wtorek, 5 listopada 2019

Wtorek przed ekranem #24

Mad Max: Na drodze gniewu (2015)



Artykuł „Nie jedziesz, nie żyjesz” ukazał się pierwotnie w „Nowej Fantastyce” 5/2019.


Co to za wspaniały dzień!


Pomiędzy „Pod kopułą gromu” a „Na drodze gniewu” upłynęło dokładnie trzydzieści lat. Plan nakręcenia czwartej części powstał już w latach osiemdziesiątych, ale z powodów finansowych odłożono go do szuflady na wiele lat, aż do czasów, kiedy to Mel Gibson, z najróżniejszych powodów, nie mógł już być Szalonym Maxem. W 2009 roku potwierdzono ostatecznie, że zdjęcia do nowego filmu ruszą w 2011 roku w Australii, a potem na pustyniach Namibii. Studio Warner Brothers wyłożyło sto pięćdziesiąt milionów dolarów i dało całkowitą wolność twórczą Millerowi. Ze scenariuszem tylko w postaci storyboardów, z minimalnym udziałem CGI i innych komputerowych retuszy, powstał jeden z najlepszych filmów akcji ostatnich lat – „Mad Max: Fury Road”. George Miller chciał jak najbardziej wiarygodnie i realistycznie pokazać świat po zagładzie oraz osadzić go mocno na ziemi – efekt okazał się piorunujący. 15 maja 2015 roku sala kinowa w Cannes, podczas projekcji filmu poza konkursem głównym, rozbrzmiewała co chwila brawami.



W rolę mężczyzny, nazywającego siebie „Maxem”, wcielił się Tom Hardy. Fani do dziś spierają się, czy to ten sam Max, którego grał Mel Gibson, czy tylko ktoś, kto przejął jego imię (na przykład mały chłopiec, który zaprzyjaźnił się z Maxem w „Wojowniku szos”) i kiedy właściwie dzieje się akcja filmu. Max wpada w ręce Wojennych Chłopców, fanatycznych wojowników, służących Wiecznemu Joe, który żyje ze swoją armią w górskiej warowni zwanej Cytadelą. W świecie umierającym z pragnienia woda jest skarbem, toteż Joe, lejący co pewien czas ze szczytów Cytadeli wodę na spragnione i zezwierzęcone społeczeństwo, staje się tu swego rodzaju bogiem. Max jako uniwersalny dawca zostaje sprowadzony do roli „worka krwi”, z którego korzysta jeden z wojowników o imieniu Nux. Wojenni Chłopcy ruszają w pościg za Imperatorką Furiosą (Charlize Theron), która potajemnie wywiozła z Cytadeli piątkę dziewczyn-reproduktorek, matek dla przyszłego potomstwa Joe. Nux też chce wziąć udział w pościgu, ponieważ dla Chłopców, umierających (tak jak większość ludzi świata przyszłości) na rozmaite nowotwory, śmierć podczas pościgu samochodowego jest drogą do innego, lepszego życia. Trafiają wówczas do Valhalli, gdzie po wsze czasy mogą jeździć „lśniący i chromowani”. Worek krwi, przywiązany do samochodu, sposobem znanym z „Wojownika szos”, mimowolnie rusza wraz z Nuxem w pościg.


Cała fabuła czwartej części „Mad Maxa” to jedna wielka gonitwa. Pędzimy w oszałamiającym tempie „tam” a następnie „z powrotem” – cały czas z hukiem eksplozji i wizgiem metalu w tle. Doświadczenie wprost ekstatyczne, którego siła tkwi głównie w tym, że ograniczono mocno komputerowe efekty specjalne – George Miller wskazał sceny w burzy piaskowej jako te jedyne, przy których udział CGI musiał być naprawdę duży. Sami aktorzy mówią, że to, co oglądamy na ekranie odbyło się naprawdę, oni pędzili wraz z kamerzystami i całym personelem po południowoafrykańskich pustkowiach przez niemal całą drugą połowę 2012 roku. 

Wizja przyszłości z ostatniego filmu Millera jest chyba najbardziej ponura z wszystkich. Idealnie podsumowują ją trzy sentencje pozostawione przez uciekinierki na ścianach więzienia. „Nasze dzieci nie będą wojownikami”, „Kto zabił świat?” i „Nie jesteśmy rzeczami” – „cywilizacja”, jaką zbudował Wieczny Joe, opiera się na całkowitej dehumanizacji jednostek. Resztki optymizmu z „Pod kopułą gromu” wyparowały – świat jest suchy, martwy, zamordowany. Wszyscy ludzie to nic nie znaczący motłoch, który pełni rolę otępiałych wyznawców, żywych inkubatorów i zindoktrynowanych, bezrefleksyjnie oddanych swemu władcy, wojowników. Ten świat nie ma przyszłości, a jedyną jej namiastką jest samooszustwo, polegające na rozciąganiu w przód teraźniejszości – jednym z przykładów jest mityczna Valhalla, do której „w ten wspaniały dzień” tak ochoczo pędzi Nux. Ruch oznacza dla niego życie wieczne. 



Bunt Furiosy daje nadzieję, że ludzkość ma szansę się podnieść – być może dowiemy się kiedyś czy nadzieja ta była zasadna. W końcu reżyser twierdzi, że ma gotowe scenariusze na dwie kolejne produkcje. Filmy George’a Millera o człowieku, który walczy o przeżycie w umierającym świecie, pachnącym krwią i spalinami, na zawsze zapisały się w historii kina. Max, samotny rewolwerowiec, niezniszczalna maszyna, człowiek bez imienia, prześladowany „zarówno przez żywych jak i martwych”, już na zawsze będzie jeździł swoim Interceptorem V8 po masowej wyobraźni konsumentów popkultury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz