wtorek, 10 marca 2020

30 dni nocy. Tom 1

Atak na percepcję

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Wydawnictwo Egmont wydało kolejny tytuł, który wyszedł przed laty nakładem Mandragory. I jak to zwykle bywa zaprezentował też kontynuację, której wtedy zabrakło. Pierwszy zbiorczy album „30 dni nocy” zawiera trzy komiksy autorstwa Steve’a Nilesa (scenariusz) oraz Bena Templesmitha (rysunek – choć to wielkie uproszczenie). Mamy do czynienia z jednym z najbardziej oryginalnych komiksów, jakie wyszły w ostatnich latach w Polsce – choć pobieżny opis fabuły może wcale na to nie wskazywać.

Barrow, Alaska. 71°17′44″N 156°45′59″W. Najdalej na północ wysunięte miasto USA, położone na północnym wybrzeżu Alaski. Jest to miasteczko przywykłe do dwóch rzeczy: do temperatur poniżej zera i do ciemności. Panuje tu klimat arktyczny. Temperatura waha się od „w ch….ę zimno” do „po ch…u lodowato”. Słońce nie zachodzi pomiędzy 10 maja i 2 sierpnia. Nie wschodzi pomiędzy 18 listopada i 17 grudnia. Co roku mamy tu trzydzieści dni nocy.



„30 dni nocy”. Dokładnie tak nazywa się cały album i pierwszy z komiksów wchodzących w jego skład. Akcja rozpoczyna się 18 listopada, kiedy to para głównych bohaterów wyczekuje ostatniego zachodu słońca. Eben i jego żona Stella to miejscowi stróże prawa, jakby żywcem wyjęci z „Fargo”. Zresztą sceneria małego miasteczka, zasypanego grubą warstwą śniegu, również kieruje nasze skojarzenia w tamtą stronę – choć z takim horrorem bohaterowie braci Coenów, nigdy się nie mierzyli.

Steve Niles i Ben Templesmith zamykają mieszkańców Barrow w małej, klaustrofobicznej przestrzeni. Mróz, zamieć, mrok i horror wręcz odbierający zmysły. Otóż okazuje się, że Barrow zostało wybrane na miejsce urlopowe przez grupę dziewiętnastu wampirów. Po prostu wakacje, safari na Alasce. W roli zwierząt – czterystuosobowa grupa mieszkańców miasteczka. W roli myśliwych – bezwzględne, nadludzko szybkie, bezlitośne, sadystyczne i wiecznie głodne drapieżniki. To nie są rozdarci wewnętrznie romantycy z powieści Anne Rice. To po prostu okrutne, nienasycone bestie. Barrow to ich restauracja, mieszkańcy to jedzenie.


Druga część, zatytułowana „Mroczne dni” to losy Stelli, która ocalała z hekatomby i poluje na wampiry wraz z specjalnie założoną do tego celu grupą. Przenosimy się z Alaski do upalnego Los Angeles, jednak wydarzenia z Barrow ciągle rzucają cień na życie nie tylko Stelli, ale i żyjącej w ukryciu społeczności wampirów. Tytuł części trzeciej – „Powrót do Barrow” – mówi nam wszystko. Znowu lecimy na północ – do miasteczka, które podniosło się po tragedii i nauczyło się walczyć z nieumarłymi. Świeżo upieczony szeryf Barrow, Brian Kitka, wraz ze swoim kilkuletnim synem, przybywa do miasteczka na cztery dni przed kolejnym miesiącem mroku. Ma nadzieję wyjaśnić okoliczności śmierci swego brata, który zginął w rzezi przed czterema laty i dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło. Ulicami Barrow znowu popłynie krew.

Wampiry z „30 dni nocy” o wiele bardziej przypominają te z filmów w rodzaju „Dracula 2000”, „Blade” czy „Underworld” (a nawet „Jestem legendą”), niż wspomnianego Lestata, Louisa czy Draculę o aparycji Gary’ego Oldmana. Są oczywiście wrażliwe na światło słoneczne, ale poza tym mało co łączy je z klasycznym wizerunkiem krwiopijcy. Są niebywale żywotne, niepodważalnie materialne, inteligentne i pozbawione jakiegokolwiek romantycznego uroku. Bohaterom najtrudniej zaakceptować fakt, że nieumarli są częścią naszego fizycznego wszechświata – koszmary i senne majaki są tuż obok, w pełni namacalne. Na szczęście, podobnie jak my, mają ciało – mięśnie i kości, które można zniszczyć. To nadludzko szybkie, silne i inteligentne zwierzęta – i tyle.


Steve Niles pisał swój komiks na przełomie wieków – nic dziwnego, że widać inspirację wspomnianymi filmami. Wampiry, są takimi samymi obywatelami dwudziestopierwszowiecznej globalnej wioski jak ludzie – muszą się tylko ukrywać, aby przeżyć. Mimo całej swojej potęgi, żyją głównie dzięki swojemu legendarnemu statusowi – nikt o zdrowych zmysłach w nie wierzy w wampiry! „Informacja to nasz największy wróg”, jak podkreśla „stare” pokolenie wampirów, zdegustowane i zaniepokojone wybrykiem „młodych” w Barrow. I to stanowi kolejny istotny element fabuły komiksu – w czasach galopującej nowoczesności, wampiry stają się coraz mniej konserwatywne i dochodzi w ich społeczności do wyjątkowo mocnych tarć i konfliktów międzypokoleniowych. Wampiry się uczłowieczają – te najbardziej ludzkie wiedzą, że bezmyślne żerowanie w świecie internetu, wszechobecnych kamer i „mediów instant” nie skończy się dobrze.


Lekturę „30 dni nocy” możemy określić jako bardzo, bardzo intensywną. Głównie z powodów estetycznych, gdyż sama opowieść jest najzwyczajniej w świecie banalna. Jest to oczywiście celowe – wszystkie fabularne zagrania (które są dość naiwne), twisty (które tak naprawdę twistami nie są) i narracyjne fajerwerki (które mocno zamokły) nie zaskakują. Bohaterowie komiksu są całkowicie płascy, nie chodzi tu bowiem o ukazanie ich charakterologicznej głębi, ani o porządne uzasadnienie ich motywacji – istnieją po to, aby popychać akcję i makabrę do przodu. Steve Niles trzyma się mocno utartych, mocno już wydeptanych ścieżek oddając pola Benowi Templesmithowi, którego grafiki tak naprawdę stanowią o sile komiksu. Uświadamiamy to sobie bardzo szybko – i choć rozumiemy taki sposób na komiks to jednak nie jesteśmy w stanie przymknąć oczu na niektóre słabości fabularne całej historii. Każda z trzech części komiksu kończy się głośną manifestacją boga, który wyłazi z maszyny i rach-ciach, kończy rozdział. O ile rozwiązanie z części pierwszej jest jeszcze akceptowalne – to drugiej, a zwłaszcza trzeciej, już nie. Nie wiem, czy Niles nie umie pisać zakończeń, czy może trzykrotnie zaskoczył go fakt, że ma tylko trzy strony do końca zaplanowanego albumu – niestety, w każdym z trzech przypadków nie wygląda to najlepiej. Ale nie tylko o same zakończenia chodzi – znajdziemy tu sporo innych, bardzo naiwnych i niewiarygodnych rozwiązań. Szeryf zabiera swojego małego synka na Alaskę, na kilka dni przed rozpoczęciem nocy polarnej, do miejsca, w którym nieznani sprawcy zmasakrowali kilkaset osób. Naprawdę?


Praca Bena Templesmitha na szczęście odciąga całą uwagę od niedociągnięć scenariusza. Australijczyk narysował historię walk mieszkańców Barrow z bezlitosnymi drapieżcami w sposób niespotykany. Ciężko to opowiedzieć, lepiej to zobaczyć – mamy tu tak naprawdę do czynienia z jedną wielką impresją, szeregiem plansz ukazujących horror ekstremalny. „Rysunki” Templesmitha na pierwszy rzut oka są po prostu „brzydkie” – wielkie plamy czerni, bieli, sepii (momentami czerwieni – wiadomo dlaczego) wszystko pozbawione głębi i perspektywy, spowite dymem, mgłą i mrokiem. Mamy do czynienia z niesamowitą, skrajnie agresywną formą przekazu, w której zacierają się szczegóły tła, kontury postaci a dominują bezpardonowe ataki na percepcję odbiorcy – krew, eksplozje, zęby, ogień, groza. W zimowym Barrow, ogarniętym śnieżycą, bylibyśmy w stanie dostrzec tylko rzeczy oddalone o kilka metrów – dlatego horror jest tu zawsze na wyciągnięcie ręki. O dziwo zabieg ten sprawdza się nie tylko podczas zimowej zamieci za kołem podbiegunowym. W słonecznym Los Angeles też działa.

Tak skrajny radykalizm formy graficznej monopolizuje w pewnym sensie ewentualne kontynuacje – trudno jest sobie wyobrazić „30 dni nocy” narysowane przez kogoś innego niż Templesmith. Dave McKean? Bill Sienkiewicz? Mark Buckingham? Simon Bisley? Gdy pogrzebiemy w internecie zauważymy, że jedno z wymienionych przeze mnie nazwisk przewija się na liście twórców kolejnych odcinków. Do wydania pozostały jeszcze dwa, grube tomy – mam nadzieję, że drugi ukaże się w rozpoczętym właśnie roku.


Tytuł: 30 dni nocy. Tom 1
Scenariusz: Steve Niles
Rysunki: Ben Templesmith
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: 30 Days of Night Omnibus, volume 1
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: IDW Publishing
Data wydania: listopad 2019
Liczba stron: 370
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328197572

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz