Gwiazda Ratnera Dona DeLillo to powieść, która budzi skojarzenia ze skomplikowaną narracją Thomasa Pynchona, czy też Salmana Rushdiego z Szatańskich Wersetów. To satyryczna wersja Kontaktu Carla Sagana, która nie zachwyca się możliwościami nauki i ludzkiego umysłu a raczej z nich kpi. To postmodernistyczna wersja Głosu Pana Stanisława Lema, skoncentrowana nie na relacji człowiek-nieznane zewnętrze, lecz człowiek-nieznane wnętrze. Piekielnie trudna książka, do której (nauczony doświadczeniem Tęczy Grawitacji) podszedłem bez wewnętrznego przekonania o tym, że muszę zdekodować każdy niezrozumiały fragment i odnieść się do każdej treści, która sugeruje wieloznaczność interpretacji i wielokrotne dna.
Czternastoletni geniusz matematyczny, laureat Nagrody Nobla, Billy Twillig zostaje powołany do specjalnego ośrodka naukowego, odizolowanego od reszty świata. Przebywa w nim cała menażeria naukowców-dziwaków, nerdów podniesionych do potęgi n-tej, neurotyków i sawantów. Łączy ich jeden cel - konieczność odcyfrowania tajemniczego impulsu, który dotarł do czujników ośrodka z okolic Gwiazdy Ratnera, nazwanej na cześć pewnego naukowca, którego poznajemy w dalszej części książki w bardzo niecodziennej sytuacji. Naukowcy nie wiedzą dokładnie co znajduje się w okolicy gwiazdy, teorie zmieniają się jak w kalejdoskopie. Raz jest to układ podwójny pozbawiony planet (skąd wtedy sygnał?), raz jest planeta w układzie pojedynczym, raz sygnał jest odbiciem sygnału innego (karkołomna teoria moholi), itd. Dodatkowo w przeciwieństwie do powieści Sagana czy Lema, sygnał ów to tylko pojedyncza kombinacja dziewięćdziesięciu dziewięciu jedynek i dwóch zer. Sygnał wystąpił raz, nie powtórzył się już potem wcale a i tak wystarczyło to do rozpętania prawdziwej gorączki naukowej – komunikat musi być rozszyfrowany!
Pierwsza część książki to trudna pod względem językowym i pojęciowym quasi fantastyka naukowa. Nasycona naukowym żargonem, środkami zaczerpniętymi z hard SF ale również groteską, żartem, szyderstwem. Ale ogólnie rzecz biorąc, standardowo poprowadzona fabuła. Billy, niczym Odyseusz, wędruje po kompleksie naukowym od pokoju do pokoju, spotykając ludzkie karykatury – księdza stosującego naukowe i ścisłe metody do studiowania obyczajów czerwonych mrówek; dziwnych gangsterów z honduraskiego kartelu, wynajmujących czas na serwerach ośrodka badawczego; aborygena, który kręcąc się jak bąk potrafi przechodzić między przestrzennymi wymiarami; byłego pracownika ośrodka, który uciekł do jakiejś jamy w lesie i stamtąd prowadzi swoje dociekania bez jakichkolwiek narzędzi naukowych; faceta, który wymyślił teorię moholi, dziwnych teoretycznych tworów, skrywających tajemnicę nadmiarowej masy wszechświata i w końcu samego Ratnera, który okazuje się piewcą metafizycznego i niemal kabalistycznego podejścia do natury wszechświata i historii jego powstania.
Druga część książki to postmodernistyczny odjazd, melorecytacja jak z najtrudniejszych fragmentów Pynchona, strumień świadomości narratora stojącego cały czas za plecami głównego bohatera. Otóż celem naukowców staje się stworzenie metajęzyka naukowego, opartego na zasadach logiki matematycznej. Ma to być najczystsza metoda formułowania treści, odseparowana od wpływu ludzkiej psychiki, intuicyjnego myślenia i zniekształceń percepcyjnych. Języki Ziemi są ściśle związane z ludzką umysłowością i z fizyczną budową ciała. Musimy zatem zacząć mówić logiką i matematyką, jako uniwersalnymi środkami przekazu (uniwersalnymi w całym wszechświecie wedle teorii delillowskich naukowców). Podobnie jak w powieści Babel-17 Samuela R. Delany'ego musimy powziąć założenie, że jeśli czegoś nie potrafimy nazwać uniwersalnie, to nie możemy jednocześnie tego poznać. A jeśli nie możemy poznać to tak naprawdę taka rzecz dla nas nie istnieje. Więc metajęzyk ma być nie tylko sposobem na nawiązanie kontaktu z obcą cywilizacją, to przede wszystkim sposób na nawiązanie kontaktu z samą metafizyką i doprowadzenie do maksimum naszych możliwości poznawczych. To właśnie dlatego w tej powieści patrzymy głównie wgłąb samych siebie a nie w kosmiczne przestrzenie. I to co możemy zobaczyć wewnątrz nas samych, jeśli będą ku temu środki, nie musi być mniej przepastne, niż to co widać przez najlepsze teleskopy.
Od samego początku widzimy podstawową różnicę pomiędzy wspomnianymi powieściami a Gwiazdą Ratnera. U DeLillo nie ma najmniejszego znaczenia to, czym w zasadzie jest ów sygnał, ani to czy nadawcy w ogóle istnieją (a jeśli istnieją to czym/kim są). To czym sygnał się naprawdę okazuje, jest totalnym zaskoczeniem - pewna przypowieść zawarta w książce, o tym, jak to pewne aborygeńskie plemię nadaje nazwy przedmiotom będącym w pewnym szczególnym stadium ruchu a odbiera im tę cechę, gdy z tego stadium wychodzą, nabiera dodatkowej, metaforycznej wartości.
Don Delillo zastanawia się też nad samą definicją nauki i jej rolą we współczesnym świecie. Przy czym warto zaznaczyć, że nie mówimy tutaj o technice, informatyce czy każdej innej, nazwijmy to "użytkowej", dziedzinie naukowej. Mówimy o takich gałęziach nauki jak fizyka teoretyczna, kosmologia, matematyka wyższa a więc takich dziedzinach, które próbują odpowiadać na pytania ostateczne. Porywamy się na samą ontologię i epistemologię, próbujemy zrobić im szczegółową wiwisekcję. I tu mocno zbliżamy się do Lema, DeLillo też twierdzi, że to niemożliwe. Obserwator zniekształca proces obserwacji a więc nie uzyskuje prawdziwego (co znaczy tak naprawdę to słowo?) oglądu badanego zjawiska/bytu. Owoce całej nauki, zarówno teoretycznej jak i eksperymentalnej to tylko echa prawdziwego świata, powidoki wyprodukowane przez ludzkie układy sensoryczne. Czy nauka czysto teoretyczna determinuje późniejsze obserwacje empiryczne? Co jest pierwotne wobec czego - teorie zawarte w liczbach wobec zauważonych potem prawidłowości, czy może te prawidłowości implikują potem narodziny nowych teorii? Innymi słowy - powszechniki istnieją czy nie? Projekt metajęzyka logicznego z drugiej części książki zakłada ich istnienie, ale czy możemy mówić o jego sukcesie? Czy w ogóle ktokolwiek, kiedykolwiek byłby w stanie wydać werdykt jasno stwierdzający fakt tego sukcesu? Na jakiej podstawie?
Jeśli ktoś potykał się o treść w trakcie czytania Głosu Pana (o Kontakt ciężko się potknąć, to przyjazna i prosta lektura), to na Gwieździe Ratnera wyłoży się jak długi. To nie jest lektura rozrywkowa. Nie będę udawał, że wszystko rozumiem i że jestem bezkrytycznie zachwycony. Nie jestem, wolę pynchonowe jazdy, są chyba trochę mniej wymuszone. Aha, praktycznie w każdym tekście, który znajduję w sieci na temat tej książki, jest mowa o nawiązaniach do Alicji w Krainie Czarów. Uff, udało mi się tego uniknąć. Och, czekaj...
Tytuł oryginalny: Ratner's Star
Autor: Don DeLillo
Tłumaczenie: Robert Sudół
Wydawca: Noir sur Blanc
Data wydania: sierpień 2016
Rok wydania oryginału: 1976
Liczba stron: 450
ISBN: 9788373925335
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz