Gnida z konieczności
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Wydawnictwo „Non Stop Comics” kończy kolejną serię. Szósty tom „R.I.P.” zatytułowany jest dość wymownie – „Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy”. Tak, to był dobry komiks, oryginalny i – co ważne – wzywający do ponownego odczytu, właśnie teraz, kiedy mamy komplet.
Każdy z sześciu tomów przedstawia pewne wydarzenia z perspektywy innej postaci: pięciu facetów należy do nielegalnie działającej grupy rabusiów domów dopiero co zmarłych ludzi, a szósta kobieta jest barmanką w knajpie, do której przychodzą na kielicha po robocie. Wstrząsającą relację Fanette poznaliśmy w tomie piątym – teraz przyszła pora na najbardziej antypatycznego i gruboskórnego chama, jakiego wymyślił Gaet’s, autor scenariusza. Oto Eugene i jego spojrzenie na dobrze już nam znane wydarzenia.
Gaet’s jak zwykle dba o to, abyśmy dobrze poznali przeszłość i motywacje każdego z głównych bohaterów. Czasem ich rozumiemy (Derrick, Ahmed) ale czasem budzą tylko odrazę (Albert). Eugene zawsze sprawiał wrażenie, że należy zdecydowanie do drugiej kategorii – a tu niespodzianka. Stoi w rozkroku, bardzo manichejsko, ying i yang płyną w jego żyłach, co chwila zmieniając proporcje w jego sercu. Eugene mieszka w przyczepie z własną matką, w samym środku osiedla „białych śmieci” i radzi sobie z życiem w jedyny mu znany sposób – poprzez przemoc, alkohol i niedopuszczanie nigdy nikogo do siebie. Ukształtowało go dzieciństwo bez miłości i wzorców, za to pełne sińców, wyzwisk i patologii. Duże znaczenie miały powtarzające się pobyty w więzieniu, ból, upokorzenia i ciągły strach. Eugene to oczywiście prostak, drań, przemocowiec, szowinista, ksenofob, rasista i skończony dupek.
Jednak mimo wszystko mu współczujemy. Gaet’s świetnie uzasadnia, dlaczego Eugene jest jaki jest – chyba najlepiej, jak do tej pory. Bohater jest gnidą, ale z konieczności; nie miał szans zostać nikim innym. Szósty tom „R.I.P” okazuje się ostatecznie czarną komedią – po absolutnie przygnębiających tomach numer cztery i pięć, podczas lektury których przysłowiowy nóż otwierał się w kieszeni, teraz mamy bohatera-ćwoka, ale zasługującego na współczucie. A rysunki? No cóż, jak zwykle pierwsza klasa. Julien Monier kreuje świat pełen rozkładu, smrodu, antypatycznych ludzi i z góry obiecujący tylko zgryzotę.
Siódmego tomu nie będzie – seria „R.I.P.” kończy się dokładnie tak, jak powinna. Smutno, w bólach, brudzie, beznadziei i niesprawiedliwości. Jednak mimo wszystko udaje się autorom zbudować pewien bufor poznawczy – wszystko płonie, ale tak jakby na pocztówce, za szybką. Dobrze, że jest ta granica, nie chcielibyście żyć w tym świecie. A teraz proponuję powtórną lekturę całości – może zauważymy coś niewidocznego za pierwszym razem?
Tytuł: R.I.P. Tom 6. Eugène. Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy
Scenariusz: Gaet’s
Rysunki: Julien Monier
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginału: R.I.P. vol. 6. Eugène. Toutes les bonnes choses ontune fin
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: petit à petit
Data wydania: październik 2024
Liczba stron: 112
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 190 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788382307054
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz