Powrót do domu
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Dziewiąty tom „Punishera MAX” od Egmontu zawiera drugą połowę dwudziestodwuodcinkowej serii o tym samym tytule. Wychodziła ona za oceanem w latach 2010-2012 – scenariusze pisał autor niesamowitego „Skalpu”, czyli Jason Aaron a za rysunki odpowiadał Steve Dillon. Oto Frank Castle, który najlepsze lata ma już dawno za sobą – teraz cierpi na słabości starego już ciała i męki dręczonego zbyt długo umysłu.
Pamiętamy tom ósmy. Władzę nad przestępczym światem Nowego Jorku objął Kingpin (realia „Punishera MAX” nie mają nic wspólnego z regularnym uniwersum Marvela, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby uznać, że „Ważniak” zrobił to dopiero teraz, gdy Punisher jest po sześćdziesiątce), który postanowił raz na zawsze usunąć zagrożenie ze strony Pogromcy. Bullseye, etatowy przeciwnik Daredevila, okazał się tym łotrem, któremu udało się złamać Punishera, dotrzeć do jego mrocznego wnętrza i wystawić na światło dzienne wszystkie koszmarne i wypierane tajemnice. Pogromca ledwo przeżył – połamany, poharatany, na granicy życia i śmierci, trafia w końcu tam, gdzie czeka na niego tysiąc drani pragnących odebrać mu życie – do więzienia na Wyspie Rykera.
Jason Aaron prowadzi narrację dwutorowo. Jeden wątek dotyczy samego pobytu Franka w więzieniu i nieustannemu zagrożeniu – w każdej chwili może pojawić się ktoś na tyle odważny, kto wpakuje mu kosę pod żebro. Drugi wątek to wspomnienia – Wietnam, powrót do domu i życie u boku rodziny, która z każdym dniem widzi w nim coraz bardziej obcego i przerażającego człowieka. Mamy tu do czynienia z bezpośrednią kontynuacją wizji Gartha Ennisa – „Punisher” narodził się w Wietnamie (patrz siódmy „Punisher MAX”), w dżungli zalanej krwią i usłanej stosami trupów. Frank nie boi się wojny – wręcz przeciwnie, jest jej ucieleśnieniem. Boi się domu, żony, dzieci, bliskości, normalnej, spokojnej egzystencji. Takie życie jest dla niego piekłem i więzieniem.
Gdy zaczyna się druga połowa dziewiątego tomu, a akcja przenosi się już poza więzienne mury, prosto w okolice wieży z kości słoniowej Wilsona Fiska, mamy wrażenie, że stoi oto przed nami finalna wersja Franka Castle’a. Taka, którą cegiełka po cegiełce budował Garth Ennis a za wykończenie wziął się Jason Aaron. Ostatnie odcinki to opowieść naprawdę mocna i intensywna – pojawia się Elektra w roli ochroniarza Kingpina, jego żona postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, nowojorska policja ściga Pogromcę, a on sam stacza się po równi pochyłej. Stary, zaszczuty, zmęczony i ledwo żywy wraca w końcu do domu – dosłownie i symbolicznie. Rozlicza się sam ze sobą, ze swoją przeszłością i całym życiem. Co dała jego trzydziestoletnia krucjata, skoro kończy się na tym, że ktoś taki jak Kingpin włada całą przestępczością na Wschodnim Wybrzeżu? Czy Punisher zmienił świat, skoro handel prochami nadal kwitnie, morderstw i gwałtów jest tyle samo a korupcja ciągle istnieje? Pogromca okazuje się ostatecznie piekielnym Syzyfem, który walczy bardziej dla samego siebie, dla własnej żądzy wojny, a nie dla zbawienia świata. Aaron bardzo brutalnie traktuje mit „Punishera”, bardzo odważnie i być może nie w smak zagorzałym fanom.
Trzeba jednak wiedzieć, że run Aarona nie wpisuje się do końca w sztandarowe hasło inicjatywy „MAX”. Miały to być z założenia komiksy o skrajnie realistycznych, „nie-komiksowych” fabułach – takie pokazujące, co by było, gdyby bohaterowie (w tym przypadku Punisher) istnieli naprawdę. Ennis trzymał się tych zasad, choć czasem dryfował w nieco mniej wiarygodne rejony – patrz: chociażby Barrakuda. Aaron ani myśli się ich trzymać – jest lekko absurdalnie, „komiksowo”, z dużą dozą umownych rozwiązań fabularnych (najbardziej ewidentnym jest tutaj Kingpin w białym stroju, zamknięty w swoim Isengardzie jak Saruman Biały, z laską o kryształowej gałce w ręku). Aaron daje temu wyraz chyba najmocniej poprzez wprowadzenie takiej właśnie trójcy oponentów Punishera – Kingpin władca Nowego Jorku, Bullseye niemal zabijający bohatera i Elektra, bezwzględna, psychopatyczna asystentka Wilsona Fiska. Usuńmy Punishera, podstawmy Diabła z Hells Kitchen i co otrzymamy? No właśnie – „Daredevila” Franka Millera, z którym scenarzysta prowadzi naprawdę rozbrajającą grę. No bo jak inaczej nazwać scenę, w której Bullseye leży całkowicie sparaliżowany w szpitalnym łóżku i odwiedza go jego niedawny przeciwnik, który kipi rządzą zemsty i trzyma pistolet w ręku? Aaron cytuje Millera znakomicie.
Dla porządku wspomnijmy jeszcze o krótkiej opowieści zamieszczonej na samym końcu – „Punisher MAX. X-Mas Special” z 2009 roku. Pogromca znowu toczy krwawe porachunki z włoskimi gangsterami – tym razem podczas Bożego Narodzenia. Średnia rzecz, przeciętnie narysowana, może nieco lepiej napisana – autorem jest Aaron, więc dlatego się to tu znalazło. Ale specjalnej uwagi nie będę temu poświęcał. Dziewiąty tom „Punishera MAX” kończy opowieść Jasona Aarona i Steve’a Dillona. Przed nami jeszcze jeden, ostatni tom cyklu – choć to nie koniec „Punishera” w Egmoncie.
Tytuł: Punisher MAX. Tom 9
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Steve Dillon, Roland Boschi
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Punisher MAX (2010), #2-22
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics (MAX Comics)
Data wydania: październik 2020
Liczba stron: 292
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 978832819683
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz