej napisane. Bardzo retro, w klimacie kończącej się powoli zimnej wojny, z wieloma naiwnymi i infantylnymi rozwiązaniami fabularnymi, przeniesionymi prosto z głupiutkiej Srebrnej Ery komiksu lub (jak już wspominałem) pierwszych filmów z Jamesem Bondem. Dużo tekstu ilustrującego trochę nadmiarowo to, co i tak widać na rysunku, obszerne wewnętrzne monologi, patetyczne pozy i dialogi (Talia za każdym razem zwraca się do Batmana per „ukochany”, co w pewnym momencie zaczyna bardzo irytować), szalony naukowiec planujący puścić z dymem naszą planetę i Batman, który współczesnemu czytelnikowi wydaje się być tu, delikatnie mówiąc, nie na miejscu.

Zdecydowanie najlepsza jest część ostatnia – przepięknie narysowana (a właściwie namalowana) przez Norma Breyfogle’a i znakomicie napisana przez Dennisa O’Neilla. Tu są emocje, jest klimat z „Baśni tysiąca i jednej nocy” (ale w mrocznym wydaniu), odrobina grozy i surrealizmu, no i wreszcie porządne uzasadnienie i umotywowanie charakteru i działań Ra’sa al Ghula. A Norm Breyfogle przedstawia jedno ze swoich najlepszych dokonań w życiu. 


Trylogia Demona stoi tak naprawdę w rozkroku pomiędzy „kanonem Batmana” a „elseworldem”. „Syn Demona” poruszył wątek miłości Batmana i Talii, zwieńczonej narodzinami ich syna. To niebagatelna sprawa – Bruce Wayne ma syna! Ale DC Comics porzuciło tę ideę i dopiero Grant Morrison przywrócił tę postać do mainstreamu w 2006 podczas swojego runu „Batmana”. Damian Wayne stał się od tamtej pory stałym elementem „kanonu” uprawomocniając tym samym „Syna Demona”.  W „Narzeczonej demona” pojawia się z kolei Tim Drake, trzeci Robin, jeszcze z okresu zanim przywdział śmieszny zielono-czerwono-żółty kostium. Cała trylogia jest oczywiście godna polecenia, choć jest bardzo nierówna. I to jej ostatnia część mocno przyczynia się do dość wysokiej oceny całości.



Tytuł: Batman. Narodziny demona
Scenariusz: Mike W. Barr, Dennis O’Neil
Rysunki: Jerry Bingham, Tom Grindberg, Norm Breyfogle
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Batman: Son of the Demon, Bride of the Demon, Birth of the Demon
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: październik 2015
Liczba stron: 296
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328110977

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz