Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
Lanfeust, C’ixi i troll Hebius są nadal w opałach. Drugi zbiorczy tom „Lanfeusta w kosmosie” zawiera cztery kolejne i jednocześnie ostatnie części cyklu, który wyrzucił naszych bohaterów z planety Troy wprost w przestrzeń kosmiczną. W pierwszym tomie było szybko, kolorowo, rubasznie, a czasem trochę niemądrze i naiwnie. Jak jest teraz? Tak samo, tylko bardziej.
Pod koniec pierwszego tomu Lanfeust, dziwaczny latający stworek z gatunku Orgnobi o imieniu Shlimak oraz Dżinn, nowo poznana towarzyszka przygód, wylądowali w oczyszczalni wody na planecie Fatacelsji. To właśnie Fatacelsjusze, wysysacze planet, czyli międzygalaktyczni złodzieje wody okazują się największym zagrożeniem we wszechświecie. Lanfeust wraz z przyjaciółmi musi znaleźć sposób na powrót do swoich czasów, odległych o kilka tysięcy lat, gdzie czeka na niego ukochana C’ixi. Nie wie jeszcze, że troll Hebius został zaczarowany przez Thanosa i przeszedł na stronę wroga. Najpierw jednak trzeba wydostać się z łap przerażających kosmitów i dotrzeć na północ planety, gdzie żyją, przypominający naszych wikingów, Trellfy. Znają oni tajemnicę pewnej bakterii, zdolnej pokonać Księcia Dheluu, głównego antagonistę z pierwszego tomu, który oprócz tego, że chce przejąć władzę nad wszechświatem, skrywa przerażającą tajemnicę.
Osoby, które nie czytały pierwszego tomu, mogą sarkać na to, że zdradzam zbyt dużo z fabuły. Niepotrzebnie. Wydarzenia, lokacje, postacie, gonitwy, ucieczki, walki, zmiany frontów oraz bogowie z maszyn pojawiają się w tym komiksie co drugą stronę. To, co napisałem, jest tylko małą kroplą w zwariowanym, gigantycznym morzu fabularnych pomysłów. „Lanfeust w kosmosie” okazał się idealnym przykładem komiksu, w którym złożoność fabuły wydaje się całkowicie drugorzędna wobec walorów graficznych. Arleston i Tarquin prześcigają się w tworzeniu nowych, coraz to zabawniejszych i dziwacznych ras i lokacji, które potem szybko porzucają, kierując bohaterów w nowe, jeszcze bardziej zwariowane miejsca. Zwroty akcji następują tak szybko, że zanim ogarniemy i zastanowimy się nad jednym, to już nadchodzi nowy, wywracający wszystko do góry nogami. Za szybko, za dużo i za naiwnie, aby traktować ten komiks inaczej niż zbiór gagów i slapstickowych żartów, delikatnie połączonych pretekstową fabułą. Tylko że autorzy nigdy nie twierdzili, że chodzi o cokolwiek innego.
W pierwszym tomie biegaliśmy głównie po obcych planetach – więcej było fantasy niż science fiction. Science fiction traktowanego oczywiście jako zbiór popkulturowo rozpoznawalnych rekwizytów – nie chodzi tu o poważne, problemowe obszary tego gatunku. W tomie drugim ruszamy już zdecydowanie w przestrzeń międzyplanetarną – na statkach kosmicznych i poza nimi dzieje się o wiele więcej, niż w poprzednich epizodach. Didier Tarquin, to nadal, pod względem umiejętności, jeden z najlepszych rysowników, z jakimi spotkałem się w komiksach. Chciałbym zobaczyć „Lanfeusta w kosmosie” w formacie przynajmniej A3. Tarquin wypełnia kadry wprost przytłaczającą mnogością szczegółów – i nie jest to zarzut. Wszystko jest na swoim miejscu, dopracowane, idealnie wkomponowane w całość przekazu i często wzbogacające o pierwiastek komediowy. Zwróćcie uwagę na pewną kozę i kurę, które towarzyszą bohaterom od początku tego tomu. To prawdziwi mistrzowie drugiego planu, bez których nie wyobrażam sobie tego komiksu.
Życie Lanfeusta się mocno komplikuje. Zwłaszcza to uczuciowe – pewne wydarzenie, niezmiernie istotne fabularnie, stawia w nowym świetle jego relacje z C’ixi i zupełnie nową postacią, która pojawia się w tym związku. Mamy więcej Thanosa, którego charakter staje się czarniejszy niż Księcia Dheluu i z którego już nikt nie nabija się za plecami. Thanos jest naprawdę ZŁY, a poznać można to po tym, że gdy tylko wydaje mu się, że trzyma kogoś w szachu, wygłasza długi i złowieszczy monolog. C’ixi jest o wiele dojrzalsza (co nie dziwi, gdy uświadomimy sobie, dlaczego tak się dzieje), troll Hebius niezawodnie bawi do łez, a nowi bohaterowie, jak Shlimak, Dżinn, koza i kura dopełniają obraz. Ich angaż na statku wycieczkowym w roli obsługi pokładowej jest chyba jednym z najlepszych fragmentów całej opowieści.
Podobnie jak w poprzednich komiksach otrzymujemy olbrzymią dawkę specyficznego, lekko przekraczającego granice dobrego smaku, humoru. Pojawia się sporo żartów zahaczających o erotykę, które zawsze sprawdzały się bardzo dobrze, ale jest też kilka żenujących, przywodzących na myśl idiotyczne komedie, które „śmieszą” fekaliami i fontannami wymiotów. Nie zmienia to jednak faktu, że ośmioodcinkowa seria o eskapadzie Lanfeusta po galaktykach, odległych układach słonecznych i planetach jest w ogólnym rozrachunku bardzo dobrą rozrywką.
Tytuł: Lanfeust w kosmosie Tom 2
Scenariusz: Christophe „Scotch” Arleston
Rysunki: Didier Tarquin
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Tytuł oryginału: Lanfeust des Étoiles #5-8
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Editions Soleil
Data wydania: wrzesień 2018
Liczba stron: 216
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328135239
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz