Sporo waty
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Najdziwniejszym członkiem ekipy Czarnego Młota był od zawsze Pułkownik Randall Weird – w końcu pseudonim zobowiązuje. Ostatni komiks Jeffa Lemire’a wydany w Polsce poświęcony jest mu w całości. Weird głównym bohaterem – wybór trochę dziwny (a jakże!), bo zbyt wdzięcznym materiałem na protagonistę ten facet po prostu nie jest.
Pułkownik występował regularnie we wszystkich dotychczas wydanych komiksach uniwersum – ale zawsze gdzieś z tyłu, na drugim planie. Zazwyczaj bełkotał coś bez ładu i składu o Parastrefie, portalach, niechronologiczności czasów i miejsc, wzorcu ukrytym w rzeczywistości i nigdy nie wiedział, gdzie i – co ważne – kiedy jest. Teraz robi dokładnie to samo, tylko przez cały czas – przez wszystkie cztery odcinki składające się na „Pułkownika Weirda. Zagubionego w kosmosie”.
Główny bohater żyje jednocześnie we wszystkich momentach w czasie swego istnienia – dla niego pojęcia „przeszłości” i „przyszłości” są trudne do zdefiniowania. Obserwujemy zatem wszystkie kluczowe momenty życia Weirda przeplatające się ze sobą w najróżniejszych konfiguracjach – podróżujemy wzdłuż i w poprzek jego umęczonego i poharatanego umysłu. Jesteśmy w roku 1946, kiedy to mieszkał z rodzicami na… małej farmie, widzimy, jak prześladują go koledzy (bo dziwny był!) i bierzemy też udział w przygotowaniach do wyprawy, „która zmieniła wszystko”. „Mam wrażenie, że zapomniałem o czymś ważnym. Istnieje wzorzec. Wielki wzorzec składający się ze wszystkiego, co się wydarzyło i wydarzy. Kiedyś widziałem wzorzec, ale potem przyjaciele odeszli i przestałem go widzieć. Muszę go odnaleźć, rozpoznać. Nie pamiętam…” – w kółko, bez przerwy towarzyszy nam męczący bełkot głównego bohatera.
I tak w koło Macieju. Wystarczyłby jeden skondensowany odcinek, w którym bez żadnej straty jakości zmieściłaby się cała historia. Ale Lemire zrobił cztery, upychając narracyjną watę w każdy zakamarek fabuły wprost niemożebnie. Wszystko to narysował Tyler Crook, którego dobrze znamy z serii „BBPO. Piekło na Ziemi”, gdzie sprowadzał z niebytu najróżniejsze dziwne (!) potwory. Teraz rysuje i maluje (używa akwareli do kolorowania całego komiksu) i trzeba przyznać, że wykonał całkiem niezłą, interesującą robotę. Mały Randall wygląda jak Tintin, podróże dorosłego Weirda utrzymane są w duchu psychodeli Steve’a Ditko ze Srebrnej Ery komiksu a Antybóg w retrospekcjach wygląda bardziej przerażająco niż zwykle.
Tylko, że ja nie bardzo rozumiem co Lemire chciał osiągnąć tym komiksem. Być może chodziło o to, aby poskładać rozsypanego kompletnie Weirda do kupy i trochę go uczłowieczyć. Nawiązań do innych komiksów nie ma tu zbyt wiele (a z tego „Czarny młot” słynął z tego od zawsze). Nie jest to komiks zły, czyta się go w sumie całkiem szybko i przyjemnie, ale po lekturze mamy wrażenie, że tak naprawdę pominięcie go podczas „studiów nad Czarnym młotem” nie byłoby wielką stratą. No, ale kto wie – może w przyszłości okaże się, że bardzo się myliłem.
Tytuł: Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Tyler Crook
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Colonel Weird. Cosmagog #1-4
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Data wydania: sierpień 2021
Liczba stron: 112
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328152762
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz