czwartek, 5 sierpnia 2021

Punisher MAX. Tom 8

 

Demon na tronie z czaszek

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.


W grudniu 2009 roku zakończyła się kolejna seria z Pogromcą – „Frank Castle. The Punisher”. Najpierw (jeszcze jako po prostu „The Punisher” vol.7) pisał ją nieoceniony Garth Ennis, potem zabrali się za nią inni twórcy. Wszystko to mogliśmy przeczytać w sześciu tomach „Punishera MAX” od Egmontutom siódmy zebrał z kolei wszystkie krótkie opowieści autorstwa Gartha Ennisa, nie należące do żadnej regularnej serii. Dziś przyszła pora na zmianę warty i kolejne „przygody” – oto tom ósmy, zawierające połowę serii zatytułowanej… po prostu „Punisher MAX”.

Za sterami – Jason Aaron i Steve Dillon. I tu od razu trzeba zaznaczyć jedną z dwóch podstawowych cech jakie odróżniają run Aarona/Dillona od tego co znamy już w wydaniu Gartha Ennisa. Ennis przedstawiał kilkuodcinkowe (najczęściej sześcio-) fabuły, z których każda mogła być czytana niezależnie od innych. Była oczywiście utrzymana ciągłość historii, w kolejnych opowieściach mieliśmy nawiązania do poprzednich, ale nie miało to wszystko wielkiego znaczenia dla samej fabuły. U Aarona jest inaczej – jego run był z góry zaplanowany na dwadzieścia dwa odcinki, autor doskonale wiedział do czego zmierza i jak chce zakończyć swoją opowieść. Wszystkie epizody ilustruje jeden grafik – Steve Dillon, twórca „jednej twarzy u wszystkich bohaterów”, znany nam doskonale z „Kaznodziei” czy „Hellblazera” (Gartha Ennisa, notabene). Wszystkie dwadzieścia dwa odcinki, składające się na ósmy i dziewiąty tom „Punishera MAX” to jedna, długa, zamknięta historia – Aaron stworzył po prostu powieść graficzną z wszystkimi cechami ją definiującymi. 


Komiksy z Pogromcą, sygnowane logiem „MAX”, tworzą niejako osobne, równoległe uniwersum, nie powiązane z głównonurtowa ciągłością Marvela. Frank Castle starzeje się tu w czasie rzeczywistym – w komiksach Aarona ma sześćdziesiąt trzy lata. Założenie to pozwala twórcom na swobodne podejście do popularnych bohaterów i powszechnie znanych faktów. O ile Ennis nie wchodził zbyt mocno w konflikt z mainstreamem, tak Aaron robi to wyraźnie. I tu jest druga różnica – Ennis uczynił Punishera jedynym „superbohaterem” swojego świata, który walczył po prostu ze zwykłymi przestępcami. Aaron z kolei konfrontuje Punishera z innymi znanymi postaciami Marvela, takimi jak Wilson „Kingpin” Fisk i Bullseye a nawet Elektra (zaraz, zaraz – czytamy „Punishera”, czy „Daredevila”?). W jego wydaniu są to postacie trochę inne, zmienione, z życiorysami nie pasującymi do tych powszechnie znanych, ale idealnie komponującymi się z założeniami inicjatywy „MAX”.

Weźmy chociażby Wilsona Fiska. W wersji Jasona Aarona jest on po prostu zwykłym ochroniarzem jednej z głów pięciu rodzin mafijnych – Dona Rigoletto. Mocodawca Fiska zwołuje na naradę wszystkie rody i przedstawia swój plan – należy urzeczywistnić w końcu miejską legendę przestępczego półświatka jaką jest „Kingpin”. To mityczny, przerażający „szef wszystkich szefów”, o którym słyszeli wszyscy, a nikt nigdy go osobiście nie spotkał. Figurantem, mającym pełnić rolę legendy, ma zostać właśnie Wilson Fisk, który – z czego jego przełożeni oczywiście nie zdają sobie sprawy – ma swoje własne plany. I w ten oto rozbrajający sposób Aaron urzeczywistnia mit i uśmiecha się szeroko do fanów Domu Pomysłów. W drugiej części tomu pojawia się Bullseye, inny znany marvelowski superłotr, który – o dziwo – w wersji Aarona jest jeszcze bardziej interesujący niż Kingpin. Koleś z powodzeniem zabijający na zlecenie od dwunastu lat pomimo wytatuowanego celownika na czole; facet, który u Franka Millera złamał Daredevila i będzie chciał złamać Punishera; „honorowy zabójca” nigdy nie rezygnujący z raz podjętego zadania i… totalny, absolutny świr i psychopata.


Jakże świetnie są to wykreowane postacie! Kingpin jest inny niż u Millera. Tam był strasznym bogiem, zdolną do wszystkiego górą mięsa, której nikt nie przesunie nawet o centymetr. U Aarona jest nieco mniejszy, słabszy, bardziej ludzki, odczarowany. Ale nie mniej przerażający – jego „origin” opowiadany w komiksie z jego własnego punktu widzenia jeży włosy na głowie. Jednak wszystkie czyny jakie popełnia Wilson Fisk w trakcie całej historii i tak bledną przy tym, co wyczynia Bullseye. Łotr nie wykorzystuje ani razu swojej koronnej umiejętności (trafianie zawsze w „dziesiątkę” przy użyciu dowolnego przedmiotu), więc w sumie Aaron mógł sięgnąć po zupełnie nową postać. Dobrze jednak, że wykorzystał Bullseye’a, który jest tu najzwyczajniej w świecie marvelowską wersją Jokera, nieobliczalnym okrutnikiem, pragnącym wejść za wszelką cenę w skórę Punishera i go „zrozumieć”. „Niech ta chwila trwa…” – zadanie jakiego podjął się Bullseye jest dla niego jednym, niekończącym się orgazmem.

A sam Punisher? Stary, zmęczony, z ciałem i psychiką na granicy rozpadu. Nie jest już niepowstrzymanym huraganem i biczem bożym. Jest psychopatą nie mniejszym niż Bullseye, zatraconym w swojej misji całkowicie. Oto jego motto: „Niektórzy powiedzieliby, że sam jestem szalony. Ale to nieprawda. To żadne szaleństwo, gdy sytuacja na świecie sprawia, że chcesz ukarać winnych. Szaleństwem jest tego nie chcieć”. Do jądra takiej właśnie ciemności dociera Bullseye a z nim my, czytelnicy. Jason Aaron idzie tropem „Born” Gartha Ennisa (siódmy tom „Punisher MAX”), eksploruje wieczny Wietnam duszy Franka Castle’a, dociera do samego „źródła Pogromcy” – i znajduje mroczną istotę „siedzącą na tronie zbudowanym z czaszek”. 


To, co robią sobie nawzajem ludzie u Jasona Aarona, jest tak potworne, że aż groteskowe. Czytamy komiks będący w pewnym stopniu pastiszem tego, co wymyślił Garth Ennis. Ale zrobione jest to wszystko bezbłędnie, zagrane bez jednej fałszywej nuty. Nie bez znaczenia jest również to, że ilustruje Steve Dillon, etatowy współpracownik Ennisa. Nadal rysuje wszystkich tak, jakby byli rodzeństwem, u niego nawet czarnoskórzy i Azjaci wyglądają jakby grał je ten sam biały koleś w różnych perukach i pomalowany odpowiednio pasującą farbą. Ale to nie ma najmniejszego znaczenia, to jest Dillon, jemu wolno. Więcej – nie wolno mu inaczej.

Zakończenie tomu nie kończy opowieści. Zapowiada za to niesamowite rzeczy w tomie dziewiątym. Jason Aaron wstrząśnie czytelnikami – to pewne.




Tytuł: Punisher MAX. Tom 8
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Steve Dillon
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Punisher MAX. (2010) #1-11
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics (MAX Comics)
Data wydania: kwiecień 2020
Liczba stron: 260
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328196827

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz