Wiktoriańskie strachy
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Sporo jeszcze komiksów Mike’a Mignoli zostało Egmontowi do wydania. Dziś kolejny, po „Baltimore”, będący wynikiem kooperacji z innym twórcą. I tu również Mignola był pomysłodawcą i autorem fabuły, a dialogi i rysunki tworzył głównie „ten drugi”. „Jenny Finn” nie jest może najlepszym komiksem, jaki możemy obecnie przeczytać, ale fanów tego rodzaju klimatów do lektury przekonywać nie trzeba.
Oto krótka opowieść grozy w stylu Lovecrafta, cztery odcinki wydane dwadzieścia pięć lat temu, teraz zebrane w jednym albumie. Scenariusz napisali Mike Mignola i Troy Nixey, pobierający wówczas lekcje pisania u tego pierwszego. Znamy już jeden komiks ich autorstwa – „Batman. Zagłada Gotham” wyszedł rok po „Jenny Finn”, więc najwyraźniej pracowało się panom ze sobą całkiem dobrze. Obydwie historie są zresztą do siebie dość podobne – akcja „Jenny Finn” toczy się w metropolii zwanej „Miastem” w bliżej nieokreślonym kraju i czasie, ale widać wyraźnie, że mamy do czynienia z wiktoriańskim Londynem, przeobrażonym na steampunkową modłę (akcja „Batmana. Zagłady Gotham” to rok 1928, ale skojarzenia są oczywiste). W obydwu komiksach znajdziemy również bluźniercze abominacje, oślizgłe potwory, wijące się macki, złowrogie kulty, brutalne morderstwa i grozę w stylu wiadomo kogo. O ile „Batman” był elseworldem DC Comics, tak „Jenny Finn” mogłaby z powodzeniem wejść do kanonu „Hellboya” jako jeden ze spin-offów rozbudowujących świat przedstawiony.
Największą inspiracją Mignoli i Nixeya było „Widmo nad Innsmouth” Lovecrafta oraz niewyjaśniona do dzisiaj zagadka Kuby Rozpruwacza. Mamy portowe miasto, ciężko pracujących rybaków, nieuchwytnego „dziwkobójcę” mordującego w brutalny sposób prostytutki, spirytystów ubrudzonych ektoplazmą i siedzących przy wirujących stolikach oraz tajemniczą nastolatkę, tytułową Jenny Finn, włóczącą się po mieście i wedle miejskiej legendy dokonującą cudów podejrzanej i niepokojącej natury. Głównym bohaterem jest everyman Joe, zwykły facet próbujący postępować dobrze i żyć (a raczej przetrwać) w metropolii stawiającej mieszkańcom niewyobrażalnie trudne warunki. Mignola i Nixey wciągają Joego i czytelników w świat odrealniający się i zniekształcający w miarę postępów lektury – jak w najlepszych opowiadaniach Samotnika z Providence.
Troy Nixey podkreśla w wywiadach, że jest miłośnikiem epoki wiktoriańskiej, jej estetyki, architektury i stosunków społecznych. Zilustrowanie horroru z akcją dziejącą się w tych właśnie czasach było dla niego niesamowitym przeżyciem. Sama fabuła nie wznosi się na wyżyny sztuki komiksowej – Mignola wymyślił sporo lepszych rzeczy zarówno przed, jak i po „Jenny Finn”. Ale graficznie jest naprawdę świetnie – Nixey i zmieniający go w drugiej części komiksu Farel Dalrymple odwzorowują i jednocześnie odkształcają realia dziewiętnastowiecznej Anglii znakomicie. To nie jest nasz świat, widzimy przecież dziwaczne steampunkowe elementy z intrygującą kreacją Premiera na czele i wszystkie „bezbożne plugastwa” atakujące naszą rzeczywistość – lekko karykaturalne, odchodzące od realizmu rysunki świetnie dopełniają dzieła. Czasem przypomina to prace Erica Powella z „The Goon” – co jest rzecz jasna rekomendacją.
Od porównań z Lovecraftem uciec nie można. Główny bohater Joe jest dokładnie takim protagonistą jak u Samotnika z Providence – zwykłym facetem (mniej wykształconym, lecz równie dociekliwym) wrzuconym w świat pokazujący nagle swe zdeformowane oblicze. Nie jest to jednak groza „na serio”, lecz w stylu „Hellboya” – pulpowa, umowna, traktująca konwencję weird fiction jako środek do celu, a nie cel sam w sobie.
Tytuł: Jenny Finn
Scenariusz: Mike Mignola, Troy Nixey
Rysunki: Troy Nixey, Farel Dalrymple
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału: Jenny Finn
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Data wydania: luty 2024
Liczba stron: 136
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328153660
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz