Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
China Mieville lubi surrealizm. W każdej jego dotychczasowej książce możemy znaleźć jego elementy. Istoty ze skarabeuszami zamiast głów, ludzie-kaktusy, byty żyjące między wymiarami, dwa miasta koegzystujące z sobą w tym samym kawałku fizycznej przestrzeni, kosze na śmieci znające sztuki walki, czy absurdalne tory kolejowe. Jego ostatnia powieść, a właściwie krótka nowela, to już praktycznie pean na cześć surrealizmu. Marzenia André Bretona, twórcy dwóch Manifestów Surrealizmu sprzed dziewięćdziesięciu lat, spełniają się u Mieville’a w sposób przekraczający nasze najśmielsze wyobrażenia. Strefa Strugackich i Skoliodoi Dukaja zamiatają podłogę kapeluszami przed piekłem Nowego Paryża.
Wiecie co to manif? Od razu zaznaczam, że nie jest to męska wersja manify – chociaż, biorąc pod uwagę bardzo wyraziste poglądy społeczne i polityczne autora, mogłoby się tak kojarzyć. Otóż manif to zmaterializowana idea, ożywione dzieło sztuki surrealistycznej, owoc wspólnej jaźni artystów. Jest to byt powstały najpierw w ich umysłach, potem przelany na papier, płótno lub glinę, a następnie ożywiony. Jakim cudem? W 1941 roku w Paryżu ma miejsce tajemnicza S-plozja, po której w stolicy Francji zaroiło się od istot i rzeczy przyprawiających o obłęd. Z wieży Eiffla została tylko górna część, wisząca w niewytłumaczalny sposób nad miastem, a Łuk Triumfalny zamienił się w gigantyczny pisuar. Po ulicach biegają drewniane wilki-stoły, jeżdżą ludzie-rowery, przechadza się słoń o rozmiarach magazynu. Możemy natknąć się na gigantyczną kobietę, powstałą z otoczaków, rosiczkę polującą na przelatujące samoloty, dziecięcą głowę wielkości budynku lub płonącą żyrafę. A najbardziej przerażające manify, powstałe w wyniku pewnej surrealistycznej gry, w którą zabawiali się Breton i jego przyjaciele, to przeczące wszelkim prawom zdrowego rozsądku Wyrafinowane Trupy.
Akcja powieści toczy się dwutorowo. W 1950 roku II Wojna Światowa nadal trwa. Paryż, opanowany przez manify, izolowany jest od reszty świata przez nazistów. Nie potrafią oni kontrolować ożywionych dzieł sztuki, szukają więc wsparcia w okultyzmie. W mieście pojawiają się demony z piekła rodem, które stanowią takie samo zagrożenie jak całkowicie nieprzewidywalne i podobne siłom natury manify. Thibaut, członek surrealistyczno-socjalistycznego ugrupowania „Main de plume”, poznaje tajemniczą Amerykankę o imieniu Sam, która wciąga go w coraz bardziej zawiłą intrygę. Fotoreporterka Sam pragnie uwiecznić paryskie dziwy na fotografiach i napisać książkę o Nowym Paryżu, a ubrany w kuloodporną piżamę Thibaut zostaje jej przewodnikiem. Razem podążają do jądra ciemności, trochę jak w komputerowej strzelance wiodącej od lokacji do lokacji, aż do ostatecznego Big Bossa.
Jednocześnie poznajemy Jacka Parsonsa, żyjącego w 1941 roku (jeszcze przed S-plozją) członka pewnego okultystycznego ugrupowania. Podczas podróży do Pragi, gdzie ma nadzieję za pomocą gliny, kabały i magicznych inkantacji odwrócić koleje wojny, zatrzymuje się w Paryżu. Poznaje francuskich surrealistów z André Bretonem na czele. To buntownicy przeciwko realizmowi, który w ich odczuciu hamuje sztukę i nie pozwala na szczerą artystyczną ekspresję. Parsons przygląda się rozemocjonowanym orędownikom nowego nurtu i wpada na pewien niesamowity pomysł.
Powieść Mieville’a jest zaskakująco prosta fabularnie. To bardzo linearnie poprowadzony główny wątek, przeplatany retrospekcjami Thibauta, odkrywającymi jego historię. Autor stawia na wizję i pomysł o wiele bardziej niż na złożoność fabuły, co jest zresztą charakterystyczną cechą jego twórczości. Czytając powieść, uczestniczymy w zakamuflowanym z lekka wykładzie profesora Mieville’a, który raz za razem opisuje dzieła sztuki i urzeczywistnia je na ulicach Nowego Paryża. Cały czas miałem zakładkę na stronie sto siedemdziesiątej siódmej, gdzie zaczyna się dodatek opisujący dokładnie, na zasadzie przypisów, jakie eksponaty stanowiły inspirację autora. Mieville wplata również w fabułę bardzo dużo informacji o samym surrealizmie i jego założeniach. Dowiadujemy się, że nowa sztuka to czysty automatyzm psychiczny, wiara w istnienie jakiejś nadrzędnej rzeczywistości, którą możemy opisywać tylko pod nieobecność mechanizmów kontrolnych rozsądku i umysłu. Realizm to kaganiec i łańcuchy, z których należy się szybko uwolnić. Uwolnić należy też sztukę, wyrwać ją z kieratu utylitarności i naśladownictwa. Liczy się bunt jako najwyższy manifest artystycznej wolności, a najprawdziwszym dziełem sztuki może być tylko tzw. „przypadek obiektywny” – twór wywodzący się prosto z jungowskiej zbiorowej nieświadomości, niebędący efektem żadnej twórczej ewolucji ani planu.
China Mieville wykłada to wszystko w bardzo transparentny i zgrabny sposób, co sprawia, że „Ostatnie dni Nowego Paryża” uczą surrealizmu i jednocześnie kipią gwałtownie przyspieszającą akcją. Fabuła nowelki wiedzie nas przez coraz bardziej odrealnione dzielnice Paryża, odkrywamy nazistowski spisek, demony, antyegzorcyzmy; uczestniczymy w pojedynkach i pościgach. A autor panuje doskonale nad wszystkim, utrzymuje cały czas równowagę między prostotą i głębią swego przekazu. China Mieville wydaje się napędzany wewnętrznym przymusem wyartykułowania swojej pasji i ekspresji. Po przeczytaniu posłowia (a jest to obowiązkowe – nie zapomnijcie o tym) jesteśmy wręcz o tym przekonani. „Ostatnie dni Nowego Paryża” nie są może najlepszą powieścią autora, ale zdecydowanie wartą poświęconego jej czasu. Stawmy czoło fali uderzeniowej surrealizmu, nieokiełznanej namiętności i potędze podświadomości.
Tytuł: Ostatnie dni Nowego Paryża
Tytuł oryginalny: The Last Days of New Paris
Autor: China Mieville
Tłumaczenie: Krystyna Chodorowska
Wydawca: Zysk i S-ka
Data wydania: styczeń 2018
Rok wydania oryginału: 2016
Liczba stron: 204
ISBN: 9788381162333
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz