Młócka
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
W dwudziestym pierwszym wieku uniwersum Marvela wstrząsane jest co chwila wielkimi wydarzeniami, „po których nic już nie będzie takie samo”. To powtarzające się, buńczuczne hasło nie niesie nigdy aż tyle prawdy, ile chcieliby twórcy (i pewnie czytelnicy), ale zawsze zmienia jakoś układ sił w uniwersum. Jest tak również w przypadku „Tajnej inwazji”.
„Secret Invasion”, to ostatni sześcioodcinkowy serial MCU, który oglądaliśmy już pod koniec czerwca. Nie bez powodu zatem Egmont wydał komiks, będący jego pierwowzorem. „Tajna inwazja”, podobnie jak wiele innych crossoverów Marvela, składa się z ośmioodcinkowej serii głównej i całej masy odcinków „pobocznych” – czyli „tie-inów” w obecnie używanej nomenklaturze fandomu. Rozpoczęła się w czerwcu 2008, zakończyła w styczniu 2009 roku i przetoczyła się przez wiele tytułów – wydarzenia w nich opisane w pewnym stopniu uzupełniały fabułę całego eventu i wpływały na siebie wzajemnie. To jest zresztą reguła dotycząca każdego przekrojowego wydarzenia w uniwersum Marvela – zadaniem scenarzystów jest takie przygotowanie serii wiodącej, aby jej czytanie było możliwe zarówno ze znajomością (wiadomo, tak jest o wiele lepiej) i bez znajomości „tie-inów”. Niestety „Tajna inwazja” ma z tym problem – a Egmont wydał tylko serię główną.
Startujemy w bardzo specyficznym i „gorącym” momencie historii Marvela. W 2005 roku doszło do wydarzenia znanego jako „House of M”, chyba najbardziej dramatycznego w skutkach, jeśli chodzi o dwudziestopierwszowieczną historię mutantów. W 2006 roku posadami uniwersum wstrząsnęła „Wojna domowa” – najistotniejsza, jeśli chodzi o punkt wyjścia omawianego dziś komiksu. A tak zwanym „kosmosem Marvela” targały „Anihilacja”, „World War Hulk” i wielkimi krokami nadchodziła wielka międzygalaktyczna wojna („Wojna królów. Preludium”). Szczególny to był czas – nikt nikomu nie ufał po wojnie domowej, ziemscy herosi stawali się antybohaterami, Kapitan Ameryka zginął a Iron Man został powszechnie znienawidzony. Avengersi podzielili się na mnóstwo „podgrup” w zależności od tego, czy byli za czy przeciw ustawie o powszechnej rejestracji superbohaterów. I do tego wszystkiego okazało się, że zamordowana przywódczyni Klanu Dłoni, dobrze nam znana Elektra… jest Skrullem.
Skrullowie to zmiennokształtna rasa obcych, której podstawową umiejętnością jest podszywanie się pod konkretnych reprezentantów innych gatunków. Pierwszy raz pojawili się już w drugim odcinku „Fantastycznej Czwórki” pod koniec 1961 roku – tak trochę na fali kinowej adaptacji „Inwazji porywaczy ciał” Jacka Finneya. Scenarzysta „Tajnej inwazji”, popularny i lubiany Brian Michael Bendis, nie bawił się w zbyt długą ekspozycję i od razu walnął z grubej rury – mniej więcej w tym samym czasie, gdy Iron Man uświadomił sobie, że Skrullowie od dawna już infiltrują Ziemian i wszczął powszechny alarm w społeczności superbohaterskiej, zauważono wielki statek na kursie kolizyjnym z Savage Land na Antarktydzie. Tak zaczęła się inwazja, ale wcale nie „tajna” – ta tytułowa trwa przecież już od dawna, choć nikt nie wiem dokładnie jak długo.
Osiem odcinków „Tajnej inwazji” wchodzących w skład omawianego dziś albumu to tak naprawdę jedna wielka bijatyka rozpoczęta w sekretnym, antarktycznym rezerwacie i przeniesiona finalnie do Nowego Jorku. Wielki superbohaterski crossover musi przetoczyć się przez Wielkie Jabłko – redaktorzy Marvela nie odpuszczą, choćby nie wiem co. Trzeba się naprawdę dobrze orientować w uniwersum a także znać postacie oraz zależności między nimi, aby się nie pogubić w fabule. Można też sobie dać na luz i obserwować po prostu jak nie wiadomo skąd pojawiają się co raz to nowe postacie, coś tam mówią i tłuką się bez opamiętania, pojawiają się na wielkich dwustronicowych rozkładówkach w ilościach urągających zdrowemu rozsądkowi, a potem znikają i w sumie nie wiadomo, gdzie. Mamy „zwykłych” Avengers, potem Mighty Avengers, Nowych Avengers, Nowych Avengers Illuminati (!) i wreszcie Tajnych Avengers, a do tego całe zastępy innych marvelowskich herosów, którzy na chwilę wyszli ze swoich comiesięcznych serii, aby powalczyć ze Skrullami w głównej „Tajnej inwazji”. A tacy kolesie jak Cable i Deadpool (jeszcze do niedawna występujący we wspólnej serii, o której dopiero co opowiadałem) dostają swoje własne tytuły właśnie na samym początku eventu (choć tylko Deadpool bierze w nim udział, bo Cable ucieka przez czas i przestrzeń z niemowlakiem na rękach w wyniku wydarzeń z „Kompleksu Mesjasza”).
„Tajna inwazja” tie-inami stoi, a sam jest „środek” zdaje się być cokolwiek nagi. Wydaje się on przede wszystkim dość tandetną superbohaterską młócką, bo wiele ciekawej i zniuansowanej fabularnie akcji umieszczono w seriach pobocznych – a w przypadku tego eventu było ich prawdziwe zatrzęsienie. Da się oczywiście wyczuć najważniejsze „przesłanie” Bendisa i spółki – Skrullowie to religijni fundamentaliści atakujący oazę wolności jaką jest nasza planeta. Według ich teorii Ziemia od zawsze była ich własnością a ludzie są tu tylko gośćmi, którzy nie potrafią się zachować – trzeba ich tego nauczyć siłą (przerobić ich na swoją modłę). Nie bez znaczenia jest to, że „Anihilacja”, która zdziesiątkowała galaktyczne uniwersa dwa lata wcześniej, była dla Imperium Skrulli wyjątkowo apokaliptyczna. Ziemianie muszą walczyć z ekstremizmem, fundamentalizmem i podstępną indoktrynacją w sytuacji, w której sami są zmęczeni brakiem zaufania, ukrywaniem się, inwigilacją i ciągłą partyzantką. I to akurat działa w „Tajnej inwazji” Bendisa bardzo fajnie.
Rysunki jak rysunki. Leinil Francis Yu, Filipińczyk, którego prace znajdziemy w niejednym komiksie Marvela, doskonale wie, jak rysować tego rodzaju opowieści. Szczegółowo, dynamicznie, energicznie i naprawdę bardzo dobrze. A co do samego crossovera – nie jest to aż tak wielka rewolucja, jakiej można było się spodziewać. Raczej rozbieg do kolejnego eventu znanego jako „Dark Reign” – jego zapowiedź mamy na ostatnich stronach komiksu. Serial MCU, który już niedługo obejrzymy, nie będzie aż tak zdominowany przez niekończące się bijatyki niezliczonej ilości bohaterów, bo musi opowiedzieć pewną sensowną historię. Ta komiksowa także jest sensowna, ale w całości, a nie tylko jako ośmioodcinkowy zbiornik retencyjny na nadmiar superbohaterszczyzny emanującej z serii pobocznych. Ale nie czyta się tego źle – mogło być po prostu lepiej.
Tytuł: Tajna inwazja
Scenariusz: Brian Michael Bendis
Rysunki: Leinil Francis Yu
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Secret Invasion
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: maj 2023
Liczba stron: 228
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328161368
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz