niedziela, 22 września 2024

Marvel Knights. Spider-Man. Tom 1

Ściągnąć mu tę maskę!


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Przed nami kolejna dawka przygód Spider-Mana z pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku. Komiksy z człowiekiem-pająkiem były wówczas nadal bardzo chętnie czytane, a trwający run J. Michaela Straczynskiego w „The Amazing Spider-Man” tylko powiększał popularność tego bohatera. Czy Spider-Man potrzebował kolejnego tytułu w tym czasie? Raczej nie. Ale wydawnictwo i tak mu go zafundowało.

A nie był to tytuł byle jaki, bo rozpoczęty w dość specyficznej inicjatywie wydawniczej, jaką było „Marvel Knights”. Marvel miał kłopoty w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych – załamanie rynku komiksowego, ogłoszenie bankructwa, exodus autorów. W 1999 roku Dom Pomysłów outsorcował cztery serie do wydawnictwa „Event Comics”, kierowanego przez dwóch twórców znanych z wcześniejszej pracy w Marvelu i DC – Jimmy’ego Palmiottiego i Joego Quesady. Utworzono w ten sposób imprint o nazwie „Marvel Knights”, którego zadaniem było publikowanie historii tylko lekko powiązanych z mainstreamową ciągłością Marvela, ale serwujących za to opowieści dojrzalsze, mroczniejsze, poważniejsze i bardziej realistyczne. „Daredevil”, „Inhumans”, „Black Panther” i „Punisher” mieli dostać potężnego kopa sprzedażowego. Tak też się stało – imprint „Marvel Knights” okazał się sukcesem (w Polsce mogliśmy przeczytać ostatnio trzy znakomite zbiorcze tomy właśnie „Punishera” Gartha Ennisa).


Spider-Man takiego kopa nie potrzebował – na pewno nie w 2004 roku, kiedy to Mark Millar i Terry Dodson rozpoczęli prace nad pierwszym odcinkiem „Marvel Knights. Spider-Man”. Millar napisał osiemnaście odcinków – wszystkie znajdziemy w omawianym dziś, wydanym niedawno przez Egmont tomie zbiorczym. Dwanaście pierwszych to jedna, spójna historia podzielona na trzy akty – dwa z nich wydało już w Polsce Hachette w „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela”, a o trzecim zapomniało, co jest moim zdaniem kpiną z czytelnika i w dzisiejszych czasach wręcz niedopuszczalne. Egmont na szczęście zebrał to wszystko do kupy i zaprezentował może nie najlepszą, ale całkiem niezłą historię Spider-Mana, która w pewien sposób spełnia założenia „Marvel Knights”, ale w bardzo wybiórczy (do czego dojdę) sposób.


„Marvel Knights. Spider-Man” wychodził mniej więcej równolegle z odcinkami wspomnianego już „The Amazing Spider-Man” Straczynskiego, które znajdziemy w wydanym niedawno trzecim tomie zbiorczym i nadchodzącym wielkimi krokami tomie czwartym. Mamy zatem zaskakującą (bo z założenia nieobowiązkową w „Marvel Knights”) spójność fabularną – Peter Parker wykłada w swoim dawnym liceum, ciotka May zna jego sekretną tożsamość, a Mary Jane boryka się z problemami zawodowymi. Peter i Mary chcą pomóc finansowo ciotce i zafundować jej mieszkanie – niestety, ktoś porywa May i nie stawia żądań okupu. Zrozpaczony Spider-Man rusza w miasto na poszukiwania – sytuację pogarsza świadomość, że wydarzyło się właśnie coś, czego obawiał się najbardziej. Ktoś z jego zaprzysięgłych wrogów dowiedział się, że jest Peterem Parkerem i uderzył w jego najbliższych. Pierwszym podejrzanym jest Norman Osborn, czyli pierwszy Zielony Goblin, którego nasz bohater posłał właśnie za kratki – ale czy na pewno?


Dwunastoodcinkowa opowieść Millara o poszukiwaniu ciotki May, konfrontacji Pająka ze swoimi wewnętrznymi strachami i traumami, a także zdecydowanie zewnętrznymi, czyhającymi na jego życie wrogami (a pojawiają się oni jak grzyby po deszczu) nie jest ani poważniejsza, ani dojrzalsza, ani mroczniejsza niż inne równolegle wydawane serie. Jest za to trochę bardziej realistyczna, co spełnia przynajmniej jedno z czterech założeń „Marvel Knights”. Podobnie zresztą jest w przypadku zamykającej tom sześcioczęściowej historii „Człowiek z sinej dali”. Superłotr znany jako Owl, który czasowo zajął miejsce Kingpina, wynajmuje skrajnie dziwaczny i niedopasowany duet zabójców w celu zlikwidowania swoich przeciwników. Spider-Man oczywiście wplątuje się w tę aferę i razem z nowym, podejrzanie znajomo wyglądającym kolegą z pracy (!) gania po Nowym Jorku i tłucze się z kolejnymi przeciwnikami. Krótki opis tej fabuły sprawia wrażenie banalnego. Oczywiście taki jest i nikomu to nie przeszkadza. Chodzi tu przecież nie o samą intrygę, lecz o to, w jaki sposób jest przedstawiona i jak oryginalnie (bo wybiórczo i specyficznie) spełnia wymagania inicjatywy „Marvel Knights”.


Dlaczego wybiórczo – już pisałem. A czemu specyficznie? Scenariusz Marka Millara nie jest realistyczny w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie widujemy przecież za oknem przebierańców w kostiumach, nikt nie rzuca dyniowych bomb na ulicy, nikt też nie żyje w symbiozie z przerażającym kosmitą o konsystencji smoły. Założeniem komiksu Millara jest całkowita realność wszystkich tych fantastycznych elementów. Realizm „Marvel Knights. Spider-Man” polega na mniej więcej tym samym, co realizm „Batmana. Ziemi Jeden”. To sama rzeczywistość ukształtowana wokół latających trykociarzy zmuszona jest niejako do realistycznego reagowania na ich obecność. Obrażenia są prawdziwe – takie, jakie faktycznie odniósłby Spider-Man w naszym świecie. Przechodnie, policja, lekarze reagują bardzo realistycznie – chcą ściągnąć Spider-Manowi maskę, proszą o pomoc w zmianie opon, każą coś kupić, zanim pozwolą skorzystać z toalety, mają słuszne pretensje o rozwalenie autobusu w trakcie pogoni za łotrem i tak dalej, i tak dalej… Mark Millar pokazuje prawdziwe konsekwencje pewnych działań i zjawisk, niuanse, o których większość autorów zdaje się nie tyle zapominać, co ignorować, bo nie są ważne dla samej fabuły. Ba, Millar jest przecież idealnym gościem do tej roboty – każdy, kto czytał jego słynny „Kick-Ass”, wie, o czym piszę.


Jest oczywiście kilka głupotek i nieścisłości, z których największymi są wielka teoria rzekomo tłumacząca obecność supełotrów w uniwersum Marvela i pewien list kończący dwunasty odcinek. Ale jest też kilka prawdziwie genialnych zagrań – postać Ethana Edwardsa, nowego dziennikarza Daily Bugle i wszystko, dosłownie wszystko, co wiąże się z jego historią woła o brawa. Warto również zwrócić uwagę na wspólność motywów fabularnych „Marvel Knights. Spider-Man” i „The Amazing Spider-Man” Straczynskiego. Głównym arcyłotrem Millara jest Norman „Zielony Goblin” Osborn, o którym pisał też Straczynski w nieudanych co prawda i przeszarżowanych „Grzechach dawnych”, ale równie mocno odwołujących się do kultowej „Nocy, kiedy umarła Gwen Stacy”. Osborn w ogóle miał chyba wtedy swój prime time – Paul Jenkins nieco wcześniej od Millara i Straczynskiego napisał rewelacyjną opowieść „A Death in the Family” w ramach swojej serii „Peter Parker. Spider-Man”, która według niektórych fanów nazywana jest „ostateczną opowieścią o konfrontacji Pająka i Goblina” – czyli coś jak „Ostatnie łowy Kravena”. Tak czy inaczej – Mark Millar napisał osiemnaście odcinków serii, która nie musiała być sygnowana logiem „Marvel Knights”, ale ostatecznie mogła.


W listopadzie 2005 roku Millar odszedł i cztery ostatnie odcinki serii napisali już inni twórcy. Kiedy je przeczytamy w Polsce? Już niedługo – dosłownie za kilka dni wyjdzie czwarty zbiorczy tom „The Amazing Spider-Man”, w którym obok odcinków J. Michaela Straczynskiego znajdziemy również crossover „The Other. Evolve or Die” – wielkie wydarzenie w świecie Pająka łączące trzy równolegle wydawane serie (oprócz kończącego się „Marvel Knights” i będącego na fali „The Amazing…” będzie to zupełnie nowa, kolejna już seria „Friendly Neighborhood Spider-Man”). Po dwudziestym drugim odcinku seria „Marvel Knights” zmieniła nazwę na „Sensational Spider-Man” – skończył się outsorcing, imprint został wchłonięty przez Marvela razem z Quesadą i Palmiottim, a uniwersum ogarnęła „Wojna Domowa”. Skąd zatem cyfra jeden na grzbiecie wydania Egmontu, skoro więcej tomów „Marvel Knights. Spider-Man” nie będzie? Nie wiem. W sumie nieważne – czytajcie, bo to naprawdę fajny Spider-Man jest.


Tytuł: Marvel Knights. Spider-Man. Tom 1
Scenariusz: Mark Millar
Rysunki: Terry Dodson, Mark Buckingham, 
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Marvel Knights. Spider-Man #1-18
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: lipiec 2024
Liczba stron: 456
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328162860

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz