Playlista prosto z piekła
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
„Colorado Train” francuskiego scenarzysty i rysownika Alexa W. Inkera, to na pierwszy rzut oka „coś, co już było niejeden raz”. Ale tak właściwie, co z tego? Zwłaszcza, że podane jest to w ciekawej, intrygującej formie. A o to przecież chodzi w popkulturze z ograniczoną ilością wzorców – rekultywowanych i rekombinowanych wciąż i wciąż na nowo.
Co czytamy? Komiksową wersję nieznanej w Polsce powieści Thibaulta Vermota. Co rekultywujemy? Ano kilka rzeczy. Jest połowa lat dziewięćdziesiątych. Jesteśmy w małym, prowincjonalnym, górniczym miasteczku w Kolorado, dookoła którego rozciągają się opuszczone sztolnie i z rzadka używane sieci torów kolejowych. Głównymi bohaterami są nastolatki jeżdżące na deskorolkach, słuchający rockowej, punkowej i grunge’owej muzyki prosto z walkmanów, uciekający przed przemocą we własnych rodzinach, prześladowaniami w szkole, beznadzieją, brakiem perspektyw oraz szukający jakiejś własnej tożsamości i przynależności – a może też miłości i zrozumienia. Pewnego dnia znika ich szkolny oprawca, który po jakimś czasie znaleziony zostaje na odludzi – ale nie w całości. Dzieciaki lubią opowiadać sobie legendy o przerażającym Wendigo – czy to mityczna istota rozszarpała chłopaka? Nasi bohaterowie postanawiają sami rozwikłać tę zagadkę.
Alex W. Inker odwołuje się mocno do nostalgii czytelnika – trudno nie zauważyć, że to pokolenie rówieśników bohaterów komiksu, czyli ludzie urodzeni na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, są tu faworyzowani. Każdy rozdział otwiera tytuł piosenki – jednej z wielu jakie znaleźlibyśmy na kasetach pochowanych w kieszeniach luźnych dresów bohaterów komiksu (albo i naszych własnych ćwierć wieku temu). Jest kilka oczywistych kawałków (granych przez Korn, Metallicę, Aerosmith, Alice in Chains czy Green Day) ale przede wszystkim są te mniej znane (Nofx, Melvins, Toadies, Deftones, Sonic Youth, Mudhoney) – wszystkie jednakowo płynęły przewodami do słuchawek dzielonych między dwóch słuchaczy, co dawało ucieczkę od rzeczywistości i zacieśniało więzi. Co dziwne – a może i nie – nie ma żadnej wzmianki o Nirvanie poza plakatem wiszącym w pokoju jednej z bohaterek.
A rzeczywistość „Colorado Train” jest koszmarna. To nie jest miasteczko z „Coś zabija dzieciaki”, „To”, „Royal City” a już na pewno nie to kolorowe ze „Stranger Things”. Nikt tu nie gra w „Dungeons & Dragons” dla zabicia czasu – tu wszyscy chcą, aby czas płynął jak najwolniej i odsunął konieczność powrotu do domu, gdzie czeka pijany, wyżywający się fizycznie ojciec, albo do szkoły, gdzie czekają prześladowcy. Jeden z bohaterów komiksu, uzależniony od cracku Durham, zaprasza resztę paczki do innego świata, symbolicznie pod most, gdzie niby żyją trolle, a tak naprawdę bezdomni, pijacy, złodzieje i narkomani. Dla nas cały ten komiks jest takim trochę innym światem – śmiem twierdzić, że dla większości czytelników na świecie, bo jednak zgryzota, krzywda, mrok i tragedia, czyli niezmienne elementy życia bohaterów, budują poznawczy dystans przez swoją karykaturalność. Co nie znaczy, że tak potworne miejsce jak miasteczko z komiksu nie mogłoby zaistnieć.
Czy to horror? Nie. Raczej dramat psychologiczny, mówiący o tym, że nawet w obliczu skrajnej niedoli i beznadziei można cieszyć się życiem – przynajmniej tymi maleńkimi skrawkami, znajdowanymi między jednym życiowym ciosem a drugim. Dzieciaki mają swoje marzenia, które mogą wydawać się śmieszne i naiwne – ale są ich, własne. Popkultura nieraz już zajmowała się nastoletnimi outsiderami, którym rzeczywistość zgotowała piekło – w komiksie Inkera jest ono wyjątkowo mroczne. Wrażenie potęgowane jest dodatkowo przez specyficzną grafikę – przypominającą nieco to, co zrobił Jeff Lemire we wspomnianym „Royal City”, ale na czarno-biało. Wszystko jest brudne, zgniłe, zepsute, mroczne, zimne, odpychające i śmierdzi tanim alkoholem. Jakże wyjątkowo mocno grafika podkreśla i uzupełnia wydźwięk komiksu – pod tym względem mało który komiks można porównać z „Colorado Train”.
Współcześni „czterdziestolatkowie plus” wyniosą z tego komiksu najwięcej. Ale powinni przeczytać go wszyscy, pod warunkiem, że mają – no, powiedzmy – więcej niż szesnaście lat. Oto kolejny komiks od wydawnictwa Lost in Time, który będzie kandydował do tytułu „Komiksu Roku 2023” – zdecydowanie.
Tytuł: Colorado Train
Scenariusz: Alex W. Inker
Rysunki: Alex W. Inker
Tłumaczenie: Marta Duda-Gryc
Tytuł oryginału: Colorado Train
Wydawnictwo: Lost in Time
Wydawca oryginału: Sarbacane
Data wydania: marzec 2023
Liczba stron: 232
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Format: 170 x 210
Wydanie: I
ISBN: 9788367270298
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz