wtorek, 3 kwietnia 2018

100 naboi Tom pierwszy

Zemsta wcale nie smakuje

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.


„100 naboi” to jeden z moich ulubionych komiksów. Piętnaście lat temu zaczytywałem się egzemplarzami pożyczonymi od kumpla. Przerabiałem to po kilka razy, zachwycony rysunkami i fabułą. Teraz, gdy Egmont wydał pierwszy tom zbiorczej edycji, przyszedł czas na weryfikację. I po przeczytaniu tej ponad 450-stronicowej cegły nadal uznaję „100 naboi” za rzecz genialną. To czysta esencja tego, czym komiks jest i powinien być, wzorcowy przykład tego medium.

Wyobraź sobie, że spotkała cię w życiu wielka krzywda i niesprawiedliwość. Lądujesz niesłusznie w więzieniu, ktoś zabija ci bliską, ukochaną osobę, twoje życie zostaje zniszczone. Musisz je budować na nowo, musisz żyć, choć nie widzisz już celu. I wtedy spotykasz pewnego starszego jegomościa z tajemniczym neseserem. Facet mówi ci, że w tej walizce są dowody obciążające winnego twojej tragedii, pistolet i sto naboi. Możesz sam wymierzyć sprawiedliwość. Pociski są nie do namierzenia. Policja, nawet jeśli przyłapie cię na gorącym uczynku, otrzyma dziwny telefon i błyskawicznie wyjdziesz na wolność. Ślady twojego aresztowania zostaną nieodwracalnie usunięte.

Tak mniej więcej rysuje się fabuła każdego odcinka „100 naboi”. Wszystkie części połączone są jednym, na razie bardzo niejasnym, wątkiem – tajemniczy agent Graves rozdający walizki z bronią, bliżej nieokreślona organizacja nazywana Firmą, a w tle krystalizuje się powoli tak zwany „większy obraz”. Autorzy zabierają nas do podejrzanych dzielnic amerykańskich metropolii, do środowiska nizin społecznych, gdzie na co dzień mamy przemoc policji, porachunki gangów a wieczorem można dostać kosę pod żebro. „100 naboi” przypomina mi nieco serialowe arcydzieło, jakim było „Prawo ulicy”, choć pozbawione jest oczywiście tego gigantycznego ciężaru problematyki społeczno-obyczajowej. Świat komiksu to odrapane osiedlowe boiska do koszykówki; ciemne zaułki spowite zapachem marihuany; przepełnione place zabaw, gdzie dzieci wychowują dzieci; obskurne knajpy, z których z hukiem wylatuje co kilka minut jakiś pijak; bary ze striptizem, pełne nieszczęśliwych ludzi, uciekających od codzienności; posterunki policji, w których nie ma już miejsc w areszcie; rogi ulic pełne prostytutek, drobnych oszustów, hazardzistów, handlarzy narkotyków i skorumpowanych glin. To w końcu tanie mieszkania, w których nie znajdziemy szuflady bez spluwy w środku.


W tych sceneriach spotykamy ludzi próbujących wiązać koniec z końcem. Niektórzy tyrają na trzy zmiany, inni piją lub ćpają, żeby zapomnieć o przeszłości i teraźniejszości. Inni stają się przestępcami. Są to ludzie bardzo młodzi, zazwyczaj przed dwudziestką, którzy z racji tego, że starsze pokolenie w większości siedzi za kratami, mogą wybić się w przestępczym światku swojej dzielnicy. Mało która osiemnastoletnia dziewczyna nie ma dziecka, mało która potrafi zadbać o jego wychowanie. Ojcowie tych maluchów o nich zapomnieli albo zobaczą się z nimi za kilkanaście lat, po wyjściu z paki. Albo już nigdy, bo leżą sześć stóp pod ziemią. Te wszystkie pojedyncze historie poharatanych przez życie bohaterów już w pierwszym tomie zaczynają się ładnie zazębiać i uzupełniać, choć jeszcze bardzo nieśmiało.

Agent Graves niczego nie nakazuje, do niczego nie zmusza. Pokazuje prawdę i daje możliwość wyboru, której wcześniej nikt nie miał. Nagle pojawia się szansa na zaspokojenie pragnienia zemsty, odpłacenia tym, którzy wyrządzili zło. Mogłoby się wydawać, że oferta Gravesa to wielki dar. Tylko czy aby na pewno? A może to przekleństwo? Czym okazuje się pragnienie zemsty, jeśli uda się je zlikwidować odpowiednią sumą pieniędzy? Fałszem? Skoro zemsta nie smakuje ani na ciepło, ani na zimno, to jaki jest jej sens, jaka wartość? Dzieło Briana Azzarella i Eduarda Rissa nie jest prostym komiksem o szukaniu zemsty. Tu chodzi przede wszystkim o odpowiedź na pytanie: jak daleko jesteśmy się w stanie posunąć, żeby naprawić w coś swoim życiu. Coś, co zżera nas żywcem. I czy będąc niemal wszechwładnym, ze swoją własną, skrzywioną bólem wizją moralności, skorzystamy z boskiej mocy. Prawda i sprawiedliwość w świecie Azzarella są całkowicie subiektywne. Dodatkowo nie mają nic wspólnego z amerykańskim stylem życia, bowiem jego podstawy stoją na zupełnie innych fundamentach.


Treść, którą Brian Azzarello zawarł w komiksie, to jedno. Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na niesamowitą pracę Eduarda Rissa. Są to kadry doskonale rozplanowane, mocno filmowe w swojej strukturze, o bardzo charakterystycznym sposobie przedstawiania postaci. Risso stosuje często jeden zabieg, który szczególnie przypadł mi do gustu. Otóż, mamy dialog rozciągnięty na jedną lub dwie strony. Jednak w pewnym momencie tracimy z oczu rozmawiających (ale nadal czytamy, o czym mówią) i obserwujemy to, co dzieje się obok – na ulicy, w innym pomieszczeniu, kilka metrów dalej. Dwa razy złapałem się na tym, że straciłem wątek, bo to, co widziałem na rysunkach, zainteresowało mnie bardziej niż treść rozmowy. Trzeba było czytać jeszcze raz. A rysunki Rissa są perfekcyjne, można długo zatrzymywać się na każdej stronie tylko dla podziwiania jego pracy. Wiele z nich to małe arcydzieła.

Seria „100 naboi” to sto odcinków. W tomie numer jeden znajdziemy dziewiętnaście pierwszych. Przed nami jeszcze cztery grube cegły. Jeśli ktoś zastanawia się, w jaki komiks zainwestować w tym roku, to ten będzie zdecydowanie jednym z najlepszych wyborów. 


Tytuł: 100 naboi Tom 1
Seria: 100 naboi
Tom: 1
Scenariusz: Brian Azzarello
Rysunki: Eduardo Risso
Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
Tytuł oryginału: 100 Bullets Book One (październik 2014)
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Vertigo
Data wydania: luty 2018
Liczba stron: 456
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328126503

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz