sobota, 24 lutego 2018

Słoneczna loteria

Gra w życie

„Słoneczna loteria” jest pierwszą opublikowaną powieścią Philipa K. Dicka. To pierwocina wszystkich kolejnych utworów autora – zawiera mnóstwo zalążków idei, pomysłów, obsesji i paranoi pisarza. Jednocześnie jest ona jedną z jego słabszych powieści, wartą jednak poznania ze względu na niecodzienność wizji.

Zasady działania świata przedstawionego „Słonecznej loterii” oparte są na bardzo oryginalnym i dość absurdalnym pomyśle. Naprawdę absurdalnym – gdy czytałem uzasadnienie rozwoju świata w takim a nie innym kierunku, łapałem się za głowę. Nie zastanawiajmy się jednak nad kuriozalnością wizji, przyjmijmy ją jako pewien, powiedzmy, aksjomat oparty na dickowskiej wersji licentia poetica. Ta nieokiełznana wolność twórcza jest nieodłącznym elementem twórczości autora i jego fabuły nie byłyby bez niego niej, czym są. Uwielbiam ten klimat balansujący na granicy zdroworozsądkowej akceptacji, po prostu uwielbiam.

Otóż, w przyszłości, całym poznanym i skolonizowanym przez człowieka wycinkiem wszechświata (ograniczonym do naszego układu słonecznego) rządzi niepodzielnie jeden władca, nazywany Lotermistrzem. Wybierany jest on całkowicie losowo spośród uprawnionej (zarejestrowanej) części populacji, przez tajemnicze urządzenie nazywane „butelką”. Nikt nie jest w stanie przewidzieć obrotów butelki, algorytm jej działania jest absolutnie nieprognozowalny. Zabezpiecza to teoretycznie przed układami, nepotyzmem, stronniczością – innymi słowy eliminuje zawodny czynnik ludzki. A co z predyspozycjami intelektualnymi i umiejętnościami elekta? No cóż… Utworzono mechanizm zabezpieczający przed następstwami złego wyboru, nowy Lotermistrz musi się wykazać. Powstała instytucja „Łowów”, polegająca na tym, że wybierany jest również zabójca, którego zadaniem będzie morderstwo władcy. Wszystko to oficjalnie, w światłach jupiterów i w pełni zgodne z prawem. 


Głównym bohaterem powieści jest Ted Benteley, właśnie zwolniony z obowiązku lennego wobec swojej megakorporacji (świat przyszłości jest zorganizowany na zasadzie stosunków lennych – możesz uzyskać „zatrudnienie” w pracodawcy zupełnie tak jak średniowieczny wasal u swojego seniora, czyli składasz przysięgę i kładziesz głowę). Ted postanawia postawić wszystko na jedną kartę i leci do stolicy wszechświata – Batawii w Indonezji. Ma nadzieję zostać lennikiem aktualnego Lotermistrza Reese Verricka. Niestety, podobnie jak nasz Andrzej Kmicic, składa przysięgę bardzo niefortunną. Butelka się obraca, rządy upadają, rządy powstają, zmieniają się stołki, pojawia się zawiść, zazdrość, przyjmowanie przysięg, łamanie przysięg, zdrady i zemsty. Zaczyna się wszechświatowa rozgrywka, zresztą nie pierwszy już raz. Ruszają „Łowy”.

Świat „Słonecznej loterii” działa na zasadzie ciągłej gry. Ludzie, żyjący w idealnie stochastycznej rzeczywistości, tracą wiarę w prawa natury. Nie ma nic stałego, fundamentalnego, wszystko jest tylko i wyłącznie wynikiem rzutu kostką. Gdy zanika pojęcie skutku i przyczyny, zaczynamy wierzyć w szczęście, ślepy traf, królicze łapki i amulety. Nie można nic zaplanować, nie można użyć długoplanowej strategii, ponieważ w każdej chwili wszystko może się zmienić, zupełnie losowo. W tak stanowionej rzeczywistości jedynymi metodami postępowania są reguły matematycznej teorii gier, nazywanej w powieści Minimaxem. To jedyny sposób na przetrwanie w grze życia, której zasady, dzięki temu iż są tak samo jasne i jednakowo interpretowane przez wszystkich, mogą stanowić choć niewielki oręż w walce z chaosem.

Jednocześnie obserwujemy działania Prestonitów, wyznawców niejakiego Johna Prestona, który umarł, ale żyje nadal w sercach i umysłach swoich wiernych. Preston widział absurd Minimaxu, grozę całkowicie probabilistycznych realiów życia współczesnych mu ludzi. Prestonici, w przededniu rewolucji na szczytach władzy wsiadają do statku kosmicznego i odlatują na legendarną dziesiątą planetę układu słonecznego – Ognistą Tarczę. I do tego wątku mam największe zastrzeżenia. Jest on zbędny, nie wnoszący nic do fabuły i idei powieści, niepotrzebnie ją rozwadniając – a złote myśli, które pojawiają się na koniec, nasuwają się same czytelnikowi już w trakcie. Dick opowiedział dowcip i na siłę próbuje wyjaśnić puentę.


Nie zmienia to jednak faktu, że „Słoneczną loterię” czyta się i tak świetnie. Znajdujemy tu sporo elementów, które autor rozwinie dopiero potem: androidy, ludzie-awatary, transfer świadomości, kradzież tożsamości, istoty - „bogowie”, prekognicja, telepatia, piloty TV przyrośnięte do dłoni, rządy megakorporacji, cywilizacja omotana absurdalnym prawem i społeczną apatią. 

Philip K. Dick porusza tutaj jeszcze jeden temat, w moim odczuciu zdecydowanie najważniejszy. Otóż autor, przedstawiając perypetie Teda Benteleya i jego wewnętrzne rozterki, zadaje kilka ważnych pytań. Czy złamanie krzywdzącego prawa jest przestępstwem? Czy złamanie przysięgi złożonej w niewiedzy i fałszu jest złe? Skąd można wiedzieć, kiedy społeczeństwo się zepsuło? Skąd można wiedzieć, że należy wypowiedzieć posłuszeństwo prawu, bo prawo jest złe? Kiedy rewolucja społeczna może zacząć kruszyć z pozoru nienaruszalny monolit? Czy zawsze, kiedy widać, że się nie utrzyma? A co jeśli bunt nie oferuje nic w zamian? Czy jesteśmy w stanie to ocenić przed buntem? I czy to bunt jest najlepszą metodą na wyrównanie szans w niesprawiedliwej grze, w której skazani jesteśmy na przegraną?

„Słoneczna loteria” to pierwsza dłuższa fabuła Philipa K. Dicka. Zapowiedź geniuszu. Polecam jako ciekawostkę i kilka godzin ciekawej rozrywki, choć z dystansem i bez czołobitności.


Tytuł: Słoneczna loteria
Tytuł oryginalny: Solar Lottery
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Jan Zieliński
Wydawca: Rebis
Data wydania: marzec 2019
Rok wydania oryginału: 1955
Liczba stron: 224
ISBN:

2 komentarze:

  1. Ha, ta pierwsza okładka niesamowicie kiczowata, ale przyznaję, że treść wydaje się całkiem, całkiem interesująca. Ja także bardzo cenię sobie twórczość Dicka z racji tej niemożności przewidzenia, czy to, z czym aktualnie obcujemy jest jedynie narkotyczną wizją, sennym majakiem czy twardą rzeczywistością. No i to bezczelne pytanie, czym właściwie jest owa twarda realność :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że Rebis wyda komplet. Zostało jeszcze gdzieś z 16 powieści, z czego dwóch chyba jeszcze nigdy nie było w Polsce (np. "The Man Who Japed").

      Usuń