niedziela, 10 listopada 2024

Marvel Noir

Czarny Marvel


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Ziemia-90214 – tak nazwano kolejny wszechświat równoległy uniwersum Marvela, powstały w roku 2009 wraz ze startem serii „Spider-Man Noir”. Wydany właśnie przez Egmont wielki zbiór o nazwie „Marvel Noir” poszerza uniwersum i dostarcza naprawdę dobrej, choć specyficznej, lektury.

W lutym tego roku Egmont wydał wspomnianego „Spider-Mana Noir” wraz z późniejszymi dodatkami w ramach „Marvel Deluxe”. Odbiór komiksu w 2009 roku za oceanem był na tyle dobry, że postanowiono sprawdzić, czy w tym świecie istnieją jeszcze inni superbohaterowie. Okazało się, że jak najbardziej – Daredevil, Luke Cage, Iron-Man i Punisher w wersji pulp/noir, żyjący w USA czasów prohibicji i Wielkiego Kryzysu, opowiadają swoje mniej lub bardziej zajmujące historie. Każda z nich składa się z czterech odcinków – szesnastozeszytowy zbiór „Marvel Noir” prezentuje je po kolei. Fabularnie nie są połączone w żaden sposób, czytać można dowolnie, a kolejność w zbiorze ustalona jest po prostu na podstawie dat oryginalnych wydań.


„Daredevila” napisał Alexander Irvine a narysował Tomm Coker. Irvine przedstawia postać młodego prawnika, syna boksera zamordowanego przez mafię i oślepionego poprzez silne uderzenie w głowę. Jest Foggy Nelson, jest Kingpin (jak zwykle budzący grozę i niepowstrzymane uczucie respektu), nieco zmieniona wersja „przestępcy zawsze trafiającego do celu” i kryminalna zagadka napędzana pragnieniem zemsty. Siłą tego komiksu nie jest jednak fabuła – nie różniąca się mocno od tego, co możemy znaleźć w mainstreamowym „Daredevilu” – lecz grafika. Coker jest najlepszy w tym zbiorze – rysuje w zimny, chropowaty, „gazetowy”, fotorealistyczny, ale jednocześnie nieco rozmyty sposób. Jego prace, bardzo podobne do rysunków Andrei Sorrentino („Batman. Imposter”, „Gideon Falls”), nadają tej mało jednak oryginalnej opowieści, klimatu… no, określmy go „właściwym”.


Drugi w kolejności „Luke Cage”, autorstwa Mike’a Bensona, Adama Glassa i Shawna Martinbrougha zaprasza do Harlemu czasów Wielkiego Kryzysu. Luke Cage wychodzi właśnie z więzienia, w którym podobno poddano go tajemniczym eksperymentom – w rzeczywistości komiksowej nie jest to jednak tak bardzo superbohaterska moc jak w głównym uniwersum. Luke chce odnaleźć swoją kobietę, bierze zlecenie od białego bogacza, któremu zamordowano żonę i ładuje się w środek walki gangów planujących przejąć władzę nad Harlemem. Benson i Glass również nie odkrywają Ameryki, odtwarzają oryginalną historię Powermana w miarę wiernie (z jednym niesamowicie istotnym wyjątkiem), ale jest to w pewien sposób świeższe niż poprzedzający „Daredevil”, bardziej wpasowujące się w założenia świata. Martinbrough rysuje oczywiście znakomicie, nie tak oryginalnie jak wspominany Coker, ale wystarczająco, aby uznać „Luka Cage’a” najlepszym z czterech komiksów „Marvel Noir”.


Noir, noir… Ale nie tylko o ten specyficzny, czarny klimat chodziło Marvelowi. Trzecia opowieść nie ma za dużo wspólnego z czarnym kryminałem – to raczej hołd dla pulpowej literatury tamtych czasów, książek Edgara Rice’a Burroughsa i jemu podobnych. Bogaty playboy Tony Stark podróżuje po świecie w poszukiwaniu przygód, skarbów i guza. Wiecie – takie trochę dalekomorskie wyprawy, zaginione cywilizacje, starożytne technologie, Atlantyda i Hyperborea, filmowy „Indiana Jones” wymieszany z „Docem Savage’em” i komiksowym „Tomem Strongiem” Alana Moore’a. Scott Snyder postawił na „pulp”, a nie „noir” – jego „Iron-Man” jest zupełnie inny niż reszta komiksów, co może budzić nagły dysonans podczas lektury zbioru. Rysunki Manuela Garcii to też zupełnie inna bajka – o wiele bardziej standardowe niż te poprzedników, dalekie od estetyki noir jak tylko możliwe i dopasowane bardziej do ilustrowanego opowiadania niż komiksu sensu stricto. Wynikać to może z tego, że Scott Snyder najlepsze lata miał dopiero przed sobą i na razie uczył się komiksowego rzemiosła – wcześniej był pisarzem. I jeszcze jedno – pomimo tego niezaprzeczalnego zwrotu ku starej, pulpowej, bardzo prostej fantastyce sprzed stu lat, panowie bardzo fajnie nawiązali do starszego tylko o dwa lata i niezwykle entuzjastycznie przyjętego, pierwszego filmowego „Iron Mana” z MCU.


Zbiór zamyka czteroczęściowy „Punisher Noir” napisany przez Franka Tieriego i narysowany przez Paula Azacetę. Tieri, znany u nas z kilku epizodów „Deadpoola”, wraca w rejony w miarę zbliżone do tych, w których umocowano „Daredevila” i „Luka Cage’a”. Ale również nie jest to właściwie noir – akcja komiksu rozciągnięta na niemal dwie dekady (1918 – 1935) opowiada o synu pewnego weterana Wielkiej Wojny. Frankie Castelione Junior, syn Włocha (Franka Seniora) i Żydówki, postanawia zostać Aniołem Śmierci z charakterystyczną maską na twarzy i stawić czoła bandytom, którzy, podobnie jak w mainstreamie, uderzyli brutalnie i bezlitośnie w jego rodzinę. „Punisher Noir” jest chyba najbardziej realistyczną opowieścią z wszystkich – fajnie poprowadzoną na dwóch (a nawet trzech) planach czasowych i dobrze korespondującą ze współczesną wersją „Pogromcy”, zwłaszcza w wersji „Punisher MAX” Gartha Ennisa. Weźmy kilka najważniejszych postaci z omawianego dziś komiksu – są to przeróbki, bardzo inteligentnie i ciekawie wykonane, właśnie z imprintu „MAX”.


Imprint „Noir” jest przedsięwzięciem udanym, choć już zakończonym. Noirowy Spider-Man pojawia się chociażby w świetnych animowanych filmach ze świata „Spider-Verse” – widać, że nie zostanie zapomniany. Lekturę omawianego dziś tomu oczywiście polecam – komiksem roku „Marvel Noir” może nie zostanie, ale raczej wyróżnia się na tle innych.


Tytuł: Marvel Noir
Scenariusz: Alexander Irvine, Mike Benson, Adam Glass, Scott Snyder, Frank Tieri
Rysunki: Tomm Coker, Shawn Martinbrough, Manuel Garcia, Paul Azaceta
Tłumaczenie: Dariusz Stańczyk
Tytuł oryginału: Marvel Noir
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: wrzesień 2024
Liczba stron: 408
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 275
Wydanie: I
ISBN: 9788328171220

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz