Księga Hioba według Marvela
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
Savage Hulk, Joe Fixit, Profesor Hulk, World War Hulk, Szary Hulk, Diabelski Hulk – i w końcu Nieśmiertelny Hulk. To nie są tylko różne osobowości Bruce’a Bannera, to nie tylko efekt rozszczepienia jego osobowości, co w pierwszych tomach sugerował autor scenariusza Al Ewing. To coś o wiele więcej.
Piąty zbiorczy tom „Nieśmiertelnego Hulka” od Egmontu kończy tę pięćdziesięcioodcinkową serię. Jak każdy wcześniejszy zawiera dziesięć zeszytów – od czterdziestego pierwszego do pięćdziesiątego, wydanego w grudniu 2021 roku. Wiedzieliśmy, że czeka nas wybuchowy i emocjonujący finał, ale chyba przeszedł on najśmielsze oczekiwania. Ok, w każdym razie moje – zakończyła się właśnie jedna z najlepszych serii Marvela dwudziestego pierwszego wieku. Zanim jednak przeczytamy owo zakończenie, powinniśmy przypomnieć sobie przynajmniej siedem ostatnich odcinków tomu czwartego.
To w nich, po wizycie dziwacznego kosmity imieniem Xemnu, nastąpiła kolejna zmiana kursu fabularnego. Znów weszliśmy głęboko do umysłu Bruce’a Bannera – ponad połowa akcji toczy się w mrocznym, przerażającym świecie jego psychiki. Dzieje się tam o wiele więcej niż w naszej rzeczywistości, w której obserwujemy Hulka uwięzionego (profilaktycznie) na stacji orbitalnej grupy Gamma Flight, po tym jak dosłownie eksplodował w małym miasteczku w USA. Poznaliśmy też największego wroga naszego bohatera, jego nemezis – Samuel Sterns, alias Leader, okazuje się odpowiedzialny za wszystkie złe chwile w życiu Hulka (tak to przynajmniej wydaje się na tym etapie). Tom czwarty kończy się kilkoma błyskawicznie następującymi po sobie wydarzeniami, z których najważniejszym i najbardziej efektownym jest ucieczka Savage’a Hulka i Joe Fixita w jednym ciele (skomplikowane, ale kto ma wiedzieć, ten wie) z więzienia na orbicie i upadek na Ziemię. Tymczasem ze Świata Poniżej, zamieszkałego przez dobrze już nam znaną przerażającą istotę, docierają zapowiedzi końca. Świata? Hulka? Może tylko opowieści? Wszystkie wątpliwości rozwiewa tom piąty.
Ostatni album jest esencją całej serii i wytłumaczeniem, kim lub czym właściwie jest Hulk. Jest też wskazaniem jego miejsca w uniwersum Marvela trzeciej dekady dwudziestego pierwszego wieku – obok grupy Gamma Flight, opowiadającej się w końcu jasno po jednej ze stron, pojawia się mniej znana grupa łotrów o nazwie U-Foes, a także dwie dobrze znane, czyli Avengers i Fantastyczna Czwórka. Zwłaszcza ta druga odgrywa znaczącą rolę w finale „Nieśmiertelnego Hulka” – począwszy od otwierającej tom bijatyki Joego Fixita z Benjaminem Grimmem, po szalone sceny związane z międzywymiarowymi portalami i bitwą w Budynku Baxtera w odcinku przedostatnim. Ostatni, pięćdziesiąty zeszyt o kilkukrotnie powiększonej objętości, zamykający opowieść o Hulku i wszystkich jego wersjach, przedstawia ostateczne rozwiązanie i wyjaśnienie rozpoczętych wątków, a także odpowiedzi na dręczące nas wszystkich pytania. I jest to, bez cienia przesady, jeden z najlepszych pojedynczych odcinków komiksu superbohaterskiego, jakie kiedykolwiek napisano.
Nie chcecie znać żadnych elementów fabuły piątego tomu przed jego lekturą – możecie mi zaufać. Napiszę tylko, że Al Ewing konsekwentnie realizuje swój pomysł na Hulka i wytacza najcięższe fabularne, estetyczne, filozoficzne i artystyczne działa. Podobnie Joe Bennett, główny rysownik całej serii, wspina się na wyżyny swoich możliwości. Czuć tu inspirację Philippe’em Druilletem, Frankiem Frazettą, Andreasem a nawet Hieronimem Boschem. Wszystko w wykonaniu obydwu panów jest tak, jak było – „tylko bardziej”. Psychodeliczna groza, religijne nawiązania, przerażająca konstrukcja świata i postaci, obcość i wynaturzenie, body horror, kosmiczny horror – a nade wszystko mocny thriller psychologiczny z tendencjami do hiperbolizowania. Bo sama ontologia świata przedstawionego „Nieśmiertelnego Hulka” wydaje się być mocno podejrzana (była zresztą taka od samego początku).
„Nieśmiertelny Hulk” jest swego rodzaju retconem tego bohatera – wstecznym uzupełnieniem i modyfikacją obowiązującej biografii. Ewing wszedł z buta, jego Hulk jest właściwie zupełnie nową postacią – tego retconu nie można już tak naprawdę zignorować. W ostatnim tomie – co ważne – kumuluje się również cała filozofia serii, sygnalizowana i rozwijana w trakcie jej trwania. Niezwykle istotny staje się nagle odcinek dwudziesty piąty z tomu trzeciego (wtedy raczej niezrozumiały), fajnie dopinający w tej chwili całość. Nieustanne nawiązania do Boga, Szatana, Biblii, Kabały i Księgi Hioba stają się pod koniec wreszcie uzasadnione i klarowne, choć – trzeba to niestety przyznać – mocno pompatyczne, rozbuchane i przesadzone. Ale w połączeniu z niesamowitym klimatem, którego gęstość rośnie z każdym kolejnym odcinkiem, sprawdza się to znakomicie. Właśnie tak, wszystko jest apokaliptyczne, biblijne, czytane WIELKIMI LITERAMI i mocno niepokojące.
Hulk, niczym Hiob, zadaje pytania. Dlaczego ciągle cierpi? Dlaczego musi być Hulkiem? Dlaczego krzywdzi wszystkich wokół? Czy Hulk jest dobrym człowiekiem? Czy w ogóle nim jest? Ewing daje inne odpowiedzi niż jedna z najbardziej znanych starotestamentowych przypowieści – nawiązuje do Hioba bardzo instrumentalnie i użytkowo. W świecie komiksu trwa nieustanna walka dwóch przeciwstawnych sił – zniszczenia i kreacji, które cyklicznie zmieniają się na prowadzeniu. Scenarzysta „Nieśmiertelnego Hulka” tylko pozornie uprzedmiotawia głównego bohatera, rozdartego między jedną stroną konfliktu a drugą, tylko pozornie stawia go w pozycji Hioba skazanego na branie wszystkiego na klatę i trwanie w wierze. Ewing zmusza Hulka (a zarazem czytelnika) do rzucenia wyzwania temu fatalizmowi, do dyskusji ze światem i dotarcia do bardzo humanistycznej odpowiedzi o pytanie o teodyceę. Czy żyjemy w najlepszym z możliwych ze światów? Nie, chyba że sami go sobie wykreujemy.
Nie bez znaczenia jest również nowy wątek wprowadzony w ostatnim, pięćdziesiątym odcinku – ten zahaczający o rok 1901 i rzucający jeszcze inne światło na pochodzenie mocy Hulka. Wbrew pozorom nie ma tu zbyt wielkiego pola do interpretacji, choć po pierwszym czytaniu trudno się oprzeć wrażeniu, że moglibyśmy sami dużo dopowiedzieć do fabuły. Do głowy przychodzi „Mister Miracle” Toma Kinga – i ten sposób odczytywania „Nieśmiertelnego Hulka” i jego idei zalecam.
Cztery miesiące po zakończeniu serii Ewinga i Bennetta, w kwietniu 2022 roku, wystartowała nowa – zatytułowana po prostu „Hulk” (volume 5). Pisał nie byle kto, bo Donny Cates (przeszedł z „Venoma”), a rysował Ryan Ottley (znany choćby z „Invincible”). Czekamy na polską premierę, bo po omawianym dziś albumie nie wyobrażam sobie, aby Egmont zrezygnował z Hulka.
Tytuł: Nieśmiertelny Hulk. Tom 5
Scenariusz: Al Ewing
Rysunki: Joe Bennett, Alex Lins, Adam Gorham, Rachael Slott
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Tytuł oryginału: The Immortal Hulk #41-50
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: luty 2024
Rok wydania oryginału: luty – grudzień 2021
Liczba stron: 300
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328162082
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz