środa, 2 czerwca 2021

Batman. Klątwa białego rycerza

Mroki przeszłości


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

„Batman. Biały rycerz” był pierwszym komiksem sygnowanym logo „DC Black Label”. Nowa inicjatywa wydawnicza amerykańskiego potentata komiksowego okazała się wielką szansą dla Seana Murphy’ego – rysownika, który z rzadka próbował swych sił jako scenarzysta. „Biały rycerz” zainicjował „Murphyverse”, czyli miniuniwersum pozostające poza głównym kontinuum Detective Comics. Wydana właśnie przez Egmont „Klątwa białego rycerza” kontynuuje historię opowiedzianą we wspomnianym powyżej komiksie, idealnie wpisując się w założenia imprintu „DC Black Label” – podejścia do znanych postaci DC jeszcze raz, w oryginalny i rewolucyjny sposób.

To właśnie tutaj mit Batmana tworzony jest ponownie, w oderwaniu od osiemdziesięcioletniej tradycji i historii tej postaci. No, może nie całkiem – podstawowe fakty są zachowane, ale opowiedziane na nowo i w nieco zmienionym (rozszerzonym) kształcie. „Batman. Biały rycerz” to „elseworld”, więc swoboda twórcza Seana Murphy’ego nie była ograniczana zgoła niczym. Tylko w takim świecie można bez problemu zaakceptować dwie równolegle egzystujące wersje Harley Quinn (Harleen Quinzel w klasycznym kostiumie arlekina i niejaka Marian Drews w wyzywającym stroju z czasów „The New 52”) czy uleczonego Jokera, który jako rozsądny i zrównoważony Jack Napier, zajmuje stołek radnego Gotham. To w takim świecie Mr Freeze współpracuje z Bruce’em Wayne’em przy wynalezieniu lekarstwa dla swej żony i umierającego Alfreda, a sam Batman staje się zagrożeniem dla społeczeństwa.


„Batman. Biały rycerz” wprowadził kilka odstępstw i lekko zmodyfikował „legendę Batmana”. Kontynuacja, czyli omawiany dziś komiks „Batman. Klątwa białego rycerza”, idzie dalej – Bruce Wayne zaczyna poznawać prawdziwą historię swojego rodu, czytając pewien siedemnastowieczny manuskrypt, który wpadł przypadkiem w jego ręce. Joker ponownie ucieka z Arkham, aby wprowadzić w życie swój kolejny diaboliczny plan, ale nade wszystko walczy z próbującym „wydostać się na powierzchnię” własnym alter ego, reprezentowanym przez Jacka Napiera, Nightwing i Batgirl nadal działają pod egidą policyjnej organizacji antyterrorystycznej, Harley Quinn (ta „dobra”, oryginalna) pomaga Batmanowi (i chyba czuje do niego miętę – z wzajemnością) a ten stawić musi czoła postaci, którą fani wydawnictwa „TM-Semic” bardzo dobrze znają.


No właśnie. Sean Murphy wprowadza do swojego uniwersum postać wojownika o imieniu Jean-Paul Valley – czyli Azraela, członka Zakonu Świętego Dumasa. W latach dziewięćdziesiątych, kiedy to Bane złamał kręgosłup Batmana, Azrael kontynuował krucjatę człowieka-nietoperza w ekstremalnie brutalny, zgodny z ówczesnymi trendami, sposób. U Myrphy’ego wzajemna relacja Batmana i Azraela jest o wiele bardziej złożona, zaskakująca i naprawdę ciekawa – aby dotrzeć do prawdy o niej musimy dosłownie cofnąć się w czasie do siedemnastego wieku, kiedy to Zakon Świętego Dumasa walczył ze złem w przeklętej Dolinie Gotham, miasta jeszcze nie było, a ród Wayne’ów dopiero (a może już) zapuszczał tam korzenie. I to właśnie Azrael staje się głównym przeciwnikiem Batmana w tym tomie – Joker, wiadomo, stoi za kulisami, ale nie on tu jest na pierwszym planie.

Wątek sprzed ponad trzystu lat jest tu niezwykle istotny. To on bowiem buduje fundamenty dla całej, „nowej”, mitologii Batmana z „murphyverse” – ustawia dokładnie nasz czytelniczy punkt widzenia. Niespodzianką jest specjalny dodatek na końcu tomu – historia „White Knight Presents: von Freeze”, gdzie poznajemy historię wspomnianego już niemieckiego naukowca. Opowieść ta oderwana jest całkowicie od „Klątwy…” i nie wzbogaca jej w żaden sposób – ale nie jest zła, taki właśnie dodatkowy komiks, uzupełniający zestaw albumów z alternatywnego uniwersum. Wielce oryginalnego uniwersum.


Sean Murphy nie boi się bowiem eksperymentować. Każda z ważnych postaci komiksu jest poważnie zmieniona, przepisana na nowo. Autor wyjawia tożsamości niektórych bohaterów, pokrywa Gotham lodem, co chwilę zabija taką postać, której śmierci mainstream by nie zniósł i opowiada na swój sposób te ważne momenty z historii, których nikt w podstawowym uniwersum DC nie odważyłby się zmienić. 

Za ilustracje, podobnie jak w „Białym rycerzu” odpowiada sam scenarzysta. Mięśnie Batmana niemal eksplodują, wszyscy mają ostre rysy i szpiczaste nosy, scenografie kipią od szczegółów, a graficzne ekspozycje postaci są oszałamiające (patrz: Azrael). To jest dokładnie tak znakomita kreska jak w „Tokyo Ghost” – cyberpunkowy świat Myrphy’ego zapierał dech, a teraz jest przynajmniej tak samo dobrze.


„Murphyverse” się rozrasta. „Batman. Klątwa białego rycerza” jest komiksem bardzo dobrym pod względem scenariusza i absolutnie rewelacyjnym, jeśli chodzi o rysunek. Być może niedługo przeczytamy w naszym kraju serię o Harley Quinn tego świata – ostatni, szósty odcinek tej miniserii został właśnie wydany za oceanem. My tymczasem polecamy „Klątwę…” bardzo mocno – to jeden z lepszych „elseworldów” DC, jakie możecie obecnie odwiedzić.




Tytuł: Batman. Klątwa białego rycerza
Scenariusz: Sean Murphy
Rysunki: Sean Murphy, Klaus Janson, Matt Hollingsworth
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: Batman. Curse of the White Knight
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics, DC Black Label
Data wydania: kwiecień 2021
Liczba stron: 272
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328159341

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz