czwartek, 31 sierpnia 2017

Kaznodzieja Tom pierwszy

Gdzie się chowasz, Boże?

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.

Egmont  wydał w tym roku w jednym albumie zbiorczym pierwszych dwanaście części legendarnego już komiksu o poszukiwaniu Boga. We wszystkich blurbach, recenzjach i artykułach możemy przeczytać o tym, jak bardzo jest on kontrowersyjny, obrazoburczy i obrzydliwy. Te marketingowe chwyty oczywiście spełniają swoje zadanie, jednak w moim odczuciu niepotrzebnie skupiają  uwagę odbiorcy właśnie na tym aspekcie. Umyka wtedy trochę innych, wartościowych rzeczy, jakie możemy znaleźć w Kaznodziei.

W Niebie, zamieszkałym przez Boga i anielskie zastępy, dochodzi do potwornego skandalu . Jeden z Aniołów  Serafinów płodzi wraz z nieznaną demonicą  zupełnie nowy byt, nazwany Genesis. Istota ta, o mocy niemal dorównującej boskiej, ucieka ze swojego więzienia, w którym była przetrzymywana przez wystraszonych mieszkańców Nieba, dociera na Ziemię i, delikatnie mówiąc, zakłóca mszę prowadzoną przez młodego pastora Jessego. Ten, jak się okazuje, nieprzypadkowo wybrany śmiertelnik, po wydostaniu się ze zgliszczy spalonego kościoła i spod stosu zwęglonych ciał  parafian, zyskuje moc rozkazywania Słowem. Może zmusić każdego (no, prawie każdego) do wykonywania swojej woli bez dyskusji. Próbując dociec, co tak naprawdę się wydarzyło i kim, lub czym, jest tajemnicza istota, która wstąpiła w jego ciało, dowiaduje się, że dobry Bóg i nasz Pan uciekł z Nieba, w którym zaczyna panować chaos. Jesse, wraz z Tulip, swoją opuszczoną przed pięcioma laty dziewczyną, i Cassidym, irlandzkim stuletnim wampirem przypominającym typowego amerykańskiego rozrabiakę, postanawia odnaleźć Boga i zmusić go do wyjaśnienia, dlaczego zaniedbuje swoje obowiązki. Tymczasem tropem trójki bohaterów podąża Święty od Morderców, maszyna do zabijania, niezniszczalny byt wysłany przez anioły w pogoni za Genesis.



Ameryka, w której ukrywa się Bóg, to miejsce przedstawione tak, jak wiele razy rysowała je popkultura.  Przydrożne bary mrugające neonami, w których co chwilę przepala się jakaś żarówka, pełne kolesi wprost marzących o tym, aby rozbić komuś butelkę na głowie; bezkresne autostrady, gdzie pędzą stare, zdezelowane pickupy; para gliniarzy, tak różnych od siebie, jak to tylko możliwe, prowadzących sprawę seryjnego mordercy; mała parafia z drewnianym kościółkiem, gdzie w każdą niedzielę grzesznicy zgodnie udają sami przed sobą, że próbują pojednać się z Bogiem; czy (archetypiczny już chyba) motyw rodziny rednecków z luizjańskich bagien skażonych kultywowanym od pokoleń chowem wsobnym. 

Garth Ennis nie jest jednak twórcą wtórnym wobec wymienionych wyżej popkulturowych obrazków. Wraz z Steve’em Dillonem, rysownikiem, który chyba wyjątkowo dobrze pasuje do tej serii, kreuje świat przypominający nieco ten z Dogmy Kevina Smitha. Dodajmy do tego specyficznego, lekko bluźnierczego czarnego humoru, mnóstwo krwi i przemocy, której nie powstydziłaby się rodzinka z Teksańskiej masakry piłą mechaniczną i mamy wyobrażenie tego, o czym mówimy. Kaznodzieję mógłby oczywiście rysować ktoś z inną kreską oraz bardziej surrealistycznymi i mroczniejszymi kadrami, jednak zabiłoby to coś, co Dillon świetnie buduje wraz z Ennisem – dystans do opowiadanej historii, zrównoważone balansowanie pomiędzy grozą, humorem, przygodą i najprawdziwszą frajdą, którą mieli autorzy podczas tworzenia komiksu i którą nieustannie dzielą się z czytelnikiem.

Świat, po którym poruszają się bohaterowie Kaznodziei, to  z pozoru sen nihilisty, cynika i pesymisty. Ale gdy przyjrzeć się dobrze i wczytać w ostatnie rozdziały pierwszego tomu, widać coś zgoła innego. Bo czymże jest Genesis? Czy nie uosabia czasem prawdziwej idei zła i dobra na świecie? Tej rzeczywistej szarości, przykrytej tak wygodnymi dla nas czarno-białymi definicjami? Różnica między Niebem a Piekłem to niekoniecznie to samo, co różnica między dobrem i złem, co podkreśla Jesse Custer. Jego poszukiwanie Boga na amerykańskiej ziemi wydaje się z góry skazane na porażkę, bo czy w takim kraju, jaki tworzy na naszych oczach Ennis, może w ogóle być mowa o Bogu? Życie Custera, wyjątkowo dosadnie rozrysowane w opowieści, którą snuje on swojej dziewczynie, wskazuje na to, że człowiek znajduje Boga dopiero wtedy, gdy jest na samym dnie – upokorzony, pobity, na granicy życia i śmierci. Masz do wyboru Boga albo lufę własnego pistoletu w ustach. Lecz co jeśli odnalezienie Go to tylko złudzenie, bo nic  tak naprawdę się nie zmienia? Co jeśli wyobrażenie Pana jako kogoś, kto jest zawsze z nami, widzącego wszystko, co robimy, wiedzącego wszystko, co myślimy, wymagającego od nas bezwarunkowego oddania zwyczajnie budzi protest? Bóg to przyjaciel, który nas kocha, więc jeśli chcemy być z Nim  po śmierci, musimy bez zwątpienia kroczyć Jego śladami, na przekór trudnej codzienności. To przerażające mieć takiego przyjaciela – mówi Jesse.


Często zdarza się tak, że twory popkultury przyciągają odbiorców swoją kontrowersyjnością i niczym więcej. Nie można zaprzeczyć, że w przypadku tego komiksu czynnik ten również jest znaczący, ale trzeba zauważyć, że Kaznodzieja to nie zwyczajne guilty pleasure. Komiks jest tak daleki od tej definicji, jak przedstawiony w nim świat od raju na ziemi. Odwaga i bezkompromisowość autorów budzą podziw, podobnie jak świadomość tego, co tworzą.

Garth Ennis napisał w przedmowie, że pierwsze skojarzenie, jakie mu przychodzi do głowy w związku z pracą nad tym tytułem to „ogromna przyjemność”. Dla mnie jego słowa okazały się pierwszym określeniem tego, co odczuwałem po zamknięciu komiksu. Tom pierwszy Kaznodziei to początkowy etap długiej i wyboistej drogi naszych bohaterów. Już niedługo pojedziemy dalej.


Tytuł: Kaznodzieja, tom pierwszy
Seria: Kaznodzieja
Tom: 1
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Steve Dillon
Tłumaczenie: Maciej Drewnowski
Tytuł oryginału: Preacher Book One (Preacher #1-12)
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Vertigo
Data wydania: czerwiec 2017
Liczba stron: 348
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: II
ISBN: 978-83-281-1997-0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz