niedziela, 9 czerwca 2019

Szalupy z "Glen Carrig"

Przygoda w nieco innym wydaniu

„Szalupy z Glen Carrig” to krótka powieść Williama Hope Hodgsona, wydana pierwotnie w 1907 roku, a do Polski sprowadzona przez wydawnictwo C&T dwa lata temu. Jest to pozycja wyróżniająca się na tle całej „Biblioteki grozy” wspomnianego wydawnictwa – groza, mimo iż obecna przez cały czas w powieści, ustępuje tu marynistycznej, przygodowej historii, spisanej w dość specyficznym, ale jakże niesamowitym, stylu. 

Ze strony tytułowej wiemy, że za chwilę przeczytamy relację niejakiego Johna Winterstrawa, rozbitka ze statku „Glen Carrig”, zatopionego gdzieś na morzach południowych w roku 1757. I to jest całe podłoże historyczne i wprowadzenie do historii, ponieważ autor rozpoczyna akcję już w samym środku przerażającej przygody. Dwie szalupy z ocalałymi marynarzami trafiają w mroczne okolice jakichś błotnistych, wyjałowionych pustkowi z rzadka porosłych dziwaczną, prawdopodobnie chorą, roślinnością. Dopóki nie zajdzie słońce wszędzie panuje całkowita cisza i bezruch, natomiast nocą marynarze słyszą rozlegający się z nieokreślonego źródła szloch i lament, przeradzający się szybko w dziwny, „naznaczony głodem”, warkot ewidentnie niosący zagrożenie. 

Świat otaczający marynarzy jest tak bardzo obcy i wymykający się jakiemukolwiek zdroworozsądkowemu opisowi, że budzi wprost pierwotny strach. Początek książki to jeden z najbardziej sugestywnych i mocno oddziałujących na czytelnika fragmentów klasycznej grozy z jakimi możemy zetknąć się w całej serii wydawnictwa. U Hodgsona prześladowcą jest przyroda, nieznana, niezbadana, odizolowana od człowieka i rozbujała w swej formie, ewoluującej od milionów lat. Przychodzi tu na myśl Algernon Blackwood, ze swoimi „Wierzbami” i „Wendigo” – bohaterowie „Szalup…” słyszą nocami swego rodzaju zew przywołujący ich z ciemności.

Narracja, lokująca powieść w rejonach weird fiction, po początkowym upatrywaniu zagrożenia w sferze na poły nadnaturalnej, sprowadza je szybko na ziemię – Hodgson bardzo mocno je konkretyzuje i wręcz pokazuje palcem. Groza pozostaje, ale wiemy już, że wszystko z czym przychodzi walczyć marynarzom ma pochodzenie materialne. Tak jak w późniejszej o mniej więcej dwadzieścia lat twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta, choć to właściwie jedyne podobieństwo. Konwencja w powieści Hodgsona dryfuje bowiem w stronę przygody. Takiej trochę archaicznie naiwnej, gdzie nieodmiennie dzielni ludzie, solidarnie, zawsze ramię w ramię, bohatersko i aktywnie stawiają czoła już bardzo konkretnym i namacalnym potworom – wielkim głowonogom, krabom i jakimś bliżej nieokreślonym ludziom-ślimakom. Dodatkowo w bardzo romantycznej i awanturniczej końcówce mamy już do czynienia z przygodą jawnie już odcinającą się od stylistyki z początku książki, o co miał pretensje wspomniany już Lovecraft w swojej „Nadprzyrodzonej grozie w literaturze”.


Skąd ta metamorfoza w trakcie pisania? Pozostaje nam tylko gdybać. Jedno wszakże wydaje się pewne – „Nieznane”, z którym stykają się bohaterowie Hodgsona, mimo iż opisane w tak samo brawurowo i plastycznie jak u Lovecrafta, pełni tu nieco inną rolę. Podczas gdy u HPL-a demontowało człowieczeństwo bezlitośnie i obnażało jego znikomość wobec ogromu materialnego wszechświata, u Hodgsona przeciwnie – konsoliduje i wręcz wymusza stawienie zorganizowanego oporu. Ów pragmatyzm i mocno fizyczna a nie umysłowa reakcja na zagrożenie, wynikać może też z życiorysu Hodgsona – marynarza, który nie jedno na morzu widział i przeżył. Sama groza więc, obecna przecież w „Szalupach…” od początku do końca, przyjmuje ostatecznie takie cechy, jakie znajdujemy w prozie Roberta E. Howarda – jeśli już brać pod uwagę literaturę z czasów współczesnych Lovecraftowi.

Przy okazji „Szalup z Glen Carrig” należy koniecznie wspomnieć o stylu Williama Hope Hodgsona. Autor świadomie go archaizował pisząc tę powieść na początku dwudziestego wieku. Przekład Tomasza S. Gałązki jest rewelacyjny – nie znam co prawda oryginału, ale to, co możemy przeczytać w polskim wydaniu jest świetne nie tylko z powodu stylizacji. Otóż Hodgson pisze w bardzo intensywny, barokowo rozbuchany sposób, używając w opisach nie tylko złożonych metafor, ale i długich, wielokrotnie złożonych zdań. To się czyta! Szczytowym osiągnięciem autora w tym temacie jest podobno „The Night Land” – powieść, której jeszcze w Polsce nie było, a nad przekładem której pracuje obecnie Wydawnictwo IX. W oczekiwaniu na arcydzieło Hodgsona, czytajcie nie tylko „Szalupy z Glen Carrig”, ale także inną znakomitą powieść tego autora – „Dom na granicy światów”, który znaleźć można na kliknięcie myszą a kosztować Was będzie tyle co dwa piwa w markecie.


Tytuł: Szalupy z „Glen Carrig”
Tytuł oryginalny: The Boats of the Glen Carrig
Autor: William Hope Hodgson
Tłumaczenie: Tomasz S. Gałązka
Wydawca: C&T
Data wydania: marzec 2017
Rok wydania oryginału: 1907
Liczba stron: 164
ISBN: 9788374703468

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz