Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
Wszyscy, którzy przystępują do czytania czwartego tomu „100 naboi”, muszą wiedzieć jedno – bez znajomości wcześniejszych części nie zrozumieją za wiele z tej historii. Ta, naprawdę epickich rozmiarów, stuodcinkowa (tytuł zobowiązuje) opowieść, za którą od początku do końca stoi tylko dwóch twórców, jest niepodzielną całością. W czwartej odsłonie pojawiają się wszystkie dotychczas poznane ważne postacie oraz kilka nowych. Zmieniają się układy sił, poszerza czytelnicza perspektywa, klarują pewne rozwiązania, a kunszt Briana Azzarella i Eduarda Rissa, choć wydawało się to niemożliwe, rośnie nieprzerwanie.
Firma to głęboko zakonspirowana i od wieków trzymająca prawdziwą, bo niewidzialną, władzę nad Ameryką organizacja. Jak wiemy z poprzednich części, trzynaście rodzin trwa w napiętym i niezbyt stabilnym sojuszu. Kiedyś było łatwiej, ich wewnętrzna „policja”, złożona z najlepiej wyszkolonych zawodowych zabójców na świecie, pilnowała wewnętrznego porządku. Dominująca w organizacji rodzina Medici wymusiła na reszcie decyzję o likwidacji tych tak zwanych „Minutemanów”. Ich przywódca, agent Graves, poprzysięga zemstę i zniszczenie Firmy. Tyle powinny wiedzieć osoby rozpoczynające przygodę z komiksem od czwartego tomu, choć ta wiedza w sumie i tak niczego nie gwarantuje.
A teraz coś dla kontynuujących czytanie. Po dramatycznych wydarzeniach i obietnicy złożonej zza więziennych krat Lono i Loop wychodzą z paki. Lono zostaje nowym „generałem” rodziny Medici i, co tu dużo pisać, jest zdecydowanie mniej subtelny niż nieodżałowany pan Shepherd. Co nie znaczy, że mniej skuteczny. Dołącza do nich kolejny Minuteman, Victor Ray, którego pamiętamy z jubileuszowego, pięćdziesiątego odcinka. Agent Graves, wraz z oddanymi jego sprawie podopiecznymi, próbuje za wszelką cenę dotrzeć do Dizzy Cordovy, która wyrasta na kluczową postać całej historii. Bohaterka po druzgoczącej końcówce trzeciego tomu ukrywa się z Wyliem Timesem, kolejnym Minutemanem, gdzieś na meksykańskiej pustyni. Na Dizzy zagina parol również Firma, wraz z jej nowym pitbullem na czele.
W samej Firmie dzieje się nie za dobrze. Widać coraz wyraźniejsze rysy na dość trwałym jak do tej pory monolicie. Poszczególne rody wchodzące w skład organizacji dążą do realizacji własnych planów, zaczynają się tajne spotkania i sojusze, intrygi podkopujące wewnętrzną równowagę. Sporo o Firmie i jej stróżach mówią historie z akcją osadzoną na początku lat sześćdziesiątych, kiedy to dzisiejsza stara gwardia, a wówczas wataha młodych wilków żądnych władzy, zaczęła iść po swoje. Agent Graves aktywuje nowych Minutemanów – okazuje się jednak, że tutaj również nie ma jednomyślności. Najgroźniejsi zabójcy świata stają naprzeciw siebie, kierowani nie wiernością swemu powołaniu, lecz własnymi interesami. Nie będę opisywać poszczególnych postaci, trzeba jednak zwrócić uwagę na to, jak w bardzo różnorodny sposób zostały one wykreowane. Każdy z czytelników, idę o zakład, będzie kibicował innemu bohaterowi – to jest niezaprzeczalny atut całej historii.
Jedną z najważniejszych postaci czwartego tomu okazuje się Lono – wielki, silny, brutalny, bezwzględny, nieobliczalny i całkowicie socjopatyczny potwór. Znacie pojęcie „guilty pleasure”? No więc czytanie o perypetiach tego bandziora to coś w rodzaju „guilty fascination” – czytelnik (w większości przypadków płci męskiej, jak mniemam) jest zafascynowany, może lekko zazdrosny, ale jednocześnie ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Lono jest jak czołg, wydaje się zdolny opanować cały świat – dlaczego więc widać w jego oczach lęk, gdy wspomina o jedynym człowieku, który może stanowić dla niego zagrożenie, czyli o agencie Gravesie, chudym, starszym panu?
Główny wątek fabularny, tak jak to bywało w poprzednich tomach, wzbogacany jest przez historie poboczne. W pierwszej poznajemy Tino, boya hotelowego pracującego w miejscu, które zostało wybrane na spotkanie wielkich rodów Firmy. Jego spotkanie z dwójką bardzo ekscentrycznych i podejrzanych gości doprowadzi do dramatycznych wydarzeń. W kolejnej przyglądamy się sytuacji w jednej z rodzin, która po utracie głowy szuka dla niej odpowiedniej protezy. Najciekawsza jest historia bardzo trudnej relacji dwóch braci, z których jeden pracuje dla mafii i trzyma się zasad przez nią narzuconych, a drugi owe zasady traktuje bardzo lekko. Nadchodzi nieuchronny konflikt interesów – rodzina czy praca? Z jednej strony praca nie jest taką, z której można ot tak odejść, a z drugiej „jeśli rodzina chrzani ci życie, to najwidoczniej od tego ją masz”.
Eduardo Risso i Brian Azzarello to duet, który w całości odpowiada za „100 naboi”. Azzarello to scenarzysta, który pokłada bardzo dużą wiarę w inteligencję czytelnika. Dialogi są perfekcyjne, nieoczywiste, wymagające czytania między wierszami. Nie wyobrażam sobie nikogo innego niż Risso w roli ilustratora. Jego rysunki to nadal niesamowite operowanie cieniem, noirową stylistyką i takim zupełnie filmowym podejściem do graficznej narracji. Stała ekipa twórców to największa siła tej opowieści. Tom czwarty kończy się na odcinku osiemdziesiątym. Zostało ich już tylko dwadzieścia – wszystkie znajdą się w ostatnim, piątym tomie. Szachy już rozstawione, pora na ostatnią, decydującą rozgrywkę.
Tytuł: 100 naboi Tom 4
Seria: 100 naboi
Tom: 4
Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Eduardo Risso
Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
Tytuł oryginału: 100 Bullets: Deluxe Edition Book Four
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Vertigo
Data wydania: listopad 2018
Liczba stron: 516
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328134218
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz