Na kres świata
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Literacka konwencja „New Weird”, która wręcz eksplodowała przed ćwierćwieczem, ma – jak już kiedyś wspominałem – kilku flagowych przedstawicieli. Jednym z najważniejszych jest, rzecz jasna, China Mieville. Dziś czytamy jego „Bliznę”, drugą powieść ze świata Bas-Lag – uniwersum nadmiaru, nieokiełznanego potencjału i fantazji. Popłyniemy na Wezbrane Morze, daleko od stałego lądu. Ba, ostatecznie popłyniemy do samej krawędzi rzeczywistości.
Gigantyczne Nowe Crobuzon, literackie miasto-moloch, powstałe wraz z kilkoma innymi (patrz chociażby Ambergris) w czasach New Weird, było miejscem akcji znakomitego „Dworca Perdido”. Zagrożenie ze strony przerażających istot przypominających gigantyczne ćmy zostało zażegnane, ale reperkusje tych wydarzeń nadal trwają. Szczególnie mocno doświadczyła ich główna bohaterka „Blizny”, Bellis Coldwine. Jest to kobieta w średnim wieku, przyjaciółka Isaaca Dan der Grimnebulina z „Dworca Perdido”, lingwistka znająca jako jedna z niewielu język „wysokiego kettai”. Bellis, zmuszona do ucieczki z Nowego Crobuzon, dołącza do załogi „Terpsychorii”. Jest to wielki statek więzienny, wyładowanego po brzegi skazanymi na zsyłkę „prze-tworzonymi”. Zmierza on do zamorskiej kolonii Nova Esperium (taki trochę odpowiednik Australii w świecie Bas-Lag). „Terpsychoria” zostaje niestety uprowadzona przez „Armadę”, gargantuiczne miasto na wodzie, zbudowane z setek statków, łodzi i okrętów połączonych ze sobą w jeden „miejski” organizm.
Bellis wpada w pułapkę bez wyjścia, a wraz z nią inni pasażerowie porwanego statku. Dla prze-tworzonych, którzy zostali nagle uwolnieni i wcieleni do społeczeństwa Armady, sytuacja nie jest aż tak dramatyczna. Niejaki Tanner Sack, człowiek z wszczepionymi za karę mackami, jest wręcz zachwycony nowymi możliwościami, jakie znajduje w morskim mieście. Jeden z innych pasażerów, przedstawiający się jako Silas Fennec, wchodzi szybko w komitywę z Bellis i razem kombinują, jakby tu uciec z pływającego miasta. A pokładowa wieść niesie, że tajna komórka naukowców, na zlecenie przywódców najsilniejszej frakcji Armady, snuje plany przywołania największej istoty, jaka kiedykolwiek pływała w oceanach Bas-Lag. Aby to zrobić potrzebują jednak pomocy zdziwaczałego naukowca żyjącego gdzieś na wyspie ludzi-moskitów i… Bellis, jedynej osoby, która będzie potrafiła się z nim dogadać. A to dopiero mały fragment całości, niewielka część zależności fabularnych i wstęp do jakże rozbuchanej i złożonej narracji „Blizny”.
China Mieville powiedział w jednym z wywiadów, że jego fantastyka z założenia ma stać w opozycji do Tolkiena. Skoro ten tworzył światy quasi-feudalne z wiejskim, prowincjonalnym miejscem akcji, to Mieville stworzy świat wysoko zurbanizowany i kapitalistyczny. Skoro u Tolkiena cechy charakteru i usposobienia mocno związane były z rasą, to u Mieville’a takich różnic nie będzie – khepri, vodyanoi i cała masa innych istot „Dworca Perdido” są wewnętrznie po prostu ludźmi, choć z zewnątrz nikt by ich o to nie podejrzewał. Te anty-tolkienowskie założenia, tak wyraźnie widoczne w pierwszej powieści, nadal możemy dostrzec w drugiej, choć akcenty położone są nieco inaczej. Mieville tworzy tu Armadę, „miasto” – kontrapunkt Nowego Crobuzon, choć zaskakująco podobne do niego na niektórych płaszczyznach. Armada (spójrzcie na mapę) ma mniej więcej milę kwadratową powierzchni i składa się z dziewięciu „okręgów” – Budy, Książkowice, Cieplarnia, Alozowice, Tobietwój, Pragnieniowice, Pamięcioimpulsownia, Czasy i oczywiście największe, najważniejsze i najsilniejsze Niszczukowody, dowodzone przez niejakich Kochanków. To właśnie oni zakulisowo rządzą Armadą, choć oficjalnie mamy tu do czynienia z niby-anarchizmem i „nieograniczoną wolnością wszystkich obywateli”. Pod względem multi-kulti Armada jest Nowym Crobuzon w pigułce. Podobnie jak jej lądowy, kilkaset razy większy odpowiednik, rządzona autokratycznie i pełna nierówności społecznych. China Mieville, jak na zaangażowanego politycznie lewicującego pisarza przystało, wskazuje nieskuteczność autokratycznego sposobu rządzenia, ale jednocześnie wady anarchizmu. To pierwsze Mieville zdecydowanie krytykuje a nad drugim ubolewa z ledwo słyszalnym westchnieniem w tle.
„Blizna” nadal jednak nie jest zdominowana przez światopogląd swego twórcy (na to przyjdzie pora w trzeciej powieści ze świata Bas-Lag). Podobnie jak „Dworzec Perdido” jest to w głównej mierze rozbuchana, nieokiełznana fantastyka i światotwórstwo. Tu akurat Mieville zgadza się z Tolkienem – najpierw musi być świat, geografia, polityka, historia, języki i dobrze zdefiniowane rasy a potem dopiero wydarzenia. Autor zaznaczał kilkukrotnie, że nie wymyślał ważnych elementów świata na poczekaniu – co wydaje się niezwykle ambitnym i trudnym zadaniem. Bo takich właśnie elementów, przeszarżowanych pomysłów i oryginalnych konceptów jest tu co niemiara. Ludzie-moskity, czyli zdominowani, spokojni mężczyźni i dominujące, oszalałe z głodu kobiety; Wielki Cromlech, legendarne miasto umarłych, gdzie śmierć stała się sposobem na życie; wampirza społeczność Armady pod wodzą potężnego Brucolaca i specyficzny „podatek posoczny”; plaża maszyn; hydrosztolnia, czyli bezdenna głębia oceaniczna prowadząca do innego świata; artefakt zakrzywiający przestrzeń; rasa eterycznych „grindylow”; niepokonany wojownik Uther Doul i jego Miecz Możliwości; awank-lewiatan; czy wreszcie tytułowa „blizna” (a raczej blizny) do której jeszcze wrócimy. Mieville przypomina tym samym swoje główne założenie literackie – fantastyka może mówić nie wprost o ważnych zagadnieniach społecznych, filozoficznych i historycznych, ale przede wszystkim powinna dostarczać rozrywki, fajnych potworów, oszałamiających krain i po prostu przyjemności z lektury.
A jego fantastyka napisana jest znakomicie. Długimi akapitami, opisami, wyjaśnieniami świata przedstawionego przy jednoczesnej, nieliniowej narracji z wielu pespektyw i potoczystym językiem. Idolami Mieville’a są M. John Harrison i Gene Wolfe (niniejszym oznajmiam, że są to również moi idole), bez których nurt „New Weird” by nie powstał. Oni pisali właśnie w ten sposób, że ważne elementy fabuły i klucze do jej poprawnej interpretacji rozsiewali po całej powieści Strzelby Czechowa wypalały później co chwila, choć mogły być niesłyszalne przez nieuważnych czytelników. Mieville nie jest tak radykalny – jeśli nie zauważysz jego niespodzianek podczas lektury to nic nie tracisz, ale jeśli je dostrzeżesz zyskasz wiele. „Blizna” pod tym względem bije „Dworzec Perdido” na głowę i warto skupić się na lekturze, aby nie zastanawiać się potem, czy czasami się czegoś nie przegapiło.
Ważny jest też sam tytuł powieści. Mieville mówi tak: „Blizny to nie rany. Są brzydkie i wyglądają paskudnie, ale są efektem leczenia. Owo leczenie nie polega na łagodzeniu i zapominaniu traum, lecz obrastaniu wokół nich nowymi pozytywnymi wartościami. Wszyscy jesteśmy sumą naszych ran i blizn. Z blizn rodzą się nowe możliwości”. Uther Doul, Brucolac, Tanner Sack, Szekel, Bellis, Kochankowie – wszyscy noszą blizny i nie mogą o nich zapomnieć. Ba, nie powinni – dzięki nim wzrastają. Tu nawet sam świat ma bliznę – ale o tym przekonacie się już podczas lektury.
Tytuł: Blizna
Autor: China Mieville
Tłumaczenie: Tomasz Biedroń
Tytuł oryginału: The Scar
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: styczeń 2006
Rok wydania oryginału: 2003
Liczba stron: 636
Wydanie: I
ISBN: 8372988994
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz