sobota, 25 lutego 2017

Siedemdziesiąt dwie litery

O kwantyfikacji niekwantyfikowalnego

Ted Chiang to amerykański pisarz science fiction, którego całym literackim dorobkiem jest tylko kilkanaście opowiadań. Nie napisał żadnej powieści i nie zamierza. I jednocześnie jest to jeden z najbardziej obsypanych nagrodami twórców fantastyki. Zdobył kilkukrotnie nagrody Hugo, Locus, Nebula oraz mnóstwo nagród pomniejszych (całkowicie popieram, choć ja bym te nagrody nieco poprzesuwał między opowiadaniami). Jest powszechnie znany i rozpoznawany w świecie literatury science fiction i wszystko to osiągnął (powtórzmy to wyraźnie) kilkunastoma opowiadaniami! Czy oznacza to, że jego teksty posiadają jakąś nadnaturalną siłę rażenia? Zdecydowanie tak. Zbiór Siedemdziesiąt dwie litery wydawnictwa Solaris, wydany w 2010 roku zawiera jedenaście pierwszych opowiadań Chianga, kolejne dwa pojawiły się w Polsce w zbiorach Kroki w nieznane z 2010 i 2012 roku a ostanie, bardzo krótkie w Nowej Fantastyce z października 2015. I to wszystko.

Wysokie uznanie z jakim spotyka się Chiang wynika według mnie z tego, że realizuje on perfekcyjnie założenia, które leżą u podstaw science fiction i dodatkowo używa do tego najlepszego możliwego narzędzia – krótkiej formy literackiej. Fantastyka naukowa (zwłaszcza ta twarda jej odmiana) to przede wszystkim literatura konceptu. Nie akcji, nie sensacji, nie poetyckiego języka, nie artystycznych wygibasów ani fabularnego mięsa. Tu przede wszystkim chodzi o wizję, ideę i filozofię, wobec których forma, fabuła, styl powinien pełnić służebną rolę.  W opowiadaniach Teda Chianga nie ma żadnych zbędnych elementów, każdy składnik jest potrzebny i ściśle zarachowany, zatem do zrozumienia tego co autor mówi, potrzeba pełnego skupienia i zaangażowania w lekturę.

Autor nie pisze opowiadań w jednym stylu. Różnicuje zarówno sposób pisania jak i formę narracji. Nieco ponad połowa tekstów to rasowe hard SF, choć nie we wszystkich przypadkach punktem wyjścia do budowy wymaganego w tym gatunku technologiczno-naukowego szkieletu jest znana nam rzeczywistość. Mamy standardowo pisane opowiadania fantastyczne, steampunk filozoficzny, tekst rodem z Cyberiady, szkatułkową fabułę w stylu Baśni tysiąca i jednej nocy, opowiadanie-cykl wywiadów reporterskich, szorty przypominające felietony naukowe i w końcu opowiadanie o specyficznej, podwójnej narracji, której struktura jest rewelacyjną ilustracją ideowego motywu przewodniego.


Twórczość Chianga to fantastyka pożeniona z filozofią poznania, koncepcją wolnej woli, religią i ontologią. Motywy te przewijają się przez wszystkie jego opowiadania w różnych natężeniach, konfiguracjach i układach. Epistemologia jako jedna z podstawowych gałęzi filozofii i jej ograniczenia wynikające z ludzkiej natury to tematyka sygnalizowana najczęściej. Pojawia się ona w szczególnym wydaniu, odsyłającym nas do powieści Babel-17 Samuela R. Delany'ego. Język jakim się posługujemy i aparat pojęciowy z niego wynikający jest nie tylko sposobem komunikacji i werbalizacji naszych doznań płynących z otoczenia. To wręcz współkreator naszej rzeczywistości, ponieważ coś czego nie potrafimy nazwać za pomocą obowiązującego systemu językowego praktycznie dla nas nie istnieje, jest pomijalne. Czy oznacza to zatem, że postrzegamy fałszywie, bo w sposób niepełny lub źle interpretowany? W Historii twojego życia próbują rozmawiać z sobą dwa różne gatunki (wręcz różne byty), których języki, poczucie czasu i sekwencji zdarzeń oraz samo istnienie w czasoprzestrzeni, nie mają żadnych punktów wspólnych. Jednak obydwa żyją, funkcjonują i zwyczajnie istnieją w obiektywnej rzeczywistości, choć ich rzeczywistości subiektywne to dwa odrębne kosmosy. Czy jednak to, że nie jesteśmy w stanie poprawnie (co to tak naprawdę znaczy?) opisać obiektywnej rzeczywistości ma jakiekolwiek praktyczne znaczenie?


Podobne pytanie o rzetelność poznania możemy postawić sobie nie tylko w odniesieniu do języków naturalnych, lecz również formalnych. W Dzieleniu przez zero załamuje się matematyka. Jest ona ściśle sformalizowanym przez człowieka sposobem na katalogowanie i systematykę zaobserwowanych zjawisk, na której wyrasta coraz większa struktura bazująca na założeniu spójności fundamentów. Okazuje się być ona jednak domkiem z kart, ponieważ owe fundamenty opierają się na pewnych niedowodliwych aksjomatach, które przyjmujemy na wiarę. Brak możliwości przeprowadzenia dowodu wynika z ograniczeń języka, więc czy może być tak, że inny język (np. inna notacja matematyczna) unieważnić może dorobek naukowy całej ludzkości? W opowiadaniu matematyka okazuje się idealną atrapą, protezą poznania, czymś w rodzaju mechaniki kwantowej, która działa w praktyce bez zarzutu, ale nie wiemy, dlaczego i jak działa. I znowu pytanie - czy naprawdę mamy się czym przejmować? Może wystarczy wierzyć, że matematyka będzie zawsze działać? 

Języki naturalne, formalne, matematyczne i logiczne notacje jako naturalna konsekwencja ewolucji i wręcz budowy człowieka to nie tylko filtr nałożony na naszą percepcję oraz czynnik odbierający uniwersalność i nadający umowność wszelkim teoriom naukowym. To też granica naszego poznania i rozwoju. W Zrozum bohater, obdarzony nadludzką i rozwijająca się w zatrważającym tempie inteligencją, próbuje przekroczyć granice ludzkiego poznania. Okazuje się, że pierwszą barierą jaką spotyka jest po prostu język, który uniemożliwia mu formułowanie coraz bardziej skomplikowanych koncepcji. Nowy język, który tworzy jest już czymś ponadludzkim, niedostępnym dla przeciętnego człowieka. Ta idea granicy rozwoju (która jest tylko jednym z elementów tego opowiadania, okupującego wraz z dwoma wcześniej wspomnianymi tekstami podium zbioru) jest głównym i jedynym zagadnieniem króciutkiego opowiadania-felietonu pod tytułem Ewolucja ludzkiej nauki. Człowiek już nie rozwija nauki sam, stopień komplikacji jej hipotez i języka jest dawno poza ludzkim zasięgiem. Człowiek może tylko wczytywać się w pisma i dokumenty pozostawiane przez postludzi, którzy wzięli na siebie zadanie rozwoju nauki i dbania o dobrobyt zarówno swój jak i swoich ludzkich "braci mniejszych w rozumie". Czy ludzie muszą się czuć zatem zagrożeni, czy wystarczy, że wykrzeszą z siebie trochę wiary w tę nieodróżnialną już od magii domenę?

Ale to nie wszystko, jeśli chodzi o lingwistyczne tropy w twórczości Chianga. Najoryginalniejsze, tytułowe opowiadanie to steampunkowe hard SF. Naukowcy animują materię i bawią się w Boga za pomocą nowej gałęzi nauki zwanej nomenklaturą. Wedle niej słowo ma wręcz dosłowną moc kreacyjną, staje się ciałem i życiodajną energią. W trakcie czytania tego opowiadania przyszedł mi do głowy Hylaejski Świat Teoryczny z Peanatemy Stephensona, gdzie zamiast powszechników w postaci idealnych form geometrycznych mamy Słowo. A zakończenie opowiadania to rewelacyjny koncept, pomysłowe uzasadnienie działania znanej nam genetyki poprzez epokowe odkrycie, którego dokonuje główny bohater.

W takim układzie debiutanckie opowiadanie pod tytułem Wieża Babilonu urasta do pewnego symbolu całej tej odnogi twórczości Chianga. Znana jest przecież historia Wieży Babel, prawda? Nie rozpada się ona co prawda w tym opowiadaniu i nie mieszają się jeszcze języki, co wznosi potem bariery poznania i ogranicza dostęp do wiedzy absolutnej. Jednak mimo tego, że wieża cały czas wyciąga się z ziemi ku niebu, niczym palec próbujący dotknąć absolutu, ludzie wiedzy ostatecznej nie potrafią zdobyć. Jest ona szczelnie zakamuflowana, niedostępna.

Zarówno Wieża Babilonu jak i wszystkie wspomniane wcześniej opowiadania nie mówią zatem tylko o ograniczeniach poznania i jego subiektywnym zafałszowaniu. Mówią też o tym, że człowiek mimo wszystko i tak będzie dążył do poszerzania obszaru swojej wiedzy. Nie da się tego wyrugować, człowiek będzie podążał ku oświeceniu zawsze, wbrew wszelkim przeszkodom, nawet jeśli będzie musiał podeprzeć się wiarą. Robi to nadczłowiek ze Zrozum, robią to budowniczowie Wieży Babilonu, a w opowiadaniu, które wygląda jak wyrwane z Cyberiady Lema, to dążenie jest wręcz gloryfikowane i potraktowane jako siła napędowa cywilizacji. Główny bohater Wydechu, kuzyn Trurla i Klapaucjusza, odkrywa zasady rządzące jego uniwersum i mimo zatrważających wniosków jakie w wyniku tego oświecenia wyciąga, mówi wyraźnie, że kontemplacja wszechświata to radość, która powinna być udziałem wszystkich cywilizacji.

Ted Chiang zatem nie krytykuje ludzkiej tendencji do wpinania się w górę wiedzy, on tam pcha ludzi mocno zapierając się nogami o podłoże. To nie jest Herbert George Wells, który zajmował wręcz przeciwne stanowisko i głośno ostrzegał przed przekraczaniem granicy. Chiang nie boi się sięgać tam, gdzie rozciąga się domena Boga. Jako ateista (co podkreślał w wywiadach) uważa te bariery za sztuczne i wymyślone. Jego bohaterowie często zdają się poprawiać boskie dzieło. Autor jednocześnie wyraźnie wskazuje wszystkie okoliczności, które powinniśmy rozważyć w trakcie takich ingerencji, stawiając nas ostatecznie w dość ambiwalentnym położeniu. W opowiadaniu Co ma cieszyć oczy. Reportaż ludzie ingerują we własne człowieczeństwo, wszczepiając sobie zabezpieczenie polegające na tym, że przestają oceniać siebie po okładce. Nie odczuwają żadnych estetycznych doznań związanych z urodą lub brzydotą innych, upada tzw. lookizm, czyli kolejne uprzedzenie obok rasizmu czy homofobii. W opowiadaniu mamy szereg argumentów za i przeciw takiemu postępowaniu (podobnie jest w genialnej noweli spoza zbioru, zatytułowanej Cykl życia oprogramowania, gdzie Chiang zastanawia się wspólnie z bohaterami i czytelnikiem nad różnicami i podobieństwami ludzi oraz potencjalnych sztucznych inteligencji oraz podejmuje dość ważkie moralne dylematy), wnioski autor pozostawia do wyciągnięcia samodzielnie. Podążajmy tą drogą wytrwale, ale z rozwagą, spójrzmy szeroko, zastanówmy się nad niejednoznacznością efektów naszych dążeń.

Jak już wspomniałem wcześniej, Chiang neguje obiektywizm poznania i ustanawia wiarę w naukę fundamentem ludzkiej epistemologii. Nauka i doświadczenie, ze względu na metodologię poznawczą, ograniczoną językiem, formalizmem i sposobem postrzegania zostały sprowadzone częściowo do obszaru wiary. W opowiadaniu Piekło to nieobecność Boga sytuacja zostaje odwrócona. Obszary, które obecnie są domeną religii, więc siłą rzeczy leżą po stronie wiary, zyskują całkowitą i nieodwołalną realność. Wiara już nie jest potrzebna, Bóg jest, aniołowie są, objawienia i ciągła boska interwencja również. Niebo, gdzie po śmierci o ile kochaliśmy Boga, pijemy z nim ambrozję, jest faktem. Piekło, które jest tak naprawdę naszym pozbawionym boskiego namacalnego śladu światem, niczym nie różniącym się od tego co widzimy za oknem, jest faktem. Opowiadanie mówi o tym wszystkim co kryje się za pojęciem wiary, czyli o miłości do Boga, o nadziei w nim pokładanej, o trudności jaką sprawia pogodzenie faktu strasznych cierpień jakie spadają na pojedynczego człowieka z dochowaniem wierności Bogu. Chiang twierdzi, wbrew tytułowi, że piekło to nie jest wcale nieobecność Boga. To nieobecność najbliższych, tych, których kochaliśmy i nagle nas opuścili. Testy, które przechodzą bohaterowie opowiadania to dosłowna realizacja testu wiary, który w naszym świecie wymaga zaprzestania pytań o sprawy ostateczne i sens religii, przy jednoczesnym całkowitym jej oddaniu. Chiang pyta – czy jest to realne? Odpowiedzi nie daje, każe jednak się porządnie zastanowić.

Sam Ted Chiang uważa, że opowiadania, które powszechnie uważane na mocno religijne (Wieża Babilonu, Siedemdziesiąt dwie litery, Piekło to nieobecność Boga) są tak naprawdę bardziej o nauce niż o Bogu. To rozważania na temat naukowego podejścia do ukrytej przed nami tajemnicy i radzeniu sobie z tym faktem. O kwantyfikacji niekwantyfikowalnego. Podążając przez życie, od przeszłości do przyszłości, coś co określamy mianem „nieznane” jest naszym celem. Przeszłość znamy i jest stała, przyszłość sobie kreujemy. A gdyby tak to wszystko zanegować? Wyobraźmy sobie świat, w którym przeszłość i przyszłość nie różnią się tak naprawdę niczym. Są poszerzoną teraźniejszością, niezmiennym wzorem zaszytym w metaforycznym dywanie o nieskończonej powierzchni wygenerowanej przez jakiś nieokreślony bliżej deterministyczny chaos. My ludzie, idziemy wzdłuż dywanu wektorowo, zawsze sekwencyjnie od zdarzenia do zdarzenia. W najlepszym opowiadaniu zbioru poznajemy istoty, które patrzą na rzeczywistość zupełnie inaczej, widzą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość jednocześnie, te pojęcia dla nich nie istnieją. Wiedzą od razu wszystko, znają swoją przyszłość i nie potrafią jej zmienić. Czy oznacza to, że nie posiadają one wolnej woli?


Ted Chiang twierdzi, że wszystko zależy od kontekstu, ponieważ dla istot żyjących w ten sposób taki termin nie istnieje w ich pojęciowym słowniku. Wolna wola to po prostu kolejny z naszych aksjomatów, produkt niedoskonałego przecież aparatu poznawczego, zbudowanego przez miliardy lat wektorowego postrzegania świata. Znajomość niezmiennej przyszłości nie da się pogodzić z typowo ludzkim pojęciem wolnej woli, ale przy postrzeganiu, nazwijmy to skalarnym w przeciwieństwie do wektorowego, pojęcie wolnej woli traci rację bytu. A skoro nigdy nie istniało to nie uświadamiamy sobie jego braku, tak samo jak nie tęsknimy za rzeczami, których definicji nie potrafimy nawet sformułować. Ted Chiang zastanawia się w kolejnym opowiadaniu Co z nami będzie, gdy okaże się, że zdobędziemy niezaprzeczalny dowód braku istnienia wolnej woli. Determinizm otaczającego nas świata łudził nas wolnością od zawsze, ale dopiero uświadomienie sobie tego faktu odbiera nam chęć życia. I tutaj znowu pojawia się kwestia wiary. Wiary w kłamstwo nauki i filozofii na temat naszej wolności, które pojawiło się nie tylko jako konsekwencja samej niedoskonałości człowieka, ale i jako bufor bezpieczeństwa. Całkiem niezłą wariacją na temat wolnej woli i paradoksu podróży w czasie, która nie zmieni nic w przeszłości ani przyszłości, bo jest tylko podróżą po leżącym, raz utkanym dywanie, jest opowiadanie Kupiec i wrota alchemika, osadzone w baśniowej scenerii starożytnego Bliskiego Wschodu.

Opowiadania Teda Chianga to wspaniałe i budzące podziw fragmenty. Jest to pojedynek nadludzi ze Zrozum, który przypomniał mi trochę o tekście Ruch Generała Jacka Dukaja; to olśnienie głównego bohatera Wydechu, które spada równie mocno na czytelnika; to stopniowe zrozumienie faktu, że Dzielenie przez zero czasem ma sens; to chromosomy X i Y wypływające z natury steampunkowego świata eugeniki ekstremalnej; to promień świetlny, który wylicza sobie optymalną drogę od A do Z zanim w ogóle wyruszy w podróż; to wspinaczka po Wieży Babel z gwiazdami przepływającymi na wyciągnięcie ręki; to w końcu niesamowita wizja piekła atrakcyjniejszego niż świat doczesny.

Wiem, rozpisałem się i gratuluję każdemu, kto dotarł do tego miejsca. Zbiór jest doskonały i nie zasługuje na inną ocenę niż 10/10. Chiang to gigant fantastyki, który mógłby pisać nieco częściej.


Tytuł: Siedemdziesiąt dwie litery
Autor: Ted Chiang
Tłumaczenie: Praca zbiorowa
Wydawca: Solaris
Data wydania: sierpień 2010
Liczba stron: 384
ISBN: 9788375890637

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz