sobota, 10 czerwca 2017

Slade House

Dziś nie będę się rozpisywał. Slade House to najkrótsza, najprostsza, najmniej wymagająca i zdecydowanie najbardziej rozrywkowa powieść Davida Mitchella. Pomysł na fabułę, który łatwo zgadnąć po zakończeniu drugiego z pięciu rozdziałów, mógł sprowadzić autora na manowce – David Mitchell wybrnął z tego całkiem nieźle. Kolejne rozdziały nie okazały się poprzednimi w przebraniu, lecz dość atrakcyjnie poprowadzonymi przygrywkami do rozdziału ostatniego. Ta mini-powieść nie zrewolucjonizuje literatury grozy ani fantastyki, jest jedną ze słabszych pozycji Uczty Wyobraźni – gwarantuje jednak dwie, trzy godziny zwyczajnej, nienajgorszej literackiej rozrywki. A o to też czasami chodzi w czytaniu książek.

Akcja poszczególnych rozdziałów toczy się odpowiednio w 1979, 1988, 1997, 2006 i 2015 roku. Co dziewięć lat osoby obdarzone specjalnymi cechami wabione są na pojawiającą się znikąd uliczkę Slade Alley, gdzie ukazują im się małe, żelazne drzwiczki. Każdy z wybrańców, zupełnie jak Alicja z wiadomej powieści, przekracza pewną granicę, za którą zmierzyć się musi z absolutnym koszmarem. Koszmarem, z którym nie da się walczyć zdroworozsądkowo, ponieważ odbiera on podstawową broń walczącemu – poczucie realności tego co się wokół dzieje. Stanisław Lem w swej genialnej Cyberiadzie zawarł opowiadanie, w którym król Rozporyk, budzi się ze snu tylko po to, aby uświadomić sobie, że śni dalej – na wyższym lub niższym poziomie snu. Krąży przerażony w snach umieszczonych w snach, umieszczonych w snach itd. – zupełnie jak bohaterowie filmu Incepcja. Rozporyk nie ma jak uciec, nie ma gwarancji, że kolejna pobudka to świat realny. Dokładnie to samo spotyka ofiary Slade House. To w jaki sposób David Mitchell prowadzi swoich bohaterów, stawiając za nimi czytelnika, który dobrze wie jaki czeka ich los, woła o brawa. Ten element powieści jest znakomity – horror, w którym nic nas nie zaskakuje a i tak wywołujący dreszcze. I to jest na plus.



Jednak osoby przyzwyczajone do wyzwań, które stawiała często Uczta Wyobraźni będą zawiedzione. Nie znajdziemy w tej książce filozoficznych głębi, szaleństw formalnych, mindblowów, minfucków itd. Nie znajdziemy też oryginalnej fabuły. Takich historii jak ta o demonicznych bliźniakach pożerających dusze swych ofiar było już wiele – w dekoracjach i fabułach podobnych w mniejszym lub większym stopniu. Mnie osobiście Mitchell zawiódł swoją łopatologią w czwartym rozdziale. Ustami jednego z bohaterów wykłada (zupełnie niepotrzebnie) całą tajemnicę Slade House, kładzie ją jak kawę na ławę, bez żadnych przemilczeń i dwuznaczności. Zupełnie jak geniusze zła z kreskówek, którzy zamiast niezwłocznie wrzucić bohatera do bajora z krokodylami, trzymają go spętanego na drągu i chełpią się przed nim swym misternie ułożonym planem zbrodni doskonałej. Nie lepiej było wpleść to stopniowo w fabułę, ukryć co nieco, pozwolić czytelnikowi poskładać kawałki historii i stworzyć własną odpowiedź na to co dzieje się za żelaznymi drzwiczkami?

David Mitchell sukcesywnie rozwija swe uniwersum. Wolałbym jednak, żeby następna powieść przypominała pierwszą (najlepszą moim zdaniem) niż ostatnią.


Tytuł: Slade House
Tytuł oryginalny: Slade House
Autor: David Mitchell
Tłumaczenie: Justyna Gardzińska
Wydawca: Mag
Data wydania: marzec 2017
Rok wydania oryginału: 2015
Liczba stron: 192
ISBN: 9788374806596

5 komentarzy:

  1. Fakt, słabsze od "Atlasu" i "Tysiąca", ale chyba jednak ciut lepsze od "Widmopisu". Mi się pomysł podobał bardzo, zwłaszcza ta kwestia, o której wspominasz, że niby czytelnik wie co się stanie z bohaterem, to jednak ta groza się udziela. Dobra, lekka książka do przeczytania w dwa wieczory.

    PS: A dzisiaj zauważyłem w zapowiedziach nową książką Tidhara. Ale z Zysku. I powiem Ci, że mnie zainteresowała:
    http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4697707/stacja-centralna
    Ale poczekam na pierwsze recki i oceny.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Widmopis" akurat podobał mi się najbardziej :)

    Tego nowego Tidhara mam umówionego już na Szortal. Zapowiada się nieźle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio? To mi nie. Dla mnie dobra, ale tylko tyle.

      Spoko. To czekam na reckę. A ten Silverberg świetny. Jednak sięgnąłem i to jeden z naj Artefaktów. :)

      Usuń
  3. Ojojoj! Mitchella jeszcze nie czytałem i widzę, że "Slade House" raczej nie będzie pozycją, od której zacznę obcowanie z prozą tego autora. Nie lubię książek, w których autor bezwstydnie obnaża cały koncept na fabułę, posiłkując się przy tym łopatologicznymi wyjaśnieniami.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ambrose, ja osobiście polecam Ci zacząć od "Widmopisu". Bardzo subtelna i nieoczywista rzecz. Zbiór tylko pozornie nie powiązanych se sobą opowieści i jednocześnie początek budowy pewnego literackiego uniwersum.

    OdpowiedzUsuń