Nie można zawsze wygrywać
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Tom King znowu w najlepszej formie. Całkiem niedawno pisałem o jego noirowym kryminale z akcją osadzoną w przeszłości miasta Batmana („Gotham. Rok pierwszy”) a już przyszła pora na kolejną, równie znakomitą lekturę. „Człowiek cel” to kolejny czarny kryminał w uniwersum DC Comics i - podobnie jak opowieść o perypetiach Slama Bradleya - powinien kandydować do tytułu „Najlepszego komiksu 2024 roku”.
Kim jest „Człowiek cel”? Pierwszym bohaterem, na którego wołano „Human Target”, był Fred Venable z lat pięćdziesiątych – z czasów, kiedy to odesłano herosów Złotej Ery do lamusa, ale jeszcze nie wprowadzono tych z Ery Srebrnej. Drugim facetem o tym pseudonimie był Christopher Chance, debiutujący w „Action Comics” z grudnia 1972 roku, już w Erze Brązowej – i to ten zapisał się na stałe w historii DC Comics. Chance pojawiał się co jakiś czas w różnych komiksach wydawnictwa, a w 1999 roku dostał nawet swoją własną miniserię w ramach „DC Vertigo”. W roku 2021 postać Człowieka Celu postanowił przybliżyć czytelnikom sam Tom King i jak zwykle zrobił to w swoim stylu – w dwunastu odcinkach ze stronicami zaplanowanymi w stałym dziewięciokadrowym układzie. „The Human Target” ze scenariuszem Kinga i wspaniałymi rysunkami Grega Smallwooda wychodzi w ramach „DC Black Label” między styczniem 2022 i kwietniem 2023 roku.
„Człowiek cel” to kolejny czarny kryminał uniwersum DC w dorobku autora „Szeryfa Babilonu” – wcześniej był chociażby „Rorschach” i wspomniany „Gotham. Rok pierwszy”. Christopher Chance jest mistrzem kamuflażu – idealnie podszywa się pod swoich zleceniodawców, którzy boją się zamachu na swoje życie. Chance „wygrywa umierając”, czyli przekonując zamachowca, że ten dopiął swego celu. Ostatnia misja naszego bohatera jest wyjątkowa – sam Lex Luthor poprosił go o przyjęcie na siebie ewentualnego ataku. Zadanie wykonane, ale niestety w tym samym czasie zaplanowano dwa zamachy na króla zbrodni Metropolis. Chance przyjmuje śmiertelną dawkę trucizny – według Doktora Midnighta z Międzynarodowej Ligi Sprawiedliwości pozostało mu tylko dwanaście dni życia. Trop wiedzie w głąb Ligi. Czy to możliwe, że któryś z jej członków, harcerzy jakby nie patrzeć, tak bardzo nienawidził Luthora, że posunąłby się do morderstwa? Oto opowieść o ostatnich dwunastu dniach życia Christophera Chance’a i wyborach, jakie podejmie w obliczu nadchodzącego nieuchronnego końca.
Człowiek w starciu z nieodwołanym wyrokiem śmierci to nie nowość – tutaj, w świecie pełnym superbohaterów śmiejącym się kostusze prosto w twarz, nabiera szczególnego znaczenia. Wcielamy się w postać „Dona Drapera wśród trykociarzy”, zwykłego człowieka obserwującego cały ten kolorowy, jarmarczny, superbohaterski styl życia i niebojącego się konfrontacji z nim – trochę jak w „Marvels” Kurta Busieka lub „Kingdom Come” Marka Waida. Chance nie ma nic do stracenia, kolejnej szansy (jego nazwisko brzmi tu wyjątkowo gorzko) na zaistnienie w zbiorowej wyobraźni mieć nie będzie. Tę daną mu przez Toma Kinga wykorzystuje maksymalnie – z trzecioligowej postaci komiksów DC Comics staje się pełnokrwistym, ciekawym i przebojowym bohaterem. Zdecydowanie bardziej atrakcyjnym niż wszyscy członkowie Międzynarodowej Ligi Sprawiedliwości razem wzięci.
A poznajemy jej członków dosyć dobrze. Booster Gold, Blue Beetle, Doktor Midnight, Marsjański Łowca Ludzi, Guy Gardner i wreszcie niezwykle ważne Fire i Ice – dobrze, że nie pojawia się Superman z Batmanem, bo jednak skradliby światło wszystkich reflektorów. Tom King przedstawia bardzo ludzki obraz superbohaterów – są denerwujący, nieszczerzy, tchórzliwi, samolubni, słowem: wadliwi i bardzo ludzcy. Christopher Chance też ideałem nie jest – podobnie jak inny heros z prawdziwego arcydzieła Kinga („Mister Miracle”) – ale właśnie o to chodzi. Wikła się w romans, nie wie co robić, walczy z przeznaczeniem, złorzeczy światu, ale… działa. Zawsze jest o kilka kroków przed swymi oponentami, inteligentny i zdeterminowany. On wie, że poniósł porażkę, że nie zawsze można wygrywać, ale nie cofa się przed niczym.
Greg Smallwood uczynił „The Human Target” „najseksowniejszym komiksem DC Comics od lat” – jak żartobliwie opisał go scenarzysta. Ależ to jest rewelacyjnie zilustrowane – z wyczuciem, emocjami, seksapilem (nie wynika to może z samej recenzji, ale ten element jest tu niezwykle istotny), w idealnie dobranej, zmieniającej się w zależności od okoliczności gamie kolorów, realistycznie lub umownie tam, gdzie trzeba. Smallwood jest tu jeszcze lepszy niż w „Moon Knight” Briana Wooda, gdzie był przecież kluczowym rysownikiem.
Czego możemy się jeszcze spodziewać, jeśli chodzi o Toma Kinga? Zakładam, że Egmont wyda dwunastoczęściowy (a jakże!) „Danger Street” z rysunkami Jorge Fornesa (będzie to druga kooperacja obydwu panów – po „Rorschachu”). Jestem pierwszy w kolejce do lektury. Tymczasem nie przegapcie opowieści o Christopherze Chance’u, „Człowieku Celu” – jest to rzecz naprawdę godna uwagi i nagród.
Tytuł: Człowiek Cel
Scenariusz: Tom King
Rysunki: Greg Smallwood
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: The Human Target #1-12
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: grudzień 2024
Liczba stron: 384
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328165571
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz