Kilka faktów:
- William S. Burroughs brał wszystko: morfinę, heroinę, Dilaudid, Eukodal, Pantopon, Diokodid, Diosan, opium, Demerol, Dolofen, Palfium wprowadzając je do swojego organizmu na wszelkie możliwe sposoby: doustnie, dożylnie, domięśniowo, doodbytniczo.
- Książka powstała w okresie apogeum uzależnienia autora w całości podczas ciągu narkotycznego.
- Po jej wydaniu zyskała grono jej zaciekłych przeciwników, którzy widzieli w niej tylko materiał opałowy oraz jej zagorzałych zwolenników, którzy nazywali ją szczytowym osiągnięciem literatury amerykańskiej XX wieku.
- Obojętne przyjęcie książki możliwe jest podobno tylko pod warunkiem, że się jej nie przeczytało.
Kilka subiektywnych odczuć:
- Ta książka nie ma fabuły. To zapis narkotycznej jazdy, wrażeń odurzonego umysłu, wizji złych, niekiedy chorych i wynaturzonych. Takie sięgnięcie do najbardziej skrywanych, najgorszych, zwyrodniałych instynktów ludzkiej natury i wywleczenie ich na światło dzienne.
- To dotknięcie tych elementów psychiki, które wszyscy skrzętnie chowamy i nie przyznajemy się do nich nawet przed sobą. Tym bardziej szokują gdy widzimy je jak na dłoni w naszym ułożonym, codziennym życiu. Pytanie – dlaczego?
- To kupa świeżych ekskrementów na talerzu, którym co chwilę dostajemy w twarz jak w slapstickowej komedii. Tylko, że nie jest nam do śmiechu.
- To kolaż surrealistycznych obrazów, które wg opinii znawców nie mają układać się w całościową wizję. Taki strumień świadomości na opiatach. Podobno należy poddać się mu bezwarunkowo. Próbowałem. I uważam, że Burroughs stworzył skrajną literacką impresję czyniącą próby dekodowania fabuły (nieistniejącej – na co zwraca uwagę sam autor) bezcelowymi. I bije na głowę innych twórców fabularnych puzzli – głównie dlatego, że u tych „innych” tą fabułę zdekodować można. #Duncan.
- Burroughs zdaje się mocno akcentować rolę języka w literaturze. Jest to wręcz oręż wyciągnięty na czytelnika, uderzający przez cały czas czytania powieści. Oprócz tego, że atakuje to mocno akcentuje pewną cechę literatury pięknej, o której często zapominamy czytając i analizując książki – literatura to przede wszystkim fikcja. Czuję, że jest to jakiś trop ale i tak nie łapię całościowo idei autora.
Doceniam nieco formę i oryginalność. Przede wszystkim odwagę. Ale jestem na nie. Może brak mi jakiejś wrażliwości? Może jestem literackim kołtunem, który zamyka się na eksperyment? Nie. Eksperymenty literackie i książki „dziwne” to coś co bardzo lubię. Narkotyki, wymioty, obsceniczność, perwersje, koprofagia, gore, dosadne opisy seksu, sodomia jako dominujący element fabuły? Mówię zdecydowanie - czemu nie? #Littel.
Ale muszę widzieć jako czytelnik jakiś cel pisania, całościowy kształt. Tutaj tego nie ma. A może nie powinienem szukać sensu i dałem się strollować?
A można przecież pisać genialnie na prochach, prawda? #Dick
A może to jest jednak napisane genialnie i zwyczajnie mnie przerosło? Kogoś nie przerosło?
Tytuł Oryginalny: The Naked Lunch
Autor: William Seward Burroughs
Tłumaczenie: Edward Arden
Wydawca: vis-a-vis/Etiuda
Data wydania: październik 2012
Liczba stron: 286
ISBN: 9788378580201
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz