sobota, 8 września 2018

Sny umarłych. Polski rocznik weird fiction 2018

Ja, czyli nic

Najgłośniejsza antologia wydawnictwa Phantom Books Horror tego roku ujrzała w końcu światło dzienne. Dwadzieścia trzy opowiadania polskich twórców, wyselekcjonowane pod kątem wysokiej jakości literackiej i specyficznej przynależności „gatunkowej” – weird fiction. „Gatunkowość” musi być tu wzięta w cudzysłów, bo, jak napisał we wstępie do antologii Krzysztof Grudnik: „Weird fiction jest terminem szerokim, który nie określa osobnego gatunku, a raczej przenika inne gatunki fantastyczne, lub oplata je niczym macki z Lovecraftowych opowieści”

I tak też jest w „Snach umarłych – polskim roczniku weird fiction 2018”. Jest tu science fiction, bizzaro, dramat psychologiczny, horror. Znajdziemy tu opowiadania inspirowane Ligottim, jego charakterystycznym stylem i oglądem świata; teksty w klimatach klasycznej literatury grozy sprzed wieku, często osadzone we współczesności. Udamy się też w przeszłość, w czasy wojen napoleońskich lub Rewolucji Francuskiej. Najczęściej jednak poruszamy się w światach o bardzo wątpliwych ontologicznie fundamentach – granica między twardą rzeczywistością a fantasmagorią jest płynna i bardzo ruchoma. Są tu też teksty trudne, wymagające skupienia i przynajmniej dwukrotnego czytania – pozbawione standardowej fabuły i narracji, ale rewanżujące się zupełnie nową jakością, czyli pewnym autorskim, przechodzącym na czytelnika, przeżyciem świata, u podstaw którego zasadza się dziwność. Czasem jest to głównie estetyka – częściej jednak za owym „weird” stoi pewna filozofia. Pesymistyczna, mroczna – zabarwiająca „dziwność” wielce niepokojącymi, bo pochodzącymi spoza normalnego spektrum, barwami.

O czym mówią autorzy opowiadań? O tym, że spoza dobrze znanej nam rzeczywistości może docierać do nas wołanie „z tamtej strony”. Wołanie to zazwyczaj niesie bardzo niewygodne prawdy, wyrzuca nas ze strefy komfortu i demaskuje prawdę o nas samych. Tak jest w „Margines poszerza się” Rafała Chojnackiego, „Raporcie w sprawie objawień przy ulicy Szeptów” Wojciecha Guni, czy w „Śniegu widmie” Dagmary Adwentowskiej. Pierwszą reakcją jest wyparcie, bagatelizowanie problemu wymuszone przez racjonalną tresurę nowoczesności – potem jednak, gdy hałaśliwe, „normalne” bodźce się wyciszają, nie ma już ucieczki. Świetnie pokazuje to jedno z moich opowiadań-faworytów – „Ktoś powinien coś z tym zrobić” Pawła Matei.


Powstaje pewien dwuświat, gdzie ten nasz, fasadowy, sztuczny i wypomadowany, dopada jakaś dziwna erozja, a ten nowy wyłaniający się spod gruzów zdaje się prawdziwszy. Mówią o tym dwa teksty, które mają według mnie trochę ze sobą wspólnego - ligottiańska „Tamta dzielnica” Daniela Gapińskiego i „Róża wiatrów” Agnieszki Kwiatkowskiej. A Kamil Subzda w „Trajektoriach” kreuje jeszcze bardziej oryginalne dwuświaty – wielkie słowa uznania za pomysł. Ta inna, jeżąca włosy na głowie, rzeczywistość objawia się też Marcinowi, bohaterowi „Mieszkańców osiedla” Piotra Borowca. Tutaj podważona zostaje (jak i w kilku innych opowiadaniach) sama istota człowieczeństwa kreowanego przez świat ulegający właśnie rozpadowi – a przyczynia się do tego głównie brak komunikacji i chęci porozumienia. Przede wszystkim z tymi, którzy są nam najbliżsi. Dwa inne teksty eksplorują zagadnienia relacji z bliskimi ludźmi jeszcze mocniej – hardkorowy „Moloch” Macieja Kaźmierczaka oraz „W domu mego ojca” Przemysława Pilarka. U Pilarka, trochę jak u Brunona Schulza (i to nie tylko z powodu figury ojca), dochodzi do mityzacji rzeczywistości i wspomnień, co prowadzi jednak w nieco mroczniejsze rejony niż w „Sklepach Cynamonowych”. A Kaźmierczak uderza naprawdę mocno, wykorzystując religijną symbolikę, turpizm i ekstremę – kim/czym jest tu Moloch? Czy na pewno krwiożerczym bóstwem-demonem?

No właśnie, bóstwa, siły wyższe, lalkarze absolutni i my, łudzący się, że cokolwiek znaczymy. Ludzie szukają bogów od zawsze, doszukują się prawd większych wszędzie gdzie się tylko da. Tak jest we wspomnianych już opowiadaniach Adwentowskiej i Kaźmierczaka. Nikt nie widzi jednak, że to nie bogowie lecz ich fatamorgany wytworzone przez nasze chciejstwo. A często jest tak, że za tymi złudzeniami kryją się prawdy tak przerażające, że lepiej, aby pozostały niewypowiedziane. Prawdy te odsłania Konrad Knappek w swoim bardzo poetyckim i złożonym tekście „W poszanowaniu zasad pustynnego miasta”, Tomasz Graczykowski w „Ci, którzy trwają” i wreszcie Wojciech Gunia, którego znakomite opowiadanie można podsumować tytułem tej recenzji. „Ja” jest niczym, fasadą, ułudą – snem marionetki. Norbert Góra w „Najlepszym pracodawcy”, Bartosz Orlewski w niesamowitym, mocno nieszablonowym „Ristretto” oraz przywoływany już Piotr Borowiec oglądają ten temat z różnych stron. Zawsze, ale to zawsze, kończy się źle – co spojlerem nie jest, wszak nie spodziewamy się w tym zbiorze szczęśliwych zakończeń.


Temat możliwości samostanowienia marionetek o własnym losie bardzo ciekawie podejmowany jest w opowiadaniach Istvana Vizvary’ego i Olafa Pajączkowskiego. Poruszają oni temat istnienia zła na świecie – nie bawią się jednak w żadne teodycee, w wykreowanych przez nich światach Bóg przecież nie istnieje. Okrucieństwo jest cechą przynależną człowiekowi, nieusuwalną, powracającą zawsze i wszędzie gdy do głosu dochodzi ludzka pycha, napompowana złudzeniem istotności ludzkiego życia. „Zużyć przed marcem 1998” i „Duch” należą do najlepszych tekstów antologii. Co w sumie nie musi znaczyć wiele – dawno nie czytałem zbioru opowiadań o tak wyrównanej literacko stawce. Kilku jednak autorów chciałbym wyróżnić. Subiektywnie, bo trafili jakoś szczególnie w moją wrażliwość.

Paweł Mateja, za przywołanie ducha Stefana Grabińskiego i umieszczenie go w pędzącym na złamanie karku współczesnym świecie. Daniel Gapiński, za Ligottiego, który został napisany jak nie Ligotti. Wojciech Gunia za nieprawdopodobne wręcz emocje. Bartosz Orlewski za totalny bizarro-odlot. Do tego Piotr Borowiec, Olaf Pajączkowski, Przemysław Pilarek, Agnieszka Kwiatkowska i Istvan Vizvary. Choć prawda jest taka, że słabych tekstów w zbiorze nie ma, a te, które wskazałem po prostu zagrały mi na duszy w jakiś szczególny sposób.

Trzymam kciuki za „Polski rocznik weird fiction 2019”. Kogo bym tam widział nowego? Jakub Nowak, Dawid Kain, Damian Zdanowicz, Dominik Łuszczyński, Marek Zychla, Tomasz Krzywik – te nazwiska przyszły mi do głowy automatycznie, bo co nieco je znam i cenię. To pierwsze nazwisko wskazuję szczególnie, gdyż kojarzone jest raczej z science fiction niż grozą – a przecież gdy przejrzeć to, co pisał do tej pory, to w każdym opowiadaniu znajdziemy weird.



Tytuł: Sny umarłych. Polski rocznik weird fiction 2018.
Autor: Antologia
Wydawca: Phantom Books Horror
Data wydania: sierpień 2018
Liczba stron: 472
ISBN: 9788394746391

2 komentarze:

  1. Trafiłem na Twój blog z Esensji i z wielkim zainteresowaniem przeczytałem powyższą recenzję, ponieważ o antologii Phantomu jak dotąd nie słyszałem. Poproszę Cię jednak o małą, hm, "kalibrację gustu". Chodzi o to, że ja nie mam najlepszego zdania o polskich antologiach fantastycznych. Uważam, że ich największą bolączką jest mizerny styl (albo zbyt prosty, przezroczysty, gimnazjalny wręcz, albo po grafomańsku, bez wyczucia zgęszczony i zakręcony). Nieszczególne wrażenie wywierają na mnie nawet antologie opowiadań nominowanych do Zajdla, a na rzeczy takie jak antologia "X" Creatio Fantastica spuszczę tutaj litościwie zasłonę milczenia. Czy więc "Sny umarłych" faktycznie wyróżniają się na plus na tle innych polskich antologii fantastycznych z ostatnich lat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, ja raczej nie czytam zbyt wielu polskich antologii w ostatnich latach. Raczej zbiory opowiadań jednego autora. Sny Umarłych na tle polskich powieści fantastyki/grozy wypadają naprawdę dobrze, tak jak pisałem ja tam słabego tekstu nie znalazłem. Jeśli chodzi o antologie, to ostatnio tak dobre zdanie miałem o jakiejkolwiek, gdy Powergraph wypuścił "Science fiction".

      Usuń