Nadeszły mroczne czasy
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
„X-Men. Punkty zwrotne” to cykl prezentujący te wydarzenia z historii mutantów Marvela, które znacząco wpłynęły na ich dzieje. Dziś czytamy „Upadek mutantów”, który – jak na razie – w najmniejszym stopniu kwalifikuje się do miana „punktu zwrotnego” z wszystkich dotychczasowych tomów. Ale to nie ma znaczenia – bo fani „X-Men” z czasów „TM-Semic” będą zachwyceni.
Całkiem niedawno czytaliśmy „Masakrę mutantów”, historię z końcówki 1986 i początku 1987 roku – pierwszy wielki crossover w historii komiksów z mutantami, który zaistniał we wszystkich wydawanych wtedy tytułach. Banda Marauders, dowodzona przez tajemniczego Sinistera, dokonała rzezi Morloków i poważnie przetrzebiła szeregi naszych bohaterów – X-ludzie dostali naprawdę wielkiego łupnia. Wydarzenie to zapoczątkowało swego rodzaju coroczną tradycję – kolejne crossovery pojawiały się z zaskakującą regularnością. Pierwsze trzy miesiące 1988 roku przyniosły „Upadek mutantów” – choć zarówno określanie tych wydarzeń „upadkiem” czy „crossoverem” to spore nadużycie. Ale co tam, tytuł ma krzyczeć do czytelnika i zachęcać do kupna.
Mamy do czynienia z trzema właściwie niezależnymi od siebie historiami a ich „interakcje fabularne” ograniczone są tylko do pewnych krótkich wzmianek – jedna grupa widzi kątem oka na ekranie telewizora, że w jakimś innym miejscu ich koledzy mają również kłopoty. Czyli w sumie standardowa rzecz a nie żaden crossover – w każdym niemal komiksie Marvela dochodzi do tego typu rzeczy. Przedmowa zamieszczona na początku albumu streszcza krótko fabuły zeszytów wydanych między „Masakrą mutantów” a „Upadkiem mutantów” – ale nawet uważna jej lektura nie zmienia jednego faktu. Otóż „Punkty zwrotne” przeznaczone są dla tych, którzy dobrze znają „X-Men” i orientują się w ich historii. Przygodny czytelnik rzuci komiksem o ścianę – przecież to są wyrwane z kontekstu i ciągłości opowieści, które tak naprawdę zaczynają się o wiele wcześniej i kończą o wiele później. Nie ma za dużo wprowadzania ani wyjaśnienia kto jest kim, skąd się tu wziął i dlaczego reaguje tak a nie inaczej na pewne rzeczy – to wszystko wynika z wcześniejszych, nie wydanych w Polsce odcinków. „Punkty zwrotne” są dla ludzi, którzy zaczytywali się w dzieciństwie zeszytami „TM-Semic”, a teraz mogą kupić to wszystko w fajnym zbiorze i przypomnieć sobie „jak to było”. I to tacy fani (w tym ja) wystawią wysoką ocenę „Upadkowi mutantów” – opartą w dużej mierze na sentymencie, a nie „obiektywnej” jakości. Nie da się inaczej.
Wszystkie trzy fabuły dzieją się jednocześnie – jesteśmy w okresie, w którym mutanci są wręcz znienawidzeni przez „zwykłych” ludzi. Doszło nawet do Ustawy o Rejestracji wedle której każdy nosiciel genu X musi zgłosić się do państwowych instytucji w celu rejestracji właśnie. Najpierw czytamy „The Uncanny X-Men” #225-227 ze scenariuszem słynnego Chrisa Claremonta i rysunkami równie słynnego Marca Silvestri. Tę historię pamiętamy – „TM-Semic” wydało ją dwadzieścia dziewięć lat temu w „X-Men” 2/94 i 3/94. Wolverine i spółka trafiają do Dallas w poszukiwaniu zaginionej pary – Storm i Forge’a. Tam stawić muszą czoła grupie Freedom Force, czyli tak naprawdę Bractwu Złych Mutantów, pracującej teraz dla rządu i ścigającej pobratymców odmawiających rejestracji. Na miejscu zawrzeć muszą jednak trudny sojusz, bo cała rzeczywistość staje się obiektem ataku Przeciwnika (tak ten pseudonim jest przetłumaczony w polskim wydaniu – ja wolałbym oryginalne „Adversary”).
Druga „trylogia” składa się z „The New Mutants” #59-61 – pisze Louise Simonson, rysuje Bret Blevins (ten sam grafik mający w głębokim poszanowaniu – i dobrze! – realizm i proporcje, którego niestandardowe rysunki znajdziemy w dowolnym tomie „Batman. Knightfall”). Nowi Mutanci ignorują szlaban, który dał im ich wychowawca (Magneto!) i postanawiają pomóc swemu nowemu koledze (o nieco chyba obraźliwym pseudonimie „Ptasi Móżdżek”) uwolnić dziwnych zwierzo-ludzi z miejsca przypominającego Wyspę Doktora Moreau. Pojawia się tu znana z „Masakry Mutantów” organizacja o nazwie „Ruch Prawych”, trochę głupawa postać Doctora Animusa, dochodzi do bardzo psychodelicznej potyczki z groteskowymi przeciwnikami (no akurat karykatura, psychodela i groteska to chleb powszedni w „Nowych Mutantach” – spójrzcie chociażby na Warlocka!), po której nasi bohaterowie gwałtownie dorastają.
Wszystkie odcinki trzeciej odsłony pisze również Louise Simonson, a rysuje jej mąż Walter – w sposób najbardziej standardowy i „mainstreamowy”. Udajemy się razem z „X-Factor” (grupą utrzymującą cały czas w tajemnicy przed światem swe mutancie pochodzenie i udającą „X-Terminators”, łowców X-Ludzi) na statek samego Apocalypse’a, który wreszcie po raz pierwszy w swej długiej „karierze” rzucił wyzwanie mutantom i ujawnił swoje faszystowskie przekonania oraz mordercze zamiary. Czterej Jeźdźcy Apocalypse’a, z których jeden jest im dobrze znany, ale w innej postaci (patrz: „Masakra mutantów”) atakują X-Factor, a ci muszą uporać się nie tylko z nimi, ale i z narastającym gniewem opinii publicznej. Zakończenie każdej z trzech „trylogii” (tak, omawiane dziś „Punkty zwrotne” to dziewięć zeszytów, z których te „środkowe” w każdej trójce – z lutego 1988 roku – mają podwójną objętość) zmienia w dość istotny sposób sytuację każdej z grup z osobna. Nie jest to zatem jeden wielki „kamień milowy” (zgodnie z oryginalnym „X-Men. Milestones”) lecz trzy mniejsze, ale bardzo ważne.
Nadeszły mroczne czasy – nie mogło być inaczej, przecież druga połowa lat osiemdziesiątych to początek tak zwanej „Mrocznej Ery” komiksu superbohaterskiego, choć zdefiniowanej o wiele wyraźniej w DC Comics niż Marvelu. Każdy z trzech przeciwników rości sobie boskie prawa – Adversary, Animus i Apocalypse. Ten drugi jest najmniej znaczący, budzący raczej litość niż trwogę, ale o pierwszym i trzecim zdecydowanie jeszcze usłyszymy. Czytamy dużo o nietolerancji, szykanach i prześladowaniu – mutanci są ofiarami ludzkiego społeczeństwa i obiektem nienawiści. I co charakterystyczne – media pomagają zmienić ten stan rzeczy. Zadymy numer jeden i trzy są po prostu transmitowane na żywo i szeroko komentowane.
Co zmieniło się po „Upadku mutantów”, który żadnym „upadkiem” nie był (serio, jest to najmniej sensowny tytuł jaki możemy sobie wyobrazić)? Bez wielkiego spojlerowania – dla „Uncanny X-Men” rozpoczęła się nowa era (nazwijmy ją „australijską”), „Nowi Mutanci” się usamodzielnili, Angel / Archangel zadebiutował w nowej postaci, Magneto zaczął popadać znów w obsesję, a zaskakująco mu bliski ideowo, choć o wiele bardziej radykalny i nieludzki Apocalypse rośnie w siłę. Spore zmiany czekają też „X-Factor” a w związku z wydarzeniami kończącymi bitwę z Przeciwnikiem powstaje zupełnie nowa seria z mutantami – „Excalibur”, debiutująca jesienią 1988 roku.
Wszystko zmierza powoli do kolejnego wielkiego „crossovera” – tym razem określenie jest jak najbardziej zasadne, bo przetoczy się on nie tylko przez X-tytuły (patrz: „Amazing Spider-Man. Epic Collection. Inferno”). Pewne zapowiedzi znajdziemy już w teraz – spójrzcie na Ilyanę Rasputin z „Nowych Mutantów” i jej diaboliczny wygląd po wizycie w Limbo. „Inferno” rozpęta się w październiku!
Tytuł: X-Men. Punkty zwrotne. Upadek mutantów
Scenariusz: Chris Claremont, Louise Simonson,
Rysunki: Mark Silvestri, Walter Simonson, Bret Blevins
Tłumaczenie: Nika Sztorc
Tytuł oryginału: X-Men. Milestones. Fall of the Mutants
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: kwiecień 2023
Liczba stron: 280
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328161306
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz