Superheroizm psychodeliczny
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Najsłynniejszą superbohaterską grupą mutantów Marvela od zawsze była i jest X-Men. Tego nikt nie podważa, w końcu Chris Claremont (ale nie tylko) wywindował pod koniec dwudziestego wieku popularność Cyclopsa i spółki na poziom niespotykany. Ale oprócz X-Men istniały i istnieją też inne grupy – dziś zajrzymy do najlepszego okresu jednej z nich, drugiej po X-Men według chronologii założenia. Poznajmy Nowych Mutantów z czasów, gdy rysował ich sam Bill Sienkiewicz.
W 1980 roku Chris Claremont i John Byrne wywołali w świecie mutantów prawdziwe trzęsienie ziemi. „Dark Phoenix Saga”, rzecz, od której TM-Semic rozpoczęło wydawanie „X-Men” w Polsce, poruszyła fanów. Czytelnicy chcieli więcej mutantów i Marvel musiał im ich dostarczyć. Chris Claremont i Bob McLeod wpadli na pomysł, aby powołać do życia drugą grupę złożoną z nosicieli genu X i nazwać ją według pierwotnego pomysłu Stana Lee – „The Mutants”. Skończyło się na „The New Mutants” – pierwszy odcinek nowej serii był gotowy w połowie 1982 roku. Szefostwo Marvela pokrzyżowało nieco szyki autorom i kazało przerobić ten zeszyt na czwarty odcinek „Marvel Graphic Novel” – istniała bowiem obawa, że twórcy tego akurat tytułu nie wyrobią się na czas. Powiększony format, lepszy papier, kilka dodatkowych stron – w czwartym numerze kwartalnika, wydanym w listopadzie 1982 roku, czytelnicy poznali pierwsze przygody Nowych Mutantów.
Grupa składała się z pięciorga nastolatków pozostających pod opieką Charlesa Xaviera. Nie miała formalnego dowódcy, choć wiadomo było, że dwoje członków gra tu pierwsze skrzypce. Samuel Guthrie, alias „Cannonball”, Amerykanin z Kentucky i Danielle Moonstar, alias „Psyche”, Indianka z Czejenów. Cannonball był najstarszy, potrafił niczym kula armatnia wystrzelić w powietrze i przebić niemal każdą powierzchnię, ale nie do końca umiał kontrolować swoją moc. Psyche, nękana nieustannie dziwnymi koszmarami o śmierci rodziców z rąk (łap) widmowego niedźwiedzia, była telepatką i potrafiła dosłownie zmaterializować ludzkie lęki – swoje też. Do grupy należała również Xuân Cao Mạnh, alias „Karma”, córka wietnamskiego pułkownika, także telepatka; Brazylijczyk Roberto da Costa, alias „Sunspot”, kontrolujący, manipulujący i przekształcający energię słoneczną oraz najmłodsza, zmiennokształtna Rahne Sinclair ze Szkocji, alias „Wolfsbane”, potrafiąca zamienić się w wilka. Nowi Mutanci starli się w swoim debiutanckim odcinku z Hellfire Club, tajnym stowarzyszeniem wrogów X-Men i zaprezentowali się w ten sposób fanom Marvela.
Nie zrezygnowano oczywiście z pomysłu na serię, która wystartowała już cztery miesiące później, w marcu 1983 roku. Dobry moment – X-Men przebywali wówczas poza Ziemią, walcząc z kosmicznymi pasożytami podczas wydarzenia znanego jako „Brood Saga”. Nowi Mutanci od samego początku mieli dziwne przygody – zaczyna interesować się nimi rząd USA i tajny program „Project Wideawake” mający na celu szybkie reagowanie na zagrożenia ze strony mutantów; trafiają do amazońskiej dżungli, gdzie znajdują zaginione miasto przeniesione z epoki starożytnego Rzymu (!); pomagają X-Men walczyć z kosmicznymi pasożytami i stawiają czoła grupie złych mutantów o nazwie Helions, dowodzonej przez Białą Królową z Hellfire Club. To wszystko wydarzyło się w pierwszych siedemnastu odcinkach narysowanych przez Boba McLeoda i Sala Buscemę – trochę dziwne były to opowieści, ale nadal trzymające się pewnego superbohaterskiego wzorca. Aż wreszcie przyszła jesień 1984 roku i ukazał się zeszyt osiemnasty. I wtedy wszystko się zmieniło.
Zanim jednak do niego przejdziemy, musimy wspomnieć o kilku drobnych zmianach w drużynie. Karma zginęła już po siedmiu odcinkach, ale za to w numerze ósmym pojawiła się jej następczyni. Amara Aquilla, pseudonim „Magma”, dołączyła do New Mutants zaraz po aferze ze starożytną, rzymską minicywilizacją – nie zna nowoczesnego świata i jest typowym przykładem bohatera „fish-out-of-water”. Magma potrafi… dosłownie wytwarzać magmę – jest niebezpieczna, lekko szalona i oderwana od rzeczywistości, więc do Nowych Mutantów pasuje jak ulał. Pojawia się też Illyana Rasputin, nastoletnia siostra Colossusa z X-Men i z miejsca staje się jedną z najważniejszych postaci w komiksie. Porwana w wieku sześciu lat przez przerażającego czarnoksiężnika Belasco trafia do piekielnego wymiaru znanego jako „Limbo” (patrz: „X-Men. Punkty zwrotne. Inferno”), gdzie przechodzi gehennę, ale i uczy się przy okazji czarnej magii. Teraz gdy wróciła do naszego świata i dołączyła do grupy, przyjęła pseudonim „Magik” i przygarnęła dziwnego, oswojonego piekielnego stwora wabiącego się Lockheed. Jej umiejętności tworzenia dysków teleportacyjnych, przenoszących w czasie i przestrzeni oraz władania wielkim, magicznym mieczem są wprost nieocenione. Ale wiadomo – lata w piekle odbiły się na psychice Illyany, więc może być różnie. Co gorsze Psyche (a właściwie już Mirage po zmianie pseudonimu) zmaga się z największymi jak do tej pory psychicznymi problemami – wraca straszliwa trauma z dzieciństwa i nadchodzi Demoniczny Niedźwiedź. A razem z nimi grafik, który rozbił w drobny mak czytelnicze przyzwyczajenia, superbohaterskie schematy i zrobił prawdziwą rewolucję – Bill Sienkiewicz.
Wydanie zbiorcze „New Mutants” od Egmontu składa się z czternastu odcinków serii – od zeszytu 18 (listopad 1984) do 31 (wrzesień 1985). Wszystkie napisał Claremont, a narysował Sienkiewicz. Trzy pierwsze to chyba najgłośniejsza i najsłynniejsza opowieść z Nowymi Mutantami w historii – „The Demon Bear Saga”. Mirage prześladowana jest przez gigantyczną postać demona przybierającego postać niedźwiedzia z indiańskich legend. Gdy pokiereszowana w walce z potworem trafia do szpitala, lekarze walczą o zachowanie jej ciała przy życiu, a koledzy z drużyny o ocalenie jej duszy. Wojna z Demonicznym Niedźwiedziem toczy się na innej płaszczyźnie egzystencji, nie wiadomo do końca czy to inny wymiar, sen, czy współdzielona jaźń – wiemy jednak, że czegoś takiego w komiksach superbohaterskich jeszcze nie było.
W kolejnej opowieści poznajemy Warlocka, technoorganiczną istotę mogącą zarazić każdy ziemski organizm „transmodalnym wirusem”, przybysza z innej planety uciekającego przed własnym ojcem Magusem. Ciekawostka pierwsza – Warlock i Magus, coś wam to mówi? No tak, Adam Warlock z „Trylogii Nieskończoności” i jego zła wersja przyszłości o imieniu Magus. Claremont pytany o powiązania tylko się uśmiechał i mówił, że to przypadek. Ciekawostka druga – Warlock i Magus żyją w brutalnej utopii, wedle której zasad syn musi zabić ojca, aby dostąpić łaski i móc spłodzić własnego syna (który z kolei będzie próbował zabić jego). Alejandro Jodorowsky dziesięć lat później napisze „Kastę Metabaronów”, w której tytułowa sekta z odległej planety również kultywuje tego rodzaju rytualne ojcobójstwo. Przypadek? Być może, najpewniej tak, ale warto o tym wspomnieć. Warlock dołącza do Nowych Mutantów i okazuje się w przyszłości ich bardzo ważnym i charakterystycznym członkiem.
A przyszłość (przynajmniej ta ograniczona do odcinków omawianego zbioru) przynosi jeszcze trzy kilkuodcinkowe przygody. Dwoje członków drużyny zdobywa niecodzienne moce i staje się zagrożeniem zarówno dla drużyny, jak i reszty społeczeństwa. Charles Xavier i jego młodzi wychowankowie zmuszeni zostaną do podróży w głąb umysłu Davida Hallera, syna profesora X, o którego istnieniu dopiero się dowiedzieli. David Haller to „Legion”, jeden z najpotężniejszych, najbardziej przerażających i szalonych mutantów uniwersum Marvela – jego umysł rozszczepiony na setki odrębnych osobowości jest właściwie miniwszechświatem, z którego niemal nie sposób się wydostać. Pamiętamy Legiona z wydanej nie tak dawno przez Muchę „Ery Apocalypse’a” – teraz jest okazja poznać jego początki. A na koniec seria „New Mutants” staje się elementem wielkiego crossovera roku 1985 – „Secret Wars II”. Nadciąga złe bóstwo zwane Beyonderem i całe uniwersum zostaje zagrożone. A potem Bill Sienkiewicz odszedł, a następcy próbowali mu dorównać.
Na początku lat osiemdziesiątych Bill Sienkiewicz narysował trzydzieści pierwszych odcinków serii „Moon Knight”. Gdy odszedł z serii, miał dwadzieścia pięć lat i już sporą rozpoznawalność. Szefostwo zaproponowało mu przejęcie „Uncanny X-Men” do spółki z Claremontem, ale Bill wolał rysować serię nieobciążoną wieloletnią tradycją i przez to dającą większą swobodę twórczą. Chris Claremont wciągnął go więc do „Nowych Mutantów”, porzuconych przez Sala Buscemę. Sienkiewicz od razu przywalił z grubej rury – uczynił serię pierwszym pełnoprawnym horrorem superbohaterskim i odciął się całkowicie od estetyki poprzedników. Sztuka Sienkiewicza opiera się na kolażu, akwareli, malarstwie olejnym, fotorealizmie, abstrakcji w stylu Dave’a McKeana, ekspresjonizmie i ciągłym eklektyzmie scenograficznym. Nic tu nie jest jasne, nic nie jest do końca określone i sprecyzowane – świat oglądamy oczyma osoby niestabilnej psychicznie, rażonej chorobą umysłu i percepcji. Sienkiewicz zrezygnował z prostej, liniowej narracji na rzecz eksplozji wrażeń, psychodelicznych odkształceń rzeczywistości – kadry zachodzą na siebie, obraz wyrywa się z ram, wwierca się w mózg. Grafik z założenia szedł w przesadę, nie interesowały go akademicko poprawne i wyzute z emocji rysunki – one miały powodować dyskomfort, kontrowersje i budzić grozę. Demoniczny Niedźwiedź i Legion w wydaniu Sienkiewicza są jednymi z najbardziej przerażających postaci w historii Marvela. Walka z gargantuiczną, mroczną istotą z długimi pazurami, która wciąga bohaterów do nierealnej (albo może – realnej inaczej) krainy snów ma miejsce dwa-trzy miesiące po kinowej premierze pierwszej części… „Koszmaru z ulicy Wiązów” Wesa Cravena. Trudno nie zastanawiać się w takiej sytuacji nad źródłami inspiracji, prawda?
Rok, który Sienkiewicz poświęcił „Nowym Mutantom” zaprocentował – drzwi do wielkiej kariery stanęły otworem. Już w 1986 roku rysownik wszedł w spółkę z samym Frankiem Millerem i zilustrował „Daredevil. Love & War” (to tu wykreował Kingpina-giganta, którego tak ochoczo zaadoptowali na szklany ekran twórcy „Spider-Man Uniwersum” z 2018 roku) oraz genialną powieść graficzną „Elektra. Assassin”. W tamtym okresie lektura komiksów Sienkiewicza była szokiem poznawczym – zwłaszcza dla czytelników przyzwyczajonych do standardowych ilustracji pierwszych odcinków „New Mutants”. Były protesty, pretensje i petycje o wydalenie Sienkiewicza, ale były też peany i listy pochwalne – nie było obojętności. Nawet Chris Claremont się dostosował i w czasach Sienkiewicza pisał scenariusze o wiele mroczniejsze, odjechane i lekko szalone.
„Nowi Mutanci” byli pierwszym spin-offem „The Uncanny X-Men”, rzeczą niezwykle ważną, bo poszerzającą świat mutantów. Młodzi wychowankowie Xaviera byli oczywiście nastolatkami, ale trochę innymi niż stara gwardia z X-Men dwadzieścia lat wcześniej. Byli wewnętrznie poharatani, straumatyzowani, uszkodzeni. Zmagali się ze społecznym odrzuceniem, poczuciem niedopasowania, wewnętrznym rozdarciem, własną niedojrzałością i zazdrością wobec X-Men. Młodzi mutanci posiadali moce o nieco innym charakterze niż starzy, czyli wybitnie ofensywne – byli wręcz stworzeni do walki, a nie do obrony. Kula armatnia, dwie czarownice, wilkołak, dziewczyna-lawa i chłopak-ogień kontra świat pełen grozy, niejednoznaczności, mroku, mistycyzmu i koszmarów na jawie. I jeszcze ten zmiennokształtny kosmita-banita, mutant wśród swojego gatunku, obcy ekstremalnie.
Chris Claremont przy okazji „New Mutants” współpracował potem z wieloma mniej lub bardziej rozpoznawalnymi rysownikami, ale to Sienkiewicz został zapamiętany najbardziej. Sporo się działo u naszej młodocianej X-grupy po odejściu Billa. Skończyło się wydarzenie „Secret Wars II”, a pieczę nad Nowymi Mutantami przejął sam Magneto, który w tych czasach równie często walczył z X-Men, co współpracował. Doszło do wielkich eventów, które znaleźć możemy w „Punktach zwrotnych” od Egmontu – „Masakra mutantów”, „Upadek mutantów” i „Inferno”. Podczas tego ostatniego doszło do odmłodzenia grupy – dołączyły do niej niesforne dzieciaki z „X-Terminators”, co jednak nie doprowadziło do infantylizacji scenariuszy. Wręcz przeciwnie – w marcu 1990 roku, w osiemdziesiątym siódmym odcinku zadebiutował nikt inny jak Cable, symbol przegiętych, uzbrojonych po zęby i muskularnych lat dziewięćdziesiątych – a zaraz po nim inne postacie skrojone pod rozpoczynającą się dekadę: Domino, Feral, Warpath i Shatterstar. To wtedy na rok przed zakończeniem serii przejęli ją Fabian Nicieza i Rob Liefeld, panowie, którzy dokładnie po setnym odcinku przekształcili „New Mutants” w „X-Force”.
Ale wszyscy pamiętają Demonicznego Niedźwiedzia i Legiona. W 2017 roku rozpoczęła się emisja serialu „Legion” stacji FX, rzeczy absolutnie genialnej, zarówno pod względem treści, jak i formy oraz mocno nawiązującej (choć na swój sposób) do tradycji X-komiksów. W 2020 roku z kolei, po sporej obsuwie, na ekrany kin wszedł film „The New Mutants” – horror opowiadający o pięcioosobowej grupie nastoletnich mutantów zamkniętych w tajemniczym szpitalu psychiatrycznym i walczących z własnymi zmaterializowanymi lękami i… wielkim demonem w kształcie niedźwiedzia. I znów możemy nawiązać do „Koszmaru z Ulicy Wiązów”, a konkretnie do trzeciej części cyklu z 1987 roku, czyli „Wojowników snów”. Nietrudno się domyślić dlaczego. Film nie jest tak dobry jak serial, ale naprawdę daje radę. Szkoda tylko, że zabrakło Warlocka – koszty, koszty, koszty.
„Nowi Mutanci” Claremonta i Sienkiewicza wstrząsnęli Marvelem. Teraz, po niemal czterdziestu latach, nie stracili nic ze swej jakości, nie zestarzeli się brzydko, jak wiele amerykańskich komiksów tamtych lat. Oto superbohaterstwo psychodeliczne – rzecz naprawdę niezwykła.
Tytuł: New Mutants
Scenariusz: Chris Claremont
Rysunki: Bill Sienkiewicz
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: The New Mutants #18-31
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: październik 2023
Liczba stron: 372
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 9788328161238
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz