niedziela, 18 sierpnia 2024

Punisher Epic Collection. Układanka Jigsawa

Szczyt


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

W roku 1990 nastąpiło apogeum popularności Punishera w USA. Charakterystyczna furgonetka, pełna nowoczesnych gadżetów (w omawianym dziś albumie nawet lata na rozkładanych skrzydłach!), Mikrochip dbający o zaopatrzenie i zadania wywiadowcze, Punisher tylko czasem wspominający tragedię w Central Parku i nieprzytłoczony traumą oraz regularne interakcje z resztą uniwersum Marvela. Dziś po raz czwarty wracamy do ery TM-Semic i czytamy „Pogromcę” sprzed trzydziestu czterech lat.

Poprzedni album, „Powrót do Wielkiego Nic” nie zawierał zbyt wielu materiałów wcześniej opublikowanych w Polsce – raptem cztery odcinki. „Układanka Jigsawa” (tłumaczenie bardzo niefortunne) nadrabia z nawiązką – zawiera aż czternaście odcinków serii „Punisher” (od 35 do 48) z drugiej połowy 1990 i pierwszej 1991 roku. Wszystkie były wydane przez TM-Semic – od „Punishera” 10/1991 do 4/1992). Było to również apogeum popularności tej serii w naszym kraju – prawie wszystkie odcinki (oprócz jednego) napisał etatowy w tym czasie scenarzysta serii, czyli Mike Baron a większość narysowali Bill Reinhold i Mark „Tex” Texeira, dwaj jakże odmienni, ale tak samo rewelacyjni graficy. Między te świetnie napisane i narysowane odcinki wplecione zostają trzy komiksy nieco słabsze – dwa one-shoty, czyli swego rodzaju wydania specjalne, i kolejny „Punisher Annual”.


Odhaczmy je zatem w pierwszej kolejności, miejmy je z głowy. Najlepszym z nich jest otwierające zbiór opowiadanie „Nie ma ucieczki”. Punisher ściga mafijną rodzinę Maggi, ta wysyła za nim Paladina (znanego nam z „The Amazing Spider-Man. Epic Collection. Inferno”), a amerykańska Komisja do Spraw Działalności Superludzi zleca pojmanie Punishera U.S. Agentowi – takiej trochę podróbce Kapitana Ameryki. Bardzo przeciętna historia, choć całkiem dobrze narysowana – nie zapada w pamięć jednak wcale. „The Prize”, czyli drugi komiks spoza serii, stawiam jeszcze niżej. Frank Castle rusza tropem pewnej tajemniczej czarnorynkowej transakcji a towarzyszy mu dzielna, piękna i chyba dobrze torująca sobie drogę do jego, wydawać by się mogło szczelnie zamkniętego, serca dziennikarka Jessica. Trochę brak tu ładu, składu i zajmującej opowieści, a i zakończenie nieco kuriozalne – choć i tak scenariusz góruje nad rysunkiem. Mike Harris jest słabym grafikiem, ma kłopoty z ludzką anatomią i nie dba za bardzo o scenografię. Słabo, fakt – ale najgorzej jest i tak, tradycyjnie w „Annualu”. Annuale miały do wykonania specyficzne zadanie w tamtych czasach – przypominały, że Pogromca żyje w tym samym świecie co Daredevil, Avengers czy Spider-Man i często zamieszczone tam opowieści stanowiły tylko kawałki większej całości. Więc siłą rzeczy zamieszczanie ich w „Epic Collection” z powodów kronikarskich, nie podnosiło jakości całego zbioru – wręcz przeciwnie. Ale właśnie taka jest rola „Epiców” – kolekcjonerska. No, ale przynajmniej historyjka z Microchipem w miarę zabawna.


Wróćmy zatem do samego mięsa – do tego, co pamiętamy z czasów TM-Semic. Pierwsze sześć z czternastu odcinków serii to znakomita, pamiętna, wydana w Polsce pod koniec 1991 roku saga „Jigsaw Puzzle”. Punisher śledzi przemyt (prawdopodobnie) kokainy z Wenezueli do USA i trafia na jednego ze swoich największych wrogów w całej karierze. Oto Billy Russo, Jigsaw, znany nam dobrze z pierwszego „Punisher. Epic Collection”, czyli „Kręgu krwi”. Tam jako więzienny boss próbował wykończyć Franka za kratami. Sprawa okazuje się większa, niż się początkowo wydaje, a Pogromca musi lecieć (furgonetką!) do Wenezueli, aby powstrzymać spisek o wiele bardziej diaboliczny od zwykłego kokainowego przemytu. Tu pojawia się kolejna piękna kobieta oraz koleś, którego również pamiętamy z „Kręgu krwi” – kultysta Wielebny Sam Smith ze swoim trochę absurdalnym i przypominającym intrygi Ra’s al Ghula planem. No i mamy też bardzo dużo wątków paranormalnych, co jest rzeczą raczej niespotykaną w przypadku „Punishera”. Fajnie jest jednak otrzymać od czasu do czasu przypomnienie, że Pogromca należy do uniwersum Marvela – w „Jigsaw Puzzle” znajdziemy nawiązania do X-Men, Illyany „Darkchylde” Rasputin i zakończonego dwa lata wcześniej eventu „Inferno”.


Ciekawostka – czytelnicy niezbyt dobrze przyjęli diaboliczno-mistyczne wątki w swojej ulubionej serii, więc Mike Baron w bardzo humorystycznej odezwie po czterdziestym odcinku napisał, że już nigdy żaden nadprzyrodzony demon nie zagości w jego scenariuszach „Punishera”. „Będę wyrywał skrwawione i drgające tematy wprost z pierwszych i ostatnich stron gazet… Będziecie sięgać po tę serię w gumowych rękawicach” – odgrażał się czytelnikom. Czy dotrzymał słowa?


No tak, kolejne odcinki poruszają zdecydowanie trudniejsze tematy i takie bardzo „przyziemne”, realistyczne. Pogromca mierzy się z terrorystami wysadzającymi przepompownie wody w Nowym Jorku (przy współpracy z Nickiem Furym); rozpracowuje podejrzane praktyki w równie podejrzanej akademii wojskowej; próbuje dostarczyć mordercę żonie jego ofiary; trafia do jakiegoś skorumpowanego wygwizdowa na amerykańskiej prowincji; udaje taksówkarza w niebezpiecznej dzielnicy; czy wreszcie trafia na Bliski Wschód, w sam środek wojny między dwoma zwaśnionymi krajami – Trafią i Zukistanem. Ta zamykająca czwarty album „Punisher. Epic Collection” historia jako jedyna jest dwuodcinkowa – wszystkie inne to typowe przypadki jednozeszytowych, krótkich, rewelacyjnie napisanych i zazwyczaj świetnie narysowanych opowieści. „Punisher” zaczął poruszać tematy społeczne – niesprawiedliwość systemu, dyskryminację czarnoskórych, definicję słusznej zemsty, szacunek do flagi, a nawet – śmieszna sprawa – definicję dobrej muzyki. Castle-boomer nie lubi czarnego rapu, bo to wcale nie jest muzyka, tylko bełkotanie do rytmu! Szczególnie dobrymi odcinkami są te z akademią wojskową i aferą taksówkarską – ten drugi, jako jedyny, nie został napisany przez Mike’a Barona. Chuck Dixon, znany nam przede wszystkim z „Batmana”, pisze dość zaskakujący fabularnie odcinek. I to już jest trochę inny „Punisher” niż poprzednie – taka trochę zapowiedź tego, co nas czeka w przyszłości.


Wśród rysowników, jak już wspominałem, rządzą Bill Reinhold i Mark Texeira. Rysują zupełnie odmiennie – Reinhold bardzo klasycznie i realistycznie, „Tex” za to w swoim bardzo charakterystycznym, niepodrabialnym i od razu rozpoznawalnym stylu. Warto wspomnieć, że równolegle wychodził wówczas „Ghost Rider” z Dannym Ketchem w roli piekielnego motocyklisty i to był szczyt Marka Texeiry. Z kolei totalnym nieporozumieniem jest jednoodcinkowy występ Jacka Slamna, który nie dość, że nie umie rysować (surowa ocena, wiem), to jest bardzo niekonsekwentny – Jigsaw Reinholda i Texeiry to napakowany, wielki zakapior, a u Slamna to pocieszny grubasek. Pozytywnie za to zapisał się Hugh Haynes, rysownik ostatnich odcinków, który pojawiał się potem będzie w serii dość regularnie.


W grudniu Egmont wyda ostatni album epickiej kolekcji „Punishera” – „Capital Punishment”. I to chyba na razie wszystko – za oceanem wyszło tylko tych pięć zbiorów, choć materiału jest gigantyczna ilość. Zaczniemy od maja 1992 roku, więc jak łatwo zauważyć, będziemy musieli pogodzić się z dwunastomiesięczną luką między omawianym dziś albumem a następnym „Epicem”. Trudno, dla Pogromcy wszystko!




Tytuł: Punisher Epic Collection. Układanka Jigsawa
Scenariusz: Gregory Wright, Mike Baron, Chris Henderson, Chuck Dixon, George Caragonne
Rysunki: Tod Smith, Bill Reinhold, Mark Texeira, Jack Slamn, Mike Harris, Hugh Haynes, Tom Morgan, John Herbert
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Punisher Epic Collection. Jigsaw Puzzle
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: czerwiec 2024
Liczba stron: 504
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328162778

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz