Uziemienie bogów
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Egmont regularnie wydaje najlepsze komiksy „Domu pomysłów” w jednym ze swych sztandarowych cykli – „Marvel Classic”. Trzecia seria „Thora”, autorstwa Josepha Michaela Straczynskiego, w której fani MCU znajdą kilka fajnych niespodzianek, musiała się w nim kiedyś znaleźć. Książę Asgardu powraca z Mjolnirem w dłoni! Na miesiąc przed kinową premierą „Thor. Miłość i grom” – wiadomo.
Thor jest jednym z flagowych herosów Marvela. Po raz pierwszy pojawił się w osiemdziesiątym trzecim numerze antologii komiksowej pod tytułem „Journey into Mystery”. Był rok 1962, czyli czasy bezpardonowego ataku Stana Lee i spółki na amerykański rynek komiksowy i wielkiego bólu głowy dotychczasowego hegemona – National Allied Publications, czyli przyszłego DC Comics. Thor miał wtedy swoje ludzkie alter ego, czyli Donalda Blake’a, którego ciało wykorzystywał do manifestowania się w swojej fizycznej postaci – coś jak Billy Batson i Kapitan Marvel, tylko bez okrzyku w stylu „Shazam!”. W 1966 roku „The Journey into Mystery” zostało zmonopolizowane przez naszego bohatera i zmieniło nazwę na „Thor”. Seria wydawana była nieprzerwanie (w międzyczasie był powrót do starej nazwy i znowu do nowej) aż do 2004 roku, kiedy to w osiemdziesiątym piątym numerze „Thora” (była to już druga seria) zakończył się „Ragnarok”, czyli – wiadomo – nordycki zmierzch bogów. Asgard został zniszczony, bogowie (w tym Thor) zabici i zesłani do Otchłani a seria „Thor” przestała się ukazywać.
Minęły dwa lata i rozpoczęło się jedno z najważniejszych wydarzeń Uniwersum Marvela pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku – „The Civil War” (filmowe MCU oparło na nim fabułę filmu „Kapitan Ameryka. Wojna bohaterów” z 2016 roku). J. Michael Straczynski, scenarzysta serialowy (legendarny „Babylon 5”) i komiksowy (np. „The Amazing Spider-Man” od 2001 do 2007), pisał w tym czasie „Fantastyczną Czwórkę”. Trzy wybrane odcinki przygód Pana Fantastycznego i spółki rozpoczynają omawiany dziś album – Straczynski między majem i sierpniem 2006 roku wyraźnie zasugerował, że być może Thor powróci – niczym w pierwszym „Thorze” z MCU, boski młot Mjolnir upada gdzieś w Oklahomie, wybijając w ziemi wielki krater, czyli nową atrakcję turystyczną. „Wojna domowa” jeszcze się nie rozpoczęła na dobre – na razie trwają przygotowania do opublikowania ustawy o rejestracji superludzi. Każdy nadczłowiek obdarzony supermocą i każdy mutant zobowiązany będzie do ujawnienia się i otrzyma jakąś funkcję w nowych światowych siłach bezpieczeństwa. Młot Thora staje się zatem pożądanym artefaktem, ale czy ktokolwiek będzie w stanie oderwać go od ziemi?
Rok później, kiedy ucichły już echa „The Civil War”, Straczynski, ni z tego, ni z owego, rozpoczął zupełnie nową, trzecią serię z „Thorem” i to właśnie te odcinki (wszystkie jego autorstwa jakie kiedykolwiek napisał w tej serii) znajdziemy w dalszej części „Thora” od Egmontu. Założenie było jedno, ale bardzo istotne – Straczynski bardzo chciał, aby Thor nie był po swoim powrocie mieszany od razu w wielkie, przekrojowe marvelowskie eventy, dopóki nie „okrzepnie” po swoim zmartwychwstaniu i nie nabierze (nie tylko on, ale i sam autor oraz pisana przez niego seria) swego rodzaju pewności siebie i będzie stał mocno na własnych nogach. „Thor” Straczynskiego jest zatem dość „kameralny” – syn Odyna nie rusza w kosmiczne przestrzenie, ani boskie wymiary szukać awantur, lecz zostaje na Ziemi i to właśnie tu, w Oklahomie, gdzie spadł młot, rozpoczyna swoje nowe życie.
Autor komiksu odwołał się do tradycji i przywrócił do życia postać Donalda Blake’a. To on wezwał Thora z Otchłani i przekonał go, że musi wrócić na Ziemię, aby ją uratować. Straczynski uczynił aspekt Blake’a niebywale istotnym – Thor i Donald dzielą jedno ciało i nie mogą istnieć w materialnej postaci w tym samym czasie. Kiedy jeden jest w fizycznej formie na Ziemi, drugi przebywa w tym czasie w Otchłani – choć mogą się porozumiewać i bez problemu zamieniać miejscami. Asgard powraca również – Thor przywołuje go bezpośrednio na amerykańską prowincję. Gigantyczna, magiczna forteca lewituje trzy metry nad ziemią niedaleko Broxton w Oklahomie, z miejsca stając się lokalną sensacją. Thor ma wielki plan – chce sprowadzić na Ziemię resztę nordyckich bogów i założyć na naszej planecie Nowy Asgard. Aby tego dokonać musi „wzbudzić” istoty swoich towarzyszy w mieszkańcach naszej planety – tak jak miało to miejsce w jego przypadku. Powraca również Loki, bo przecież inaczej być nie może – tym razem w żeńskiej postaci – i rozpoczyna kolejną intrygę. To głównie wokół jego knowań obraca się fabuła komiksu, ale nie tylko. Straczynski poszerza komiksową „mitologię” Thora odkrywając nowe, nieznane fakty z przeszłości Lokiego, Odyna, a także Bora – ojca Odyna, dziadka Thora. A że „powrót Thora” miał swoje źródło w „The Fantastic Four” nie powinien nas dziwić fakt, że wielką rolę do odegrania będzie miał również władca Latverii, sam Doktor Doom.
„Thor” Straczynskiego od samego początku budzi pewien dysonans. Asgard i jego mieszkańcy, rysowani przez Oliviera Coipela, ukazani są bardzo efektownie, dosłownie bosko. Uzbrojeni po zęby, gigantyczni, jakby marmurowi, o grubo ciosanych twarzach, ubrani w kostiumy wręcz pękające pod naporem mięśni. Śmiertelnie poważni, pozbawieni poczucia humoru (zwłaszcza Thor, zupełnie inny, niż w wydaniu Chrisa Hemswortha) i lekko przerażający (zwłaszcza Loki, zupełnie inny, niż w wydaniu Toma Hiddlestona). Patetyczne przemowy, brak dystansu do czegokolwiek i jednoczesne silne umocowanie całego Asgardu (niemal) bezpośrednio na samej ziemi nie tylko świetnie wpisało się w podstawowe założenie Straczynskiego („uziemienie” Thora i jego pobratymców) ale stworzyło również okazję do zestawienia ze sobą dwóch, mocno nie przystających do siebie światów. Asgardczycy ucztują, piją, biją się co chwila i jawią się mieszkańcom Broxton jako karykaturalne, baśniowe i nierealne postacie. Dwie sceny są szczególnie udane. Bóg Hogun poluje na dziki biegające po amerykańskiej prerii i niczym Obeliks powala je ciosem w czaszkę, zanosząc potem na plecach do Asgardu na kolejną ucztę. Bogowie zaproszeni na posiedzenie rady miasta dowiadują się co to takiego „kanalizacja”, „szambo” i „kontrola sanitarna”, dziwiąc się jednocześnie, że nie wolno im wystrzeliwać własnych, śmierdzących w „boskiej” skali, odchodów za pomocą katapulty bezpośrednio za mury Asgardu. Przecież robili tak od wieków po drugiej stronie tęczowego Bifrostu.
Opowieść Straczynskiego, bardzo powolna i leniwa z początku, nabiera szaleńczego tempa pod koniec, co nie wychodzi jej zbytnio na dobre. Włodarzom Marvela nagle zaczęło mocno zależeć na szybkim wciągnięciu Thora i Asgardu w bieżące wydarzenia uniwersum – wymyślili event „The Siege”, podczas którego miało dojść do inwazji armii złoczyńców pod wodzą Zielonego Goblina na lewitującą stolicę bogów i do jej ponownego zniszczenia. Straczynski mocno się zdenerwował, ale przyspieszył zgodnie z dyrektywami – ale i tak swej opowieści nie dokończył. Jego ostatnim komiksem z Thorem w roli głównej był „Thor. Giant Size Finale” z listopada 2009, po którym pisanie scenariuszy po nim przejął Kieron Gillen („Die”). Gillen dokończył konflikt Thora z Lokim i zajął się przygotowaniami do „The Siege” – Straczynski odszedł, bo nie życzył sobie takiego tłumu superbohaterów u siebie. Z tego też powodu końcówka jego „Thora” jest mocno „sprasowana” fabularnie, o wiele „szybsza” niż początek. I tak właściwie końcówką nie jest – wieńczący egmontowski album, wspomniany „Thor. Giant Size Finale”, nie odpowiada na wszystkie pytania, nie rozwiązuje wszystkich wątków. Podsumowując – najnowszy „Marvel Classic” Egmontu to świetny komiks, choć znajdziecie w tym cyklu rzeczy po prostu lepsze.
Tytuł: Thor
Scenariusz: J. Michael Straczynski
Rysunki: Olivier Coipel, Marko Djurdjević
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału:
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: maj 2022
Liczba stron: 504
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328154483
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz