Kiełznanie sumienia
Łaskawe to jest prawdziwa czytelnicza próba. I nie mówię tu o objętości, czy scenach mordów czy seksu (rozdział Aria to jedna z bardziej pokręconych rzeczy jakie czytałem i nie do końca wiem jakie jest jej znaczenie w odniesieniu do całości). Chodzi o odkrycie tego jaki był zamysł Littela. Bo to, że można tą książkę traktować tylko jako powieść historyczną jest jasne, tylko, że wg mnie takie podejście ją zubaża.
Wysuńmy tezę: „Jeśli człowiek nie jest zwyrodnialcem to po wzięciu czynnego udziału w ludobójstwie na skalę taką jak robili to naziści, wyrzuty sumienia i poczucie winy powinno go dręczyć do końca życia”. Każdy z nas pewnie przyzna rację (może prawie każdy), że jest to zdanie prawdziwe. Łaskawe Littela to próba (czy udana czy nie to jest kwestia do dyskusji) obalenia tej tezy. U Littela nie istnieje coś takiego jak Zło Absolutne. Ba, nie istnieje żaden absolut, nie ma żadnego początku układu współrzędnych na którym moglibyśmy zmierzyć moralność uczynków. To, że Aue jest w tym miejscu akurat gdzie jest, że zabija Ukraińców w Babim Jarze to przypadek, równie dobrze mógłby to być jego sąsiad, przykładny ojciec i głowa rodziny. Aue miał po prostu mniej szczęścia. Jest w książce pewien fragment, który szczególnie zapadł mi w pamięć:
„Wszystkie czyny popełniłem w imię pewnych racji — dobrych czy złych, tego nie wiem, ale zawsze były to racje ludzkie. Ci, którzy zabijają, są ludźmi, podobnie jak ci, którzy są zabijani — to jest w tym wszystkim najgorsze. Nigdy nie będziecie mogli powiedzieć: nie zabiję, to niemożliwe; jedyne, co możecie powiedzieć, to: mam nadzieję nie zabijać. Ja też miałem taką nadzieję, chciałem wieść życie dobre i pożyteczne, być jednym z wielu, równy innym ludziom, ja też chciałem dołożyć cegiełkę do wspólnego dzieła. Ale te nadzieje zostały pogrzebane. Posłużono się moją naiwnością do stworzenia czegoś innego, co okazało się złe i chore, przekroczyłem ciemne wiry — całe to zło stało się częścią mojego życia, i niczego już nie da się naprawić, nigdy. Słowa też już nie przydają się do niczego, nikną, wsiąkają jak woda w piasek, a piasek wypełnia mi usta. Żyję, robię, co mogę, tak samo jak wszyscy, jestem człowiekiem jak inni, jestem człowiekiem jak wy. Zacznijmy więc, skoro mówię, że jestem taki jak wy!”
Czyli tak naprawdę zbrodniarzem może być każdy, nawet jeśli powtarza sobie usilnie, że nigdy w życiu nie skrzywdzi człowieka. Wszystko zależy od sytuacji w jakiej człowiek się znajduje. U Littela relatywizacja pojęć zła i dobra jest tak wielka, rozczłonkowanie odpowiedzialności za ludobójstwo tak totalne, że tak naprawdę poczucie winy i wyrzuty sumienia nie mają racji bytu. Skoro tak, to może właśnie tym są Erynie ścigające Auego – wyrzutami sumienia. A gdy się samousprawiedliwimy – stają się dla nas łaskawe?
Książkę właśnie przeczytałem (od razu siadłem do niej ze swoją wersją magicznego ołówka, stąd cytat) i na gorąco piszę, żeby to czego jestem pewien w swoim odbiorze zasygnalizować. Wiele rzeczy mi się jednak rozjeżdża cały czas. Nie mogę porządnie zinterpretować „jazdy stalingradzkiej” – kim jest Sardine, co symbolizuje? Kim jest karzeł grający w nardy? Jaką rolę w książce pełni perwersja Auego i jej kulminacja w rozdziale Aria?. Co oznacza wizja Hitlera ubranego w szaty rabina?
Wiem na pewno, że wrócę do niej, na razie spróbuję wyciągnąć z niej więcej wracając do wybranych fragmentów. A powieść – wielka.
Tytuł: Łaskawe
Tytuł oryginału: Les Bienveillantes
Autor: Jonathan Littell
Tłumaczenie: Magdalena Kamińska-Maurugeon
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Data premiery: październik 2008
Liczba stron: 1040
ISBN: 9788308042458
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz