wtorek, 10 stycznia 2017

Wehikuł czasu

Wehikuł Czasu Wellsa to klasyka, która zestarzała się bardzo mocno. Gdy czytałem to po raz pierwszy, jeszcze w szkole średniej, odebrałem to jako przygodówkę i nie ziębiło ani grzało. Teraz powtórzyłem i mam problem. Czy można pisać źle o klasyce? Czy mogę traktować swój XXI-wieczny ogląd świata, współczesną wiedzę o społeczeństwie, historii XX wieku, nauce i technice oraz bagaż wielu przeczytanych książek młodszych o sto lat, jako probierz do oceny tej mini-powieści? Raczej nie mogę, przecież za dwieście lat będzie siedział w tych samych okolicznościach jakiś czytacz XXIII wieku i próbował sklecić parę słów o dzisiejszej SF, która brzydko mu się zestarzeje. A z drugiej strony nie wejdę w skórę człowieka końca XIX wieku, bo niby jak? Ocena takich książek i ferowanie jednoznacznych wyroków to bardzo kruchy lód, ja na niego nie wejdę. Ale kilka rzeczy napisać mogę i kilka uwierających mnie niewygodnych myśli też napisać mogę.

Science fiction ma to do siebie, że jest szczególnie narażona na ideową erozję. Chodzi nie tylko o szybko przemijającą świeżość pomysłów co do rozwoju nauki i techniki, ale i również o ekstrapolowanie trendów socjologicznych i ekonomicznych. Herbert George Wells napisał nowelkę o wyprawie bezimiennego podróżnika w czasie do roku 802701, gdzie spotyka społeczność Elojów, zdegenerowanych fizycznie i umysłowo ludzi przyszłości. Elojowie niczego nie potrzebują, niczego nie pragną, o nic nie walczą. Są społecznością żyjącą w ostatecznej harmonii i dobrobycie a, jak zauważa podróżnik, taka sytuacja zatrzymuje rozwój. To walka z przeciwnościami losu, walka o podniesienie komfortu życia, zmagania z trudami codzienności powodują, że inteligencja rośnie a ciało się umacnia. Elojowie to bez wyjątku wegetarianie, żywiący się darami natury, która ich otacza, nie znający żadnej kultury pisanej, nie rejestrujący swej historii, nie interesujący się niczym poza tym aby rano wstać, zerwać jabłko, poleżeć pod drzewem i schować się w bezpiecznym miejscu przed zmrokiem. "Komuniści...." - mruczy pod nosem podróżnik w czasie (serio :) ), patrząc na Elojów, którzy, z całym szacunkiem dla miłośników Wellsa, są najbardziej nierealnym i papierowym obrazem społeczeństwa z jakim spotkałem się w literaturze. Podróżnik widzi w Elojach klasę kapitalistów XIX wieku, którzy w osiemset tysięcy lat (!) rozwinęli się w taką właśnie odartą z wszelkich zalet i energii życiowej bandę hedonistów, wegetujących w jakiejś hippisowskiej komunie. W filmie animowanym Wall-E też tacy byli, ale mieli na swoje usług roboty, Elojowie nikogo nie mają. A jednak trwają, pomimo faktu, że przecież jabłka powinny się kiedyś skończyć. Jakim cudem?

A przecież jest po co się rozwijać a zagrożenie czai się na każdym kroku. Nie bez powodu Elojowie chowają się w szczelnie zabarykadowanych domostwach. W nocy, z tuneli pod ich osadą, wychodzą Morlokowie, których Wells przedstawia jako kuzynów tolkienowskiego Golluma. To z kolei rzekomo potomkowie klasy robotniczej, którzy na pierwszy rzut oka wydawali się być służącymi Elojów, w oczach XIX-wiecznego naukowca, patrzącego z góry na proletariat. Morlokowie to dzika społeczność, mająca, gdzieś tam we krwi, instynkt przetrwania i wdrukowaną w geny smykałkę do technologii. W końcu prole kultywowały te cechy przez całe milenia (!). Oni też się  nie rozwijają, cała ich inteligencja sprowadza się do kombinowania jak tu zjeść kolejnego Eloja i schować się w podziemiach zanim wzejdzie słońce. I pomimo tego, że na zdrowy rozum zapasy Elojów się kurczą, też trwają. Jakim cudem?


I tu jest problem - można oczywiście tłumaczyć, że podróżnik w czasie akurat wbił się swoim wehikułem w taki moment dziejowy, w którym zastał taką a nie inną sytuację, być może wcale nie taką znowu trwałą. Ale takie tłumaczenie jest nie do przyjęcia, przecież Wellsowi od samego początku chodzi właśnie o przedstawienie długofalowej wizji rozwoju społecznego. Zupełnie niewiarygodnego i naiwnego nawet jak na lata, w których powstawała powieść. 

Być może Wells miał szczere intencje i chęci, aby stworzyć wiekopomne dzieło. I może udało mu się to, a ja tego nie widzę. Bo może źle patrzę, kamień milowy literatury nie musi być arcydziełem, powinien zapoczątkowywać pewne punkty zwrotne i wskazywać kierunki. Jeśli o to chodzi to tak, zgoda - Wehikuł Czasu to robi, czuć tu pramaterię science fiction. Dlatego poczytam jeszcze Wellsa w tym roku. Z dystansem.

Tytuł: Wehikuł Czasu
Tytuł oryginalny: The Time Machine
Autor: Herbert George Wells
Tłumaczenie: Feliks Wermiński
Wydawca: Amber
Data wydania: 2002
Rok wydania oryginału: 1895
Liczba stron: 112
ISBN: 8324100342

3 komentarze:

  1. Tak się składa, że jeszcze w ogóle tej książki nie przeczytałem, ale jest na żelaznej liście rezerwowej także kiedyś na pewno sięgnę, choć s-f to nie jest jakiś mój ulubiony typ literacki, bardziej ze względu na umiłowanie klasyki mnie ta powieść ciągnie.

    Grot

    OdpowiedzUsuń
  2. Wellsa podobno warto znać jeszcze trzy powieści: "Niewidzialnego Człowieka", "Wojnę Światów" i "Wyspę Doktora Moreau". Ja w ogóle zastanawiam się, jak teraz podszedłbym to takie Verne'a na przykład. Jego czytałem już w podstawówce i naprawdę nie sprawiał żadnych kłopotów. Oczywiście wszystko traktowałem typowo przygodowo i rozrywkowo, a przecież Juliusz Verne to taka sama klasyka jak Wells. Boję się zrujnować swoje wspomnienia...

    OdpowiedzUsuń
  3. "4 nowele grozy" niedawno wydane jedynie Wellsa przeczytałem i bardzo dobre wrażenie odniosłem, może nie jakiś majstersztyk grozy ale oryginalne utwory.

    Grot

    OdpowiedzUsuń