niedziela, 13 listopada 2016

Onikromos


What Has Been Seen Cannot Be Unseen

Paweł Matuszek jest dość oryginalnym twórcą fantastyki. Jego Kamienna Ćma, wydana w 2011 roku przez Maga, miała w moim odczuciu spore ambicje. Nietypowa konstrukcja graficzna, mająca na celu uczynienie książki czymś więcej niż ryzy papieru zadrukowanej tekstem, zagmatwana (lecz bardzo spójna) fabuła i wyraźnie podążanie po linii swojej autorskiej wizji, bez oglądania się na oczekiwania czytelników. Nie zakończyło się to według mnie sukcesem, zresztą nie wiem czy autor na sukces liczył. Książka nie została należycie doceniona - w internetowych recenzjach, dyskusjach określana jako bełkotliwa i nie zawierająca żadnych większych wartości, czy to literackich czy zwyczajnie rozrywkowych. Czyja to wina (jeśli o winie w ogóle może być mowa) – autora czy odbiorców? Wstrzymajmy się chwilę z odpowiedzią. Bo oto teraz nastąpiło drugie uderzenie Matuszka, silniejsze, jeszcze bardziej bezkompromisowe, taka Kamienna Ćma podniesiona do wysokiej potęgi. I wróżę jej niestety podobny los. Onikromos – przyjrzyjmy się.

Główna oś fabularna książki oparta jest na wydarzeniach w mieście Linvenogre (dokładnie to samo miasto, które poznaliśmy w poprzedniej powieści). Główny bohater, Druss, poszukiwacz tajemniczych artefaktów „xulo”, jest ostatnim ludzkim mieszkańcem miasta (ostatnim, bo na początku książki umiera przedostatni mieszkaniec – jego brat). Miasta jakby żywcem wyciągniętego z uniwersum Bas-Lag Chiny Mieville’a - asystentami Drussa są dwa przedziwne stwory: przedstawiciel gatunku perusów (włochata kula na dwóch nogach z ektoplazmatyczną wypustką) oraz gatunku zaminów (gorylopodobna istota pokryta gadzimi łuskami). A to dopiero mały wstęp do różnorodności istot, które autor zawiera w książce. Druss chce rozwikłać zagadkę śmierci brata. I wyrusza wraz ze swoimi towarzyszami w drogę, która prowadzi go poza znane mu miasto, poza znany mu świat, poza światy, które mógłby sobie kiedykolwiek wyobrazić, poza światy, które my moglibyśmy sobie kiedykolwiek wyobrazić, poza granice poznania, poza samego siebie.


Nie mogę o fabule napisać nic więcej bo zepsułbym i osłabił literackie uderzenie jakie autor przygotował. Wszystkie idee, filozoficzne zagadnienia, intertekstualne nawiązania i zastawione pułapki interpretacyjne, które chował w treści Kamiennej Ćmy, istnieją też w Onikromosie i są wręcz spotęgowane. I jest to dokładnie ta sama tematyka, ta sama rozgrywka z czytelnikiem. Tak, dokładnie tym jest Onikromos w pierwszej kolejności – literacką rozgrywką (nie mylić z pojedynkiem) pomiędzy autorem a lepiej lub gorzej przygotowanym do tego odbiorcą. Czytelnik jest jak Druss, autor jest jak otaczająca Drussa rzeczywistość podsuwająca mu sugestie, wskazówki i uporczywie odmawiająca jednoznacznej odpowiedzi na pojawiające się wciąż pytania i wątpliwości. Autor jest niezachwianie konsekwentny i bezlitosny pod tym względem – żadnych wyjaśnień ostatecznych nie daje, podsuwa tropy i pozwala tylko na interpretacje, nieskończone interpretacje. I bardzo dobrze, bo gdyby takie wyjaśnienia dawał, zaprzeczyłby całkowicie wizji, którą umieszcza w powieści i zanegowałby swą bardzo mocno zaakcentowaną i jasno zdefiniowaną filozofię.

Bo  świat wykreowany przez Pawła Matuszka nie jest umocowany na obiektywnych ontologicznie podstawach. Jest ciągłą interpretacją, zbiorem sugestii docierających do zmysłowego sensorium świadomej istoty. Wszystko to co jest wokół nas, co widzimy, słyszymy, czujemy nie jest prawdziwą rzeczywistością. To obraz świata utworzony przez wypracowane od urodzenia schematy postrzegania, zbiory nawyków percepcji, która ruguje z otaczającego nas świata rzeczy dziwne, niesamowite, niezrozumiałe, grożące naszej zwykłej codziennej egzystencji wypadnięciem z utartych kolein. Widzimy, poznajemy i interpretujemy tylko mały wycinek otaczającej nas rzeczywistości, budujemy z tego swoje i tylko swoje sensy. Lubujemy się w nadawaniu nazw wszystkim docierającym do nas manifestacjom bytu (autor wyraźnie to sugeruje poprzez olbrzymią ilość neologizmów i nazwy rozdziałów). Każdy z nas ma swój prywatny obszar epistemologiczny, własną wykładnię wyjaśniającą świat, jakże często inną niż wykładnie pozostałych ludzi. I każdy z nas ma w sumie rację, ale zarazem, nikt racji nie ma. Bo wszystkie reguły obserwowane dookoła, zasady, prawa fizyki to produkt naszego umysłu, ciasny gorset kulawej epistemologii nałożony na wybujałą potencję rzeczywistości.


Bo potencja owa jest u Matuszka rozbuchana ponad miarę. Jak w Księdze Wszystkich Godzin Hala Duncana migrujemy wraz ze świadomością bohaterów pomiędzy kolejnymi poziomami egzystencji, kolejnymi fizycznymi wcieleniami, kolejnymi rzeczywistościami. Nasza świadomość, jako narzędzie eksploracyjne, jest przelewana pomiędzy kolejnymi naczyniami. I cały czas szukamy odpowiedzi na lawinowo narastające pytania. Skoro nie istnieje świat możliwy do poznania w sposób obiektywny, to czy można w ogóle mówić o jego poznawalności? Skoro to nasza świadomość i zmysły konstytuują nasze otoczenie to czy świat w ogóle istnieje? Co wtedy począć ze słynną "rzeczą samą w sobie" Kanta? Czy możemy poszerzyć zatem naszą świadomość, naprawić to uszkodzone, niewystarczająco dobre urządzenie poznawcze? Czy po takiej akcji nasza świadomość może być jeszcze tak nazywana a my to nadal „my”?  Czy otwarcie zablokowanych kanałów na odbiór niedostępnych nam fragmentów rzeczywistości nie spowoduje redefinicji naszych ludzkich przymiotów i utraty ich właściwości? Czy w ogóle powinniśmy się tym martwić? Czy w takim przypadku ma się jeszcze kto martwić? Czy możemy w ogóle wrócić zza takiego epistemologicznego Rubikonu i „odwidzieć” raz zobaczone?

Jaki zatem jest Onikromos? Do kogo skierowany? Na grę z Pawłem Matuszkiem i zajrzenie za zasłonę rzeczywistości zapewne nie każdy jest gotowy. Nie wiem czy ktokolwiek jest, ponieważ gdyby był to również obróciłoby w pył misterną, intelektualną konstrukcję autora. Bo tu dochodzimy w końcu do sedna i odpowiedzi na pytanie, dlaczego Kamienna Ćma została przyjęta, delikatnie mówiąc, chłodno i dlaczego, być może, przyjęty tak będzie Onikromos. Otóż, wpływ książek Pawła Matuszka na odbiorcę jest bezpośrednim przedłużeniem literackiego i psychologicznego meczu z odbiorcą, który rozpoczął się na kartach książki. Powieść rozsadza ramy w które została definicyjnie wtłoczona, atakuje nas i nasz ściśle obwarowany dopuszczalnymi interpretacjami świat czytelnika, tak jak brak jakichkolwiek jednoznacznych wyjaśnień atakuje bohaterów. Na jednych działa to lepiej, na innych gorzej,  jedni się buntują, inni dają się porwać. I nikt nie jest tu winny, książki te działają tak jak działać powinny. Poza tym, jest jeszcze jedna zmienna, budująca pewien bufor dla wytłumaczeń czytelniczych - autor nie jest demiurgiem doskonałym, przecież jego wizja to także produkt ludzkiej wyobraźni. "Nie rozumiem, bo słabo napisane" - taką argumentację schowajmy na starcie do szuflady, będzie może czas żeby ją wyjąć. Spróbujmy najpierw pójść tropem pozostawionym w książce - W tych nietrwałych formach tli się coś pięknego.

A co z moim mocno subiektywnym odbiorem książki? No cóż, mnie też więzi moja własna percepcja, niedoskonała przecież. Doceniam bezkompromisowość autora, jego konsekwencję w trzymaniu się raz obranego, odważnego kursu. uważam jednak, że skrócenie powieści o jakieś 20-30% wyszłoby jej na dobre. W pewnym momencie czułem się lekko znużony, przytłoczony kolejną barokową konstrukcją świata przedstawionego, kolejną warstwą rzeczywistości, która zdawała mi się wypełniaczem i powtarzaniem tego co już autor do mnie mówił wcześniej. I wydaje mi się, że przesyt, który czułem po zamknięciu książki to nie efekt moich dysfunkcji czytelniczych lecz samej książki. No właśnie - wydaje mi się. 

Recenzja zamieszczona pierwotnie na Szortal

Tytuł: Onikromos
Autor: Paweł Matuszek
Wydawca: MAG
Data wydania: maj 2016
Liczba stron: 784
ISBN: 9788374806497

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz