Syndrom gotującej się żaby
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
„Może pora z tym skończyć”, debiutancka powieść kanadyjskiego pisarza Iana Reida, jest thrillerem psychologicznym, książką-zagadką, opowieścią grozy i naprawdę świetnie napisaną, emocjonującą fabułą. Jest jednocześnie powieścią dosłownie budzącą niepokój i uczucie niesamowitości oraz wpędzającą w dość poważny dyskomfort.
Bezimienna narratorka, młoda, dwudziestokilkuletnia dziewczyna wybiera się z chłopakiem w podróż na farmę jego rodziców – przyszła w końcu pora, aby po kilku miesiącach związku poznać być może swoich przyszłych teściów. Dużo czasu nie ma, jutro trzeba do pracy, a tu nadchodzi zmierzch i śnieżyca. Ale jadą – on dziwny, trochę aspołeczny, nerdowaty, może i trochę przystojny; ona dziwniejsza, dręczona przez niewytłumaczalne i absurdalne wspomnienia jakichś koszmarnych wizji z dzieciństwa, tajemnicze telefony od przerażającego Rozmówcy i uporczywą myśl: „Może pora z tym skończyć”. Tak właśnie, Jake (bo tak nazywa się chłopak bohaterki) to poczciwiec, ale ona chyba nie tego szuka. Tylko, że my od samego początku nie bardzo wierzymy narratorce, traktujemy jej relację z dystansem, wyczuwamy w niej poważne nieprawidłowości i czujemy, że coś jest tu bardzo, ale to bardzo nie tak. A potem, gdy już dojeżdżamy na rzeczoną farmę robi się już tylko zdziwniej i zdziwniej.
Pierwsza połowa książki to stopniowe wprowadzenie, umiejętne dozowanie niesamowitości, konsekwentne odzierania narratorki z wiarygodności. Druga połowa to już czysta groza, docierająca do nas niejako tylnymi drzwiami, bez jakiegoś bezpośredniego uzasadnienia – ulegamy syndromowi gotującej się żaby. Tył okładki mówi do nas: „Będziecie się bać przez cały czas, nie wiedząc dlaczego”. W pewnym momencie będzie już za późno – horror będzie obezwładniający i magnetyzujący jednocześnie.
Trudno pisać cokolwiek więcej o fabule. Siła powieści Reida tkwi właśnie w kolejnych fabularnych klockach wskakujących na swoje miejsce w trakcie lektury. Układanka nie jest szczególnie trudna do rozszyfrowania – autor dość wyraźnie sugeruje jak należy czytać jego przekaz i „kto jest kim” w tej historii. Dodatkowo pisze bardzo prosto, wręcz reportersko – ale zachowuje jednocześnie charakterystyczny surrealizm, niesamowitość i, co ważne, mówi o pewnych, może nie zupełnie jasno, ale dostatecznie klarownie sprecyzowanych problemach. Samotność i sposoby radzenia sobie z nią, niedostosowanie społeczne, budowanie światów zastępczych – fałszywych ale potrzebnych, czy wreszcie zagadnienie wskazane przez sam tytuł, możliwy do interpretacji nie tylko w odniesieniu do upadającego związku dwojga ludzi.
Dwa lata temu pojawiła się na Netflixie filmowa adaptacja powieści w reżyserii Charliego Kaufmana – reżysera, który jak mało który zdaje się być odpowiednim do realizacji tego rodzaju projektu. Film dobry, jednak książka lepsza. Filmowa wersja „Może pora z tym skończyć” jest oczywiście w miarę wierna literackiemu pierwowzorowi, ale momentami zdaje się żyć własnym życiem zbyt swobodnie. No i łamie jedną z podstawowych zasad popkulturowego przekazu określoną w powieści: „Nie komplikuj niepotrzebnie tego, co jest proste. Nie upraszczaj z kolei tego, co skomplikowane”. Ale i tak film jest znakomity – polecam zmierzyć się z nim zaraz po lekturze.
Tytuł: Może pora z tym skończyć
Autor: Ian Reid
Tłumaczenie: Bartosz Kurowski
Tytuł oryginału: I’m Thinking of Ending Things
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: kwiecień 2018
Liczba stron: 240
Wydanie: I
ISBN: 9788380971592
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz