Artykuł należy do cyklu „XX lat Biblioteki grozy wydawnictwa C&T”. Odcinek trzydziesty pierwszy.
Taki właśnie tytuł, oddający bardzo trafnie charakter powieści, ma jeden z rozdziałów „Trojga szalbierzy”. Nie „trzech” – to bardzo ważne rozróżnienie i chwała tłumaczowi za odpowiedni odczyt oryginalnego „The Three Impostors”. W książce mamy do czynienia z tak zwaną „fabułą epizodyczną”, czyli z oddzielnymi historiami, mogącymi stanowić tak naprawdę samodzielne opowiadania i nie podlegającymi żadnej hierarchii ważności. Wątki te połączone są bardzo luźno tajemnicą złotej monety z początków Cesarstwa Rzymskiego i zagadkową postacią „młodzieńca w okularach”, pojawiającego się co chwilę w życiu dwóch głównych bohaterów.
„Troje szalbierzy” opublikowano pięć lat przed końcem dziewiętnastego stulecia, w roku głośnego procesu Oscara Wilde’a. Drastyczne sceny, umieszczone przez Artura Machena, stały się solą w oku wydawcy, który obawiał się publicznego skandalu. Próbował on wpłynąć na autora i namówić go do ugrzecznienia powieści – całe szczęście, że do tego nie doszło. Historia, która przytrafiła się Dysonowi (którego znamy już z kilku opowiadań zamieszczonych w „Innych światach”) oraz jego przyjacielowi Phillipsowi jest naprawdę niesamowita, a makabra jest jednym z jej najważniejszych elementów.
Dyson i Phillips to dwaj kompani, nie do końca zadowoleni z siebie literaci i zawzięci dyskutanci. Pierwszy widzi w literaturze źródło eskapizmu, fantazji i tak odczytuje jej podstawowe zadanie. Drugi to twardy pragmatyk, powątpiewający w sens umieszczania w fabułach jakichkolwiek niewytłumaczalnych zdroworozsądkowo zjawisk. Obaj są niezwykle bacznymi obserwatorami rzeczywistości i jej „detektywami”. Dyson-Sherlock i Phillips-Watson są zafascynowani samym faktem możliwości zgłębiania tajemnic tejże rzeczywistości, każde wydarzenie jest dla nich źródłem ekscytacji i wprost materiałem na opowiadanie. Nic dziwnego, bowiem to, co im się przydarza jest jakby wyjęte z popularnych w dziewiętnastym wieku „powieści groszowych”, a w dodatku wynika z niewiarygodnych zbiegów okoliczności.
Po dość dziwnym i mało zrozumiałym początku, w którym pojawia się trójka podejrzanych postaci, poznajemy rzeczonych „detektywów”. Dyson wszedł w posiadanie starożytnej złotej monety, która wypadła uciekającemu typowi w okularach. Od tej pory, zarówno on jak i Phillips zaczynają spotykać co jakiś czas podejrzanych ludzi, którzy ni z tego, ni z owego raczą ich wstrząsającymi historiami ze swojego życia. Opowiadacze pojawiają się nagle – jakby materializują się na ławce obok, wychodzą zza węgła, podbiegają z drugiej strony ulicy i bardzo, bardzo chcą coś opowiedzieć. I to są (do czasu) tak naprawdę jedyne przygody naszych bohaterów. Przeżywają je oni niejako „z drugiej ręki”, przefiltrowane, przekształcone przez zawodną pamięć i percepcję zdających relację, a nawet obarczone pewnym prawdopodobieństwem tego, że są całkowicie zmyślone. Panowie, szczególnie wyczuleni na wszelkiego rodzaju „narracje”, ochoczo słuchają tych budzących grozę przekazów, nie przykładając tak naprawdę żadnej wagi do tego, czy są one prawdziwe czy nie. My robimy to razem z nimi, stojąc jeszcze piętro wyżej w piramidzie przekształceń, pewni fałszu doświadczanej relacji, ale jednocześnie zafascynowani nie mniej niż Dyson i Phillips.
Co to za historie? Dwie z nich, czyli „Opowieść o czarnej pieczęci” oraz „Opowieść o białym proszku” istniały już wcześniej i zostały po prostu wplecione w fabułę „Trojga szalbierzy”. Howard Phillips Lovecraft, podczas omawiania tego utworu w swoim słynnym eseju „Nadprzyrodzona groza w literaturze”, wspomina tylko o tych dwóch opowiadaniach. Nic dziwnego, są to bowiem teksty Lovecrafta, których Lovecraft nie napisał i wyprzedziły go o trzydzieści lat. Rolę tajemniczych przybyszów spoza czasu i nieskończonych kosmicznych otchłani przejmuje tutaj mityczny mały lud, pochodzący z walijskich podań. Nie są to bynajmniej kolorowe wróżki, czy pokojowe elfy – ale prawdziwie przerażające, niosące śmierć istoty. Pozostałe historie są krótsze – mamy tu raport z wizyty u kolekcjonera średniowiecznych narzędzi tortur; rzecz o znudzonym Angliku wplątującym się w niesamowitą kabałę gdzieś na odludziu Stanów Zjednoczonych; czy w końcu zwierzenia młodego człowieka (w okularach), porzucającego swą miłość do książek na rzecz odkrywania bezbożnych i niosących bezgraniczną rozkosz tajemnic życia, w które wprowadza go pewien enigmatyczny, dystyngowany, starszy pan. Ta, ujęta w formie pamiętnika (przypadkowo znalezionego przez Dysona – a jakże), rozpaczliwa spowiedź młodzieńca przywołuje historię samego Doriana Graya i jego „nauczyciela” lorda Henryka Wottona, spisaną przez wspomnianego już Oscara Wilde’a, pięć lat przed ukazaniem się „Trojga szalbierzy”.
Relacja „Artur Machen – czytelnik” okazuje się rozwinięciem i uogólnieniem relacji „zagadkowi opowiadacze – Dyson/Phillips”. To bardzo sprytny zabieg autora, który przy pobieżnym czytaniu może zostać niezauważony, a według mnie stanowi sedno utworu. Jest on bowiem opowieścią o opowieściach, narracjach i samej literaturze. Czytelnicy to „detektywi rzeczywistości”, Machen to szalbierz, który w tekście występuje jako trójca – co odnotowujemy od razu, jeśli tylko czytamy uważnie. To rzecz o roli jaką pełnią opowieści w życiu każdego człowieka oraz jaką, być może, powinny pełnić. Pragmatyzm czy fantazja? Sposób na zabicie nudy czy czerpanie nauki? Co najważniejsze – styl, forma czy treść?
„Troje szalbierzy” należy czytać z uwagą i dokładnie. Wyobraźnia potrafi być prawdziwie upiększająca. Konia z rzędem temu, kto po przeczytaniu ostatniego zdania książki nie wróci od razu do początku i nie odczyta ponownie pierwszego rozdziału.
Tytuł: Troje szalbierzy
Tytuł oryginalny: The Three Impostors
Autor: Arthur Machen
Tłumaczenie: Tomasz S. Gałązka
Wydawca: C&T
Data wydania: luty 2018
Rok wydania oryginału: 1895
Liczba stron:
ISBN: 9788374703611
Zaciekawiłeś mnie Marcin, choć już Paweł Mateja bardzo zachwalał tę książkę... Będę miał spory ból głowy za co się wpierw chwycić.. Niedługo odbiorę paczkę z księgarni, gdzie oprócz Machena jest jeszcze kilka książek z Biblioteki Grozy no i Grabiński z Vespera...
OdpowiedzUsuńWracając do Machena, długo musieliśmy czekać na kolejną jego pozycje w BG, przyznam że obok Blackwooda, HPL, MR Jamesa, mało który tomik zrobił na mnie tak spore wrażenie jak "Inne światy" Machena...
Z recenzji wynika, że "Troje szalbierzy" to oryginalnie skonstruowana książka, taka trochę powieść/opowiadania Ciekaw jestem jak podejdzie...
Grot
"Troje szalbierzy" to wysoka półka. Trzeba znać, jeśli się lubi klasyczną grozę. I trzeba czytać uważnie, podobnie jak "Inne światy".
UsuńGRABIŃSKI z Vespera- porażka! Zupełna. Nie wiem na jakich tekstach bazowało wydawnictwo i skąd je wzięli, (gdyby było to tłumaczenie z innego języka, powiedziałbym: beznadziejne i niedokładne) jednak faktem jest, że opowiadania są mówiąc brzydko "niedorobione", najgorsze wydanie Grabińskiego jakie znam, "poziomem" dorównujące żałosnym zupełnie pzekładom Lovecrafta z Wydawnictwa Zysk. Natomiast polecam Grabińskiego w świetnym wydaniu "Demon ruchu i inne opowiadania"... Wydawnictwa Zysk! Tak, zrobili świetne wydanie i czyta się wspaniale, w porównaniu z Vesper... nie ma porównania. Zresztą sam sprawdź. Pozdrawiam. Wojciech.
OdpowiedzUsuń