środa, 1 stycznia 2025

X-Men. Saga Miotu

Perła z lamusa


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

X-Men na Nowy Rok? Czemu nie?! Mucha Comics uzupełnia te dzieje mutantów Marvela, które z różnych powodów nie są wydawane przez Egmont. Największe wydawnictwo komiksowe w Polsce postawiło na „Punkty Zwrotne” – cykl zbierający historie przełomowe (przynajmniej według twórców tegoż cyklu). Mucha z kolei wybiera rzeczy mniej oczywiste – jak dopiero co wydana „Saga Miotu” – co nie oznacza, że słabsze.

Najpopularniejszymi cyklami komiksowymi Marvela wśród fanów pragnących mieć jak najwięcej zeszytów z ulubionymi bohaterami (pomińmy kwestię jakości, skupmy się na kompletności) są oczywiście te sygnowane logiem „Epic Collection”. Egmont wydaje w ten sposób „Spider-Mana”, „Punishera” i „Wolverine’a”. „X-Men” też mają swoje „epickie kolekcje” – sięgają do samego początku, do pierwszego zeszytu „X-Men” Stana Lee i Jacka Kirby’ego z 1963 roku, a do tej pory za oceanem wyszło już siedemnaście zbiorów (ostatni, opatrzony numerem 10, dosłownie kilka dni temu). „X-Men. Saga Miotu” od Muchy to jest dokładnie „X-Men. Epic Collection” numer 9 – zbiera czternaście zeszytów „The Uncanny X-Men” (od 154 do 167, od lutego 1982 do marca 1983 roku), „X-Men Annual” numer 6 i jakąś ciekawostkę wydawniczą z początku 1983 roku, czyli „Special Edition X-Men”. Ale to odwzorowanie „jeden do jeden” jest jedynym (jak na razie) przypadkiem. Takie chociażby „Legendy X-Men” i zapowiedziany „Bishop’s Crossing” to autorskie kolekcje Muchy.


Mamy rok 1982. Były to czasy, w których mutanci Marvela mieli tylko jeden comiesięczny tytuł – „The Uncanny X-Men” z samym Chrisem Claremontem u sterów. Gdyby spojrzeć na historię polskich wydań TM-Semic, to za sobą mamy już dramatyczne wydarzenia „Sagi Mrocznej Phoenix”, które cały czas rezonują w uniwersum („X-Men” 1/93) a przed sobą dopiero „Życie / Śmierć” z grafikami Barry’ego Windsor-Smitha („X-Men” 2/93). Czyli czasy już zamierzchłe, pełnię Brązowej Ery Komiksu, kiedy to nikt jeszcze nie podejrzewał, że za kilka lat dojdzie do rewolucji. Mutanci stacjonują na swojej własnej wyspie gdzieś w Trójkącie Bermudzkim (zabrali ją właśnie Magneto i się na niej urządzają), szefową X-Men jest Ororo „Storm” Munroe a nie Scott „Cyclops” Summers, a Profesor X nadal po uszy zakochany jest w cesarzowej Shi’ar, Lilandrze. Obca cywilizacja Shi’ar, pamiętająca jeszcze przerażającą Mroczną Phoenix, ma kolejny powód, aby zwrócić się przeciwko Ziemi. Ktoś uprowadził właśnie wspomnianą Lilandrę i wszystko wskazuje na to, że Wielka Cesarzowa przetrzymywana jest gdzieś na naszej planecie. Wielki krążownik wojenny Shi’ar ściga podejrzanych – znanych już nam dobrze w późniejszych komiksów, kosmicznych rozrabiaków zwanych „Starjammers”, wśród których ważną rolę pełni niejaki Corsair, zaginiony przed laty ojciec wspomnianego Cyclopsa i jego brata Havoka.


Profesor X i jego wychowankowie dostają ultimatum – albo szybko znajdą Lilandrę i dostarczą ją na pokład statku, albo Ziemia zostanie zniszczona. Intryga oczywiście nie jest prosta – przecież Lilandra ma siostrę o imieniu Deathbird czyhającą na tron Shi’ar, a na dodatek we wszystko wplątuje się tajemnicza, dopiero debiutująca w uniwersum Marvela, kosmiczna rasa pasożytów znana jako „The Brood” (tytułowy „Miot”). „Saga Miotu” od Muchy nie składa się jednak tylko z tej awantury, choć – tytuł nie jest bez znaczenia – jest ona tu najważniejsza. Dostajemy też kilka ciekawych, pojedynczych epizodów z życia grupy, mających oczywiście niebagatelny wpływ na przyszłość świata mutantów. Rozpoczyna się kolejna wielka medialna nagonka na nosicieli genu X, której reperkusje doprowadzą do tego, że już za trzy lata wystartuje odrębna samodzielna seria z mutantami, czyli „X-Factor”. Mutanci spróbują włamać się do Pentagonu, aby wymazać wszelkie dane na swój temat; spotkają Rogue, będącą wtedy na samym początku swej komiksowej „kariery” i należącą jeszcze do „Bractwa Złych Mutantów” (my znamy ją głównie jako pozytywną, bardzo intrygującą postać). Bracia Summersowie rozliczać będą swego odzyskanego ojca z trudnej przeszłości. Pojawi się kampowy Drakula w jeszcze bardziej kampowym odcinku, jakby wyjętym prosto z lat sześćdziesiątych (ale genialnie narysowanym – wszak Bill Sienkiewicz to klasa sama w sobie) i wreszcie dowiemy się jak to naprawdę było z siostrą Colossusa, Ilyanną Rasputin. Zobaczymy pierwsze spotkanie Kitty Pryde i smoka Lockheeda. To właśnie w „Sadze Miotu” poznamy czarnoksiężnika Belasco, wejdziemy do Limbo i spotkamy diabelskiego Sy’ma – oto preludium do „Inferno”, które nastąpi za sześć lat. Ba, będzie też mocne nawiązanie do jeszcze późniejszej „Ery Apocalypse’a” – „izraelski epizod” Charlesa Xaviera i Erika Lehnshera zapowiada zarówno „Erę…” jak i „Nowych Mutantów”, słynną drugą serię z X-Ludźmi startującą zaraz po „Sadze Miotu”.


Fajnie się to wszystko czyta, zwłaszcza z poziomu czytelnika znającego już wiele późniejszych wydarzeń i widzącego właśnie ich fabularne źródła. Pamiętacie odcinki z Ghost Riderem ze wspomnianych powyżej „Legend X-Men” od Muchy? Te, w których walczyliśmy z kosmicznymi pasożytami opanowującymi umysły bohaterów? No, to był właśnie Miot. Druga połowa omawianego dziś albumu to wielka, naprawdę epicka wojna z tymi kosmicznymi najeźdźcami. Jest to walka szczególnie trudna – wszak Miot, złożony z milionów stworów à la ksenomorfy z wiadomego filmu, atakuje w sposób początkowo niezauważalny. Jest to nieprzeliczona rasa sadystycznych, insektopodobnych istot składających jaja w systemie nerwowym ofiary i zmieniających przez to jej odbiór rzeczywistości. Claremont i Cockrum inspirowali się jednak nie tylko „Obcym” Ridleya Scotta. Miot podmienia komórki ciała ofiary własnymi – jak kosmici w „Coś” Johna Carpentera, filmie debiutującym na ekranach kin cztery miesiące przed początkiem komiksowej wojny o naszą planetę. Mamy też „Star Treka”, mamy „Gwiezdne wojny” – nawiązania docierają do nas co chwila.


„Saga Miotu” stawia X-Men przed dylematami, z którymi nigdy się jeszcze nie mierzyli. Zawsze starali się (no może nie Wolverine) oszczędzić życie swoich wrogów. Ale czy ten moralny kodeks ma jakiekolwiek zastosowanie wobec tak pierwotnego, nieludzkiego, niepohamowanego zła, jakim jest Miot? Czy X-Men powinni zawsze być takimi harcerzami? Zaraz po „Sadze Miotu” dostaniemy odpowiedź, kiedy to powstanie pierwsza z wielu późniejszych grup-odłamów od „X-Men”, czyli Nowi Mutanci. Jak bardzo dobrym i potrzebnym komiksem była seria „The New Mutants” już wiemy – omawiany dziś album zapowiada jej powstanie.


W porównaniu z odcinkami z lat dziewięćdziesiątych „Saga Miotu” wydaje się mocno retro – dużo tekstu, objaśniania fabuły, a i grafika nie jest taka, do jakiej przyzwyczaili nas Lee, Silvestri czy Portacio. Ale fani X-Men będą bardzo zadowoleni – to jest komiks głównie dla nich. Mucha zapowiedziała już kolejny album z mutantami – będzie to „Bishop’s Crossing”, czyli na pierwszy rzut oka „X-Men. Epic Collection” numer 20. Moim zdaniem jednak będzie to znów autorski wybór odcinków – bo Mucha musi z tego wyrzucić te zeszyty, które już wydała w „Legendach X-Men”. Zobaczymy – ja już czekam!




Tytuł: X-Men. Saga Miotu
Scenariusz: Chris Claremont
Rysunki: Dave Cockrum, Paul Smith, Bill Sienkiewicz, Brent Anderson
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Uncannt X-Men 154-164, X-Men Annual #6, Special Edition X-Men #1
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: wrzesień 2024
Liczba stron: 424
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788367571418

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz