Hola, hola, panie Straczynski!
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Dwa pierwsze zbiorcze tomy „The Amazing Spider-Man” runu Josepha Michaela Straczynskiego narysował popularny John Romita Jr. Pora go pożegnać i przywitać Mike’a Deodato, grafika o mniej rozpoznawanym nazwisku, ale równie doświadczonego. Przed nami kolejne przygody Spider-Mana z początku dwudziestego pierwszego wieku.
Poprzedni tom przywrócił kilka rzeczy na swoje miejsce. Mary Jane wróciła do Petera Parkera i stała się znowu najważniejszą żeńską bohaterką komiksu – ciotka May lubi jednak przebywać na drugim planie i od czasu do czasu służyć dobrym słowem albo niedzielnym obiadem. Straczynski rozbudował jeszcze bardziej mitologię i zasady, na jakich działa totemiczna moc Spider-Mana – niby nadal taka sama z wierzchu, ale przecież zupełnie inna w środku niż cały czas myśleliśmy. No i wróciliśmy do starej numeracji odcinków – po pięćdziesiątym ósmym numerze drugiej serii „The Amazing Spider-Man” ukazał się jubileuszowy odcinek numer pięćset. Straczynski podsumował całe dotychczasowe czterdzieści lat człowieka-pająka w Marvelu, wysłał go w zaświaty czy tam inne obszary astralne, gdzie „całe życie przeleciało mu przed oczami”. Ten swego rodzaju „reset” podkreślił tylko wagę runu Straczynskiego – okresu, który równie często wychwalano pod niebiosa (bo był inny niż wszystkie przed nim), co krytykowano zawzięcie (z tego samego powodu).
Omawiany dziś album to znowu szesnaście odcinków – zaczynamy od zeszytu 503 (marzec 2004) i kończymy na 518 (maj 2005). Pierwsze sześć narysował wspomniany John Romita Jr., który pożegnał się po nich z serią. Straczynski chyba dogadał się z Romitą, że da mu na odejście narysować zeszyty zamykające pewien etap swojego runu – najpierw do Nowego Jorku przybywa tajemnicza bezwzględna bogini Morwen i sam asgardzki bóg psot Loki, a potem dowiadujemy się w końcu, o co dokładnie chodzi z tymi wszystkimi totemami, magicznymi mocami pająka i chyba najważniejszą nową postacią w świecie Spider-Mana, czyli Ezekielem. Jeśli czytaliście dwa pierwsze tomy „The Amazing Spider-Man”, a potem poszliście do kina na „Madame Web” (swoją drogą chyba najbardziej na wyrost i przesadnie krytykowany film tego roku) i „coś wam nie grało”, to teraz poukładacie sobie wszystko w głowach. Straczynski od samego początku grał na tych samych (albo podobnych) nutach co J.M. DeMatteis w „Ostatnich łowach Kravena”. Wprowadził magię i odrobinę grozy do kolorowego świata Pająka, wypośrodkowując powagę i poetyckość DeMatteisa z blockbusterową krzykliwością „Tormentu” Todda McFarlane’a, który bardzo mocno na swój groteskowy sposób też nawiązywał do „Ostatnich łowów…”. Coś się kończy, John Romita Jr. bardzo udanie podkreśla swój udział przy „The Amazing Spider-Man”, rysując dokładnie w sposób, za który tak bardzo go wszyscy kochają lub nienawidzą. Ale i coś się zaczyna, bo w miejsce Romity wchodzi Mike Deodato.
Różnica jest spora. Nie jakościowa, bo obaj panowie, jak na superbohaterszczyznę sprzed dwudziestu lat, trzymają poziom dość wysoki. To raczej kwestia gustu i przyzwyczajenia, bo zmiana stylu jest mocno zauważalna. Deodato jest o wiele bardziej klasyczny, standardowy i trzymający się realizmu. Bardzo udanie rozpoczął, choć łatwo nie było – Marvel ze Straczynskim na czele (choć po latach zeznania wydawnictwa i scenarzysty znacznie od siebie odbiegają) podłożyli mu świnię już na samym starcie. Sześcioodcinkowe „Grzechy dawne” były historią nieudaną, mocno krytykowaną w fandomie i chyba nieprzemyślaną. Straczynski przywołał ikoniczną śmierć Gwen Stacy, dawnej dziewczyny Petera i zmienił jej wydźwięk nie tylko reinterpretując ją samą, ale i wszystkie jej późniejsze reperkusje, małżeństwo Petera i Mary włączywszy. A z kolei zamykająca omawiany dziś album opowieść „Za skórę” jest całkiem niezła – dawny kolega Petera ze szkoły, prześladowany przez kolegów (w tym i naszego bohatera, który zauważył szansę odwrócenie uwagi gnębicieli od swojej własnej osoby), powraca po latach z pewnym nie do końca legalnym i skrajnie niebezpiecznym projektem naukowym. I jak to zwykle w takich przypadkach bywa, robi się z tego wielka superbohaterska awantura.
Straczynski postanowił pozamykać sporo wątków jeszcze za czasów Romity. Sporo magii, na pierwszy rzut oka nie pasującego, ale ostatecznie świetnie wykorzystanego mistycyzmu i elementów grozy – tak było, dopóki Deodato nie zastąpił Romity. Spider-Man, mimo tak niecodziennych warunków, zachował sporo poczucia humoru i nadal papla jak najęty. Szczególnie zabawne są jego szermierki słowne z Lokim i Morwen, podczas których bardzo celnie punktuje obydwie postacie i ten wzniosły, patetyczny klimat. Scenarzysta nie bał się podważać status quo i dał to do zrozumienia już na samym początku runu. Rozwalał misternie poukładane od czterdziestu lat puzzle i mówił, że to nie do końca tak było – ale zawsze z wyczuciem, z szacunkiem dla poprzedników i świadomością istnienia nieprzekraczalnej granicy. Zawsze, poza jednym wyjątkiem.
To trzeba podkreślić. W „Grzechach dawnych” przesadził. Na początku lat siedemdziesiątych wszyscy czytelnicy zastanawiali się z kim będzie Peter Parker – z Gwen Stacy, swoją szkolną pierwszą miłością, czy z Mary Jane, dziewczyną z sąsiedztwa. Stan Lee stawiał na Gwen Stacy, postać, którą podobno wzorował na swojej własnej żonie. Ale czytelnicy oszaleli na punkcie M.J., żartobliwej, wygadanej, pewnej siebie dziewczyny z trudną przeszłością. Trzeba było coś z tym zrobić, zdecydować się – w lewo, czy w prawo. Włodarze Marvela poszli po bandzie – w „The Amazing Spider-Man” #122, w lipcu 1973 roku, Zielony Goblin zabił Gwen w bardzo wstrząsającej jak na tamte czasy opowieści „The Night Gwen Stacy Died”. Niektórzy spece od Marvela uważają te wydarzenia za pewien kamień milowy w historii uniwersum – symboliczne zakończenie Srebrnej Ery i początek Ery Brązowej, bardziej dojrzałej, poruszającej tematy społeczne i polityczne a nie dostarczającej tylko prostej rozrywki. Miało to zapobiec stagnacji w serii o przygodach Pająka – czytelnicy byli w szoku, a sam Stan Lee kombinował nawet jak się z tego wycofać, ale na szczęście nie wykombinował.
Trzeba mieć jaja, żeby nie tylko wrócić do tej historii i ją mocno zmodyfikować. Straczynski jaja wtedy miał, może nawet zbyt duże. To co zobaczycie w „Grzechach dawnych” mogło mieć gigantyczne konsekwencje, wszak na szali położone zostało wszystko to co ukształtowało nie tylko postać Petera po śmierci Gwen Stacy, ale i jego relacje z Mary Jane. Scenarzysta uderzył w dzwon atak mocno, że sam się przestraszył – przesadził mocno, poszedł w niezamierzoną, nielogiczną telenowelę i prawie zniszczył pewien symbol zamiast oddać mu hołd. Też chciał wstrząsnąć, aby zapobiec stagnacji. Niestety „Grzechom dawnym” brakuje logiki, pomyślunku, pokory – powstały pochopnie i nie dziwi fakt późniejszego naprostowywania pewnych rzeczy z finałem dopiero po siedemnastu latach, w siedemdziesiątym trzecim numerze piątej serii „The Amazing Spider-Man” z października 2021 roku.
Trudno jednak wystawić trzeciemu tomowi niską, czy nawet średnią ocenę. Jest to album znakomity, przepełniony charakterystycznym pajęczym klimatem, emocjonującymi przygodami i bardzo dobrymi rysunkami. Kolejny album zawiera dalszy ciąg runu Straczynskiego – walkę Spider-Mana u boku Nowych Avengers ze specjalnym oddziałem Hydry i szalony, budzący skrajne emocje i opinie, crossover „The Other: Evolve or Die”. I to będzie największy objętościowo tom jak do tej pory a Straczynski będzie odpowiadał tu tylko za nieco ponad połowę odcinków – crossovery już tak mają, że łączą fabuły z różnych serii w jedną opowieść.
Tytuł: Amazing Spider-Man. Tom 3
Scenariusz: J. Michael Straczynski
Rysunki: John Romita Jr., Mike Deodato, Mark Brooks
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: The Amazing Spider-Man, vol.1 #503-518
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: marzec 2024
Liczba stron: 408
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328162129
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz