wtorek, 14 kwietnia 2020

Wtorek przed ekranem #38

Alejandro G. Iñárritu - Zjawa



Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Esensja w cyklu "Do sedna".


„Walcz, dopóki starczy ci tchu”



„Zjawa” to jak na razie ostatni film Alejandro Gonzáleza Iñárritu. Nie powtórzył sukcesu „Birdmana”, który rok wcześniej zdobył Oscara w kategorii „Najlepszy film”, ale przyniósł drugą z rzędu nagrodę reżyserowi, który rozsiadł się na Parnasie i do tej pory zastanawia się co dalej. My w tym czasie cofamy się o dwieście lat i lądujemy na północy Stanów Zjednoczonych.


Scenariusz filmu oparty jest na powieści Michaela Punke z 2002 roku – „The Revenant: A Novel of Revenge”. Ta z kolei nawiązuje do prawdziwej historii Hugh Glassa, amerykańskiego trapera, który na początku dziewiętnastego wieku przemierzał dzikie ostępy Ameryki Północnej wraz z myśliwymi i poszukiwaczami futer. W 1823 roku wielu śmiałków ruszyło na niebezpieczne tereny dzisiejszej Dakoty Południowej, gdzie groziła im śmierć z rąk Indian lub dzikich zwierząt – głównie niedźwiedzi grizzly. Jedną z takich wypraw dowodził kapitan Andrew Henry – Glass brał w niej udział jako tropiciel i przewodnik.


Film Iñárritu rozpoczyna się w momencie, gdy ekipa Henry’ego została zdziesiątkowana przez plemię Arikarów. Myśliwi, którym udało się uciec, zmuszeni zostali do ukrycia zdobytych futer i długiej drogi powrotnej do Fortu Kiowa oddalonego o kilkaset kilometrów. Dookoła mróz, gęsty las i dzika przyroda – przetrwają tylko najsilniejsi. Niestety Hugh Glass został zaatakowany i niemal zabity przez niedźwiedzicę. Ciężko ranny, umierający bohater, transportowany był początkowo na noszach przez resztę ekipy – ostatecznie pozostawiono go pod opieką syna (ta postać jest całkowicie fikcyjna, Glass nie miał dzieci – przynajmniej nie oficjalnie) i dwójki wybranych ochotników. Jeden z nich, John Fitzgerald, zabił syna Glassa i namówił drugiego z „opiekunów” do porzucenia bliskiego śmierci towarzysza w naprędce wykopanym grobie. Glass jednak nie umarł, wypełzł z grobu i ruszył (a właściwie poczołgał się) ku cywilizacji. „The Revenant”, oryginalny tytuł powieści i filmu, oznacza ducha zmarłej osoby, który powraca zza grobu, aby terroryzować winnych swej śmierci. Hugh Glass mówi pod koniec filmu, że nie boi się umierania – już raz przecież to zrobił. Jakim cudem udało mu się przeżyć? Co go napędzało? Chęć ocalenia własnego życia wbrew całej rzeczywistości, która poprzysięgła mu je odebrać? Niezidentyfikowany pęd ku życiu? Wola przetrwania? A może żądza zemsty, która nie zna granic?


Reżyser powiedział, że z założenia nie miała to być po prostu tylko historia o zemście. Pragnienie zemsty jest oczywiście jednym z najważniejszych aspektów trzymających Glassa przy życiu – nie bez przyczyny Iñárritu wprowadził do filmu motyw syna głównego bohatera. Nie jest tu również najważniejszy wątek przygodowy i surwiwalowy, który napędza całą akcję i popycha ją do przodu. „Zjawa” koncentruje się bowiem na zagadnieniu podobnym do tego, które poruszały filmy „Biutiful” i „Birdman” – znaczeniu doczesnego życia i tym, co to znaczenie definiuje. Hugh Glass stracił wszystko – sens życia uosabiany przez jedyną osobę, którą kochał najbardziej na świecie. Płytki grób, w którym wylądował, kończy jednak jego życie tylko symbolicznie – człowiek niemal martwy, obdarty ze skóry, głodny, chory, z ranami pełnymi gangreny i bezgranicznie cierpiący, podnosi się z popiołów i odradza. Pnie się w górę ku życiu – według maksymy „walcz, dopóki starczy ci tchu”. Robi wszystko, aby przetrwać, nawet jeśli nie ma już dla kogo żyć. Pytanie – po co?

Antagonista Glassa, bezwzględny John Fitzgerald, nie jest człowiekiem złym z samej swej natury. To Uxbal z „Biutiful” narysowany skrajnie karykaturalną kreską – został tak ukształtowany przez samą rzeczywistość i warunki, które podyktowała. To człowiek swoich czasów i okoliczności – żyje dla samego faktu życia, nie ma uczuć, nie zna litości, nie wie co to humanizm. On dopiero stał się złym człowiekiem. Wie, że musi przetrwać, nawet wbrew temu, co sam mówi: „Życie? Jakie życie? Ja nie mam żadnego życia! Istnieję tylko dzięki tym skórom!”. Skoro tak, to nasuwa się pytanie – po co?


Jakże ważne jest dla bohaterów (dla wszystkich ludzi tak naprawdę) samo istnienie! Sam jego fakt. Nieważne już czy istniejemy dla kogoś lub czegoś – ważne, że istniejemy w ogóle. „Zjawa” mówi o pewnym paradoksie – najczęściej jest tak, że nasza walka o zachowanie swojego życia doprowadza do utraty kolejnych, cudzych. Nasza egzystencja ma znaczenie tylko dla nas, nigdy dla niezmiennie obojętnego na nasze pretensje świata. Natura ludzka próbuje zaprowadzić porządek w jego chaotycznej naturze, interpretując doświadczane niepowodzenia w sposób typowo ludzki – poprzez personifikację rzeczywistości. Złorzeczymy światu, widząc w nim wroga. Tymczasem sam świat nie jest wrogiem, nie ma w sobie zła. To ludzie go zamieszkujący niosą przemoc, uprzedzenia, ignorancję, ksenofobię i egoizm – tylko ludzie krzywdzą i zabijają celowo. Dotyczy to zarówno białych jak i Indian – tak często usprawiedliwianych w recenzjach „Zjawy”. To nie są kolejne manifestacje potęgi natury, czy bezrozumne żywioły karzące białego człowieka za gwałt na Matce. Nie – to też ludzie. 


„Przybyłeś taką długą drogę tylko po to, aby się zemścić?” – pyta Fitzgerald, w momencie, gdy widzi śmierć patrzącą na niego oczyma Glassa. – „Ciesz się chwilą, bo i tak chłopcu życia nie przywrócisz”. Pustka istnienia, której Glass jeszcze nie czuje, a która spadnie na niego później jak grom z jasnego nieba, jest czymś przed czym nie da rady uciec. Będzie obarczony brzemieniem istnienia, jedyną rzeczą jaka prawdziwie do niego (i każdego z nas) należy. Ale go nie zrzuci.

2 komentarze:

  1. Byłam na nim w kinie, podoba mi się, ale Leonardo Di Caprio powinien dostać Oscara za inne rolę a nie za tą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On i Pitt powinno dostać te oscary już dawno.
      Obaj za swoje role z 1993 roku - "Co gryzie Gilberta Grape'a" i "Kalifornię".
      W sumie to powinni mieć już po kilka oskarów moim zdaniem.

      Usuń